Opowiadanie: Kalafior a’la brokuł

Autor: 
Dagmara Kacperowska
dagmara.jpg

Myślę, że mama jest zbyt dumna aby przyznać się do tego, iż tęskni za ojcem. Pewności nabieram, kiedy zaczyna słuchać „Oh, Marie!” w wykonaniu Karela Gotta. Tato jest trochę podobny do czeskiego słowika. Ciemne (obecnie już mocno posiwiałe), lekko kręcone włosy, mgliste spojrzenie i szarmancki uśmiech. Zawsze podobał się kobietom. Poznali się jeszcze na studiach, które mama przerwała kiedy okazało się, że jest w ciąży. Chciała zostać tłumaczem języka francuskiego i przekładać poezję Charlesa Baudelaire’a i Jeana - Artura Rimbeauda. Ojciec, o kilka lat starszy, należał do grupy tzw. „wiecznych studentów”. Zmieniał kierunki, w zależności od pory roku. Historia sztuki, filozofia, malarstwo na ASP itp. Niestety żadnego z kierunków nie dokończył. Nie było mu to zresztą potrzebne, bo i tak został uznanym artystą, którego zapraszają najróżniejsze galerie sztuki. Mama karierę zakończyła na stanowisku dyrektora biblioteki miejskiej. Wcześniej pracowała w gminnym ośrodku kultury. Imprezy taneczne, kółka zainteresowań, konkursy plastyczne, wieczorki poetyckie. Jednym słowem wszystko. Chyba czuła się w swoim żywiole.
Na jedno, z wielu spotkań autorskich, które organizowała mama, wybrałam się z seniorką. Co prawda babka nie przepadała za czytaniem książek, jak mówiła z braku czasu i mikrego druku na jej słabe oczy. Raz nawet spaliła kilka! Oczywiście nie zrobiła tego z premedytacją. Po prostu, kolorowe gazetki nie chciały się palić. Pod ręką miała akurat kilka pozycji, które zostawiłam na jej nakastliku. Były mocno pożółkłe, w jednej rozkleiła się okładka. Ale jak się paliły! Byłam zrozpaczona, kiedy zorientowałam się, że właśnie spopieliło się jedno z pierwszych wydań Małego Księcia! Babka wzruszyła tylko lekceważąco ramionami z pytaniem, nasermater mi te zeżarte przez mole książki? No tak.
Z pewnością jednak, seniorka przepadała za towarzystwem ludzi i byciem w centrum zainteresowania. O tak! Mogła do woli popisywać się swoimi opowieściami fantasy. Stwierdziłam więc, że spotkanie (ze znaną już wtedy) naszą lokalną pisarką Olgą Tokarczuk, przypadnie jej do gustu. O ile dobrze pamiętam, to był chyba koniec listopada. Ciemno już o godzinie siedemnastej, chłodno i mokro. Usiadłyśmy przykładnie w pierwszym rzędzie na sali, gdzie zawsze odbywały się większe imprezy. Autorka czytała fragmenty swoich książek, m.in. Domu dziennego, domu nocnego.
Siedzę zasłuchana, ale czuję jak babka zaczyna się niecierpliwić. Kręci się, wierci, chrząka. Cholera – myślę – kazać babce siedzieć cicho, to jak stosować na niej chińską torturę w postaci kapiącej wody na głowę. Tak, jak przypuszczałam, seniorka nie wytrzymała.
- Czy ta Tokarczuk nie ma w domu grzebienia? – zamruczała pod nosem. Dla babki wyznacznikiem elegancji kobiety był kok na głowie, tudzież uformowane za pomocą wałków do kręcenia, włosy a’la kalafior (dosłownie tak wygląda ta fryzura, ewentualnie brokuł). Inaczej uczesana płeć żeńska, była kołtunem, rozczochrańcem, czupiradłem. A Tokarczukowa nosiła dredy. Przemilczałam jednakże jej uwagę, aby nie nabrała rozpędu. Cisza trwała zaledwie pięć minut. I nagle głośno, tak żeby słyszała ją nawet szatniarka za drzwiami, babka wypaliła:
- A co mi tu pani za zmyślone historie opowiada! Ja, w czasie wojny nosiłam naszym granaty do lasu!
Zamarłam. Nie wiedziałam, czy mam już zacząć kopać tunel, którym wydostanę się na zewnątrz, czy może stracić chwilowo przytomność. Z pomocą przyszła mama, która jak się potem przyznała, ekspresowo wykręciła korki i na sali zapanowała zupełna ciemność. Odetchnęłam. Przybyli goście zaczęli się po omacku poszturchiwać, chcąc wyjść na korytarz w nadziei, że choć tam będzie światło. Na szczęście szatniarka znalazła latarkę i wąski snop oświetlił scenę. Na co seniorka zawołała:
- No i patrz, szamanka jedna, zrobiła dom nocny! Ja zawsze powtarzam, że ludzie z takimi włosami nie są godni zaufania!
Ciekawa jestem co mówiła na mamę, kiedy ta w młodości miała hipisowski epizod?

Wydania: