Dobro poszukiwane?

Autor: 
Jan Pokrywka

Celebryci zaszczepieni poza kolejnością – oto najważniejszy news na przełomie roku. Zamiast czekać w kolejce i ustąpić tym z grupy „0”, sami się zaszczepili!
To oczywiście bzdura. Nawet gdyby tak było, to tych kilka, czy kilkanaście osób nie stanowi problemu. Za to przysłania problemy rzeczywiste, jak to, że w konkretnej sprawie WSA w Opolu uznał zakaz prowadzenie działalności gospodarczej i nałożone kary za jego nieprzestrzeganie, za niezgodne z prawem. Ale wróćmy do celebrytów. Nie wiem czy pamiętacie, ale w filmie „Nie lubię poniedziałku” zaopatrzeniowiec z Sulęcic szuka w stolicy dreblinek do kombajnu, których, jak zresztą prawie wszystkiego, w tamtych czasach brakowało. Na skutek przeróżnych wydarzeń znajduje je na wystawie sztuki nowoczesnej i zabiera. Artysta jest wniebowzięty, że ktoś ukradł jego dzieło.
Dlaczego o tym piszę? Otóż motyw kradzieży jakiegoś dzieła po to, by wylansować je samo i twórcę, jest częste. I tak, moim zdaniem, było w przypadku szczepień celebrytów. Zdarzenie miało pokazać, że szczepionki są tak wielkim dobrym, iż ci nie zawahali się narazić swojego dobrego imienia (o naruszeniu prawa nie ma mowy), aby je zdobyć. Ma to wywołać podobny efekt u tzw. ludu i zapewne wywoła, przynajmniej w jakiejś części.

Szczepionka jest dobra na wszystko
Od tego tematu nie uciekniemy, trudno.
Pandemia trwa w najlepsze, a zakończyć ją może jedynie szczepionka – tak mówią, a w każdym razie mówili jeszcze do niedawna, tuzy naszej nauki medycznych – profesorowie Simon i Horban. Jest preparatem bezpiecznym i rozwiąże problem, ale nie wiadomo, bo być może trzeba się będzie szczepić co pół roku. Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim to, że pandemia trwać będzie w nieskończoność, a przynajmniej przez lata i związane z nią restrykcje. Pół biedy, gdyby tylko pandemia bez restrykcji. Niestety. Im dalej w las, tym więcej drzew.
Nie chodzi tylko o to, że w/w luminarze nie wypełnili deklaracji o braku konfliktu interesu gdy przystąpili do grupy doradców premiera, bo wiadomo, że gdy jest okazja itd. czyli, że istnieje prawdopodobieństwo, że brali pieniądze od producentów szczepionek, a wiadomo, że jak pan każe – sługa musi. Gorzej, że jak się okazało z wykradzionych przez tajemniczych hakerów informacji, szczepionki firmy Pfizer zawierają mniej mRNA niż powinny, czyli są nieskuteczne. A to zabawne, bo Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych Wyrobów Medycznych i Produktów Biochemicznych RP 21 grudnia warunkowo dopuścił ten preparat bez żadnych badań, zaraz po tym, jak to zrobiła Europejska Agencja Leków (EMA). Mimo, że jak wskazują, wpływ szczepionki na przenoszenie wirusa nie jest jeszcze znany, a badania kliniczne w celu zebrania więcej informacji potrwają 2 lata.
Ale co tam, minister od cyfryzacji - Marek Zagórski wygadał się, że trwają prace nad aplikacją śledzącą nas, która dostarczy danych co do możliwości wydania paszportu immunologicznego.
Jak to zauważył J. W. Goethe – nikt nie jest bardziej zniewolony niż ten, kto błędnie wierzy, że jest wolny.

W obronie własnej
W tej sytuacji musimy się jakoś bronić na gruncie prawa. Jednym z narzędzi jest nowelizacja ustawy o zawodzie lekarza, według której eksperymentem medycznym jest badanie materiału biologicznego, w tym genetycznego, pobranego do celów naukowych, a także wprowadzenie nowych lub częściowo nowych metod leczniczych lub profilaktycznych. Definicji tej odpowiadają szczepienia. Na przeprowadzających eksperyment nałożony jest obowiązek ubezpieczenia od OC na rzecz uczestników tego eksperymentu oraz osoby, której dotyczyć mogą skutki tegoż, co zostało określone w rozporządzeniu ministerialnym stanowiącym akt wykonawczy do w/w ustawy.
Nie wiem, czy znajdzie się ubezpieczyciel, który weźmie na barki takie ubezpieczenie, gdyż minimalna suma gwarancyjna to 100 tys. euro, a to wymaga wysokiej składki. Samorząd ubezpieczycieli orzekł w związku z tym, że nowe ubezpieczenie jest niezrozumiałe.
Strasząc nas represjami za nie poddanie się szczepieniom, gang rządzący dał nam do ręki oręż. Orzeczenie, że szczepienia są eksperymentem medycznym, pojawia się w różnych krajowych jurysdykcjach. Należy to śledzić, aby i u nas terapię genową uznać za eksperyment medyczny.

Polski holding przejściowej własności
Właśnie rząd ogłosił poluzowanie restrykcji w niektórych branżach. Czy było to spowodowane czynnikami obiektywnymi, czy w efekcie góralskiego (i nie tylko) veta, czy jest to tylko taki wybieg na zasadzie: na 2 tygodnie poluzujemy, aby potem ogłosić pandemiczną hekatombę i wziąć wszystko za pysk. Nie wiadomo, wiadomo za to, że człowiek strzela a Pan Bóg kule nosi. Wiadomo też, że rząd tworzy holdingi, mające przejąć upadające na skutek obostrzeń przedsiębiorstwa, aby je..., no co właśnie z nimi zrobić? Znacjonalizować? To już przerabialiśmy za PRL-u z wiadomym skutkiem. Przerobić na obozy dla uchodźców? Może sprzedać za długi państwa? To już prędzej. Turystyka polska jest wbrew pozorom, łakomym kąskiem.
Jak wiadomo początki turystyki sięgają dalekiej starożytności, kiedy to miała formę religijnych pielgrzymek do różnych sanktuariów, np. w Delfach. Później było podobnie, tyle, że bardziej. Z czasem zainteresowanie objęło zabytki kultury materialnej, przyrody, ośrodki zdrowia, itd. Po tzw. transformacji różne gangi globalne ograniczyły nam formy turystyczne, a to przez konserwatorów zabytków, a to przez różne programy, np. Natura 2000, ale nie umożliwiły powstawania nowych branż, np. turystki rozrywkowej. Szybko powstały nowoczesne hotele wyposażone w baseny, spa, termy, korty, boiska, itp. Polskie ośrodki standardem dorównywały tym zachodnim, a cenowo były atrakcyjniejsze. Umyślono więc załatwić je pandemią. Zostały zamknięte i czeka się, aż padną. Bo sam fakt otwarcia hoteli ale bez ich infrastruktury, tj. restauracji, basenów, siłowni, itd. niczego nie zmieni.
Turystyka, to nie tylko to, z czym się w pierwszym rzędzie kojarzy, ale wiele innych, pozostających w cieniu, połączonych ze sobą jak w sieci Indry.

Wydania: