Skandal. Polityka

Autor: 
Katarzyna Redmerska

Od zawsze obecne były w polityce skandale, większe bądź mniejsze. Od pewnego jednak czasu nastąpił ich istny wysyp. Co ciekawe, im jest ich więcej, tym mniej interesują opinię publiczną. Albo wręcz przeciwnie – interesują opinię publiczną aż za bardzo i wywołują wzrost poparcia dla skandalisty. Ot, przykład zza oceanu i śledztwo w sprawie byłego prezydenta USA Donalda Trumpa. Telenowela z przedstawieniem mu zarzutów i „krótkim” pobytem w więzieniu, gdzie zrobiono byłej głowie państwa uroczą fotkę – wpłynęła na wzrost słupków poparcia dla tej bez wątpienia medialnej osobowości. Media i przeciwnicy przedstawiają Trumpa jako nowojorskiego playboya, imprezowicza. Uwielbianego dopóki nie zaczął publicznie zabierać głosu na tematy polityczne, a potem zachciało mu się wystartować z powodzeniem w prezydenckim wyścigu do Białego Domu. Jego zwolennicy mają jednak swoje zdanie – według nowych sondaży, 80 procent wyborców Partii Republikańskiej uważa, że mimo zarzutów Donald Trump powinien móc zawalczyć o Biały Dom. Tyle samo ocenia, że sprawa jest polityczna. Wśród zwolenników partii nie kto inny, a właśnie Donald Trump cieszy się największym poparciem jako potencjalny kandydat na prezydenta z ramienia tego ugrupowania. Zwolennicy byłego prezydenta USA okazują mu bezwarunkowe poparcie. Mówią wprost, że nie obchodzi ich to czy trafi do więzienia, czy nie. Był dobrym prezydentem i nic tego nie zmieni. W opinii zwolenników Trumpa, gdy rządził, USA miało świetną gospodarkę, pokój. Dogadywał się ze wszystkimi. Wierzą, że jeśli wróci do Białego Domu, będzie jeszcze lepszym prezydentem. Według badań agencji Reutera i Ipsosu 43 procent republikanów stwierdziła, że Trump jest ich preferowanym kandydatem w wyborach prezydenckich w 2024 roku. Tylko 22 procent wybiera jego głównego rywala. Według sondażu YouGov dla „The Economist” Donald Trump objął też prowadzenie przed Joe Bidenem w hipotetycznym pojedynku w wyborach prezydenckich. Byłego prezydenta poparłoby 44 proc. wyborców, a obecnego 42 proc. Podobnie jest według innych sondaży.
My na naszym rodzimym podwórku też narzekać nie możemy, skandali mamy dość, rzecz jasna odpowiednio proporcjonalnych do naszych możliwości. Co do słupków poparcia i wyrazów oddania ze strony zwolenników względem skandalistów – zrywu tutaj nie ma. No cóż, Ameryka to jednak bardziej wyluzowany kraj.
Dlaczego afery, skandale i przekręty nie szkodzą, a wręcz przeciwnie – nierzadko pomagają w budowaniu politycznego kapitału?
W opinii ekspertów wpływ afer na wizerunek rządzących, uzależniony jest od umiejętności ich wykorzystania przez opozycję. No dobrze, ale jeżeli społeczeństwa to nie rusza, to żeby opozycja wyszła z siebie – i tak nie wpłynie na zainteresowanie gawiedzi. Co zatem szwankuje? Jak wskazują eksperci, społeczeństwo znieczuliło się na afery. Jest w tym racja. Wszelkie afery czy też skandale stały się rzeczą normalną, a zatem niezbyt ważną i groźną. Można jednak w swoich dywagacjach pójść o krok dalej i pokusić się o stwierdzenie, że może jest tak, że jako społeczeństwo znieczuliliśmy się na podobne „wybryki” dla zachowania higieny psychicznej. Może to nic innego jak reakcja obronna organizmu. Sporo tego – „może”, a reakcja owej społecznej znieczulicy jednak niepokoi. Dlaczego niepokoi? Ano dlatego, że zawsze to emocje były nieodłącznym elementem walki politycznej. One tak naprawdę budowały taktykę polityczną. Czy aby nie dopadła nas polityczna anhedonia, czyli stopniowa utrata zdolności i chęci do przeżywania emocji w pełen, wyraźny sposób, dostrzegalny zarówno przez nas, ale też i nasze otoczenie? Jeżeli tak, to czas na terapię, w przeciwnym razie grozi nam polityczna depresja.

Wydania: