Upalne lato - opowiadanie - cz. 2

Autor: 
Katarzyna Redmerska

- Czemu nie dzwonisz? Wiesz, że zawsze się denerwuję, gdy jesteś w drodze - odezwał się z wyrzutem.
- Nie chciałam cię budzić. W Nowym Jorku jest dopiero dziewiąta rano.
- Jak dom? - spytał łagodniejszym tonem.
- Nadal stoi - bąknęła.
- Oj ty moja jędzuniu - parsknął śmiechem.
- Wybacz - również zaczęła się śmiać. Poczuła, że gniew dawno minął. - Jak tam interesy?
- Dobrze. Wrócę wcześniej.
- To znaczy, że niedługo przyjedziesz? - nie kryła radości.
- No właśnie nie. W związku z otwarciem filii w Czechach, wygląda na to, że te wakacje będą pracowite. Przyjeżdżam tylko się przepakować i jadę do Pragi.
- Ale obiecałeś - głos jej zadrżał, a łzy żalu podeszły pod powieki.
- Anula zrozum.
- Praca jest dla ciebie najważniejsza, ja w ogóle się nie liczę! - krzyknęła.
- Nie bądź dzieckiem.
- Ożeniłeś się z tym dzieckiem, do cholery! - wubuchnęła. - Ta rozmowa nie ma sensu - wyłączyła się.
- Nie odkładaj słuchawki! A niech to jasny szlak - zaklął. Próbował zadzwonić jeszcze raz, ale wyłączyła aparat.
* * *
Józef stanął w drzwiach kuchni i przyglądał się żonie. Zalewała wrzątkiem ogórki w dużym glinianym słoju. Zofia była krępą siedemdziesięciolatką. Włosy siwe, krótko przycięte. Robota wręcz paliła się jej w rękach.
- Będą małosolne ogóreczki? - cmoknął.
- Tylko nie waż mi się ich dzisiaj zeżreć - pogroziła mu palcem.
- Przy takiej pogodzie już wieczorem będą dobre. Wiesz, że lubię takie małosolne, tylko przesiąknięte zapachem kopru.
- Wiem - uśmiechnęła się do niego.
- Ania przyjechała.
- Wreszcie zobaczę swojego bąka - rozpromieniła się.
- Jest sama, bo Piotr pracuje. Ma dojechać.
- Pracuje mówisz? - pokręciła głową. - W tym małżeństwie nie jest najlepiej. W zimie przyjechała z Basią i Wojtkiem, a wiosną na pogrzebie Wandzi też była tylko z nimi. Zawsze uważałam, że Piotr jest za stary dla niej.
- Kobieto przestań. Chłop jak dąb, niejeden młodszy nie dorównuje mu sprawnością. Chociaż wiesz, miała taką niewyraźną minę, jak zapytałem, gdzie jest Piotr.
- A widzisz - westchnęła. - Wie, że Marcin wrócił?
- Chyba nie.
- Będą kłopoty, czuję to.
- Nie wymyślaj - machnął ręką i wyszedł z kuchni.
* * *
Siedziała na schodach tarasu. Dłonią wytarła mokre od łez policzki. - Czy tak będzie wyglądać jej małżeństwo? - myślała, a łzy znowu napłynęły jej do oczu. Wtem do jej nóg przybiegł szczekający owczarek niemiecki.
- Bazyl, już mi stąd! - obok psa pojawił się mężczyzna.
- Marcin? Co ty tu robisz?- patrzyła na niego zaskoczona.
- Mieszkam. Twoi rodzice ci nie powiedzieli?
- Nie.
- Przyjechałaś na wakacje?
- Tak.
- Z mężem?
- Jestem sama.
- Płakałaś?
- Niby czemu?
- Masz czerwone oczy.
- To alergia.
Zapanowało milczenie.
- Dasz się zaprosić wieczorem na sławetny, orzechowy likier mojej mamy? - zaproponował nagle.
- To nie najlepszy pomysł - zaplatała i rozplatała nerwowo dłonie.
- Rozstaliśmy się, ale czy w obecnej sytuacji nie możemy spróbować zostać przyjaciółmi?
- Dobrze, przyjdę.
Gdy poszedł, zadzwoniła do matki.
- Czemu mi nie powiedzieliście, że Marcin wrócił?
- Nie zapominaj, że jesteś mężatką.
- Ten komentarz nie był konieczny - fuknęła.
- Jak Piotr?
- Jest w Nowym Jorku.
- Aniu…- zaczęła.
- Do widzenia mamo - przerwała jej.
Barbara odłożyła telefon. Znad gazety spojrzał na nią Wojtek.
- Wie, że Marcin wrócił - odezwała się do niego. - Boje się. Wiesz dobrze, co do niego czuła. Do tego jest sama w Idzikowie. Piotr znowu wyjechał służbowo.
- Nie przesadzaj - zirytował się.
* * *
Wbrew rozsądkowi, stroiła się jak nastolatka. Włożyła białe dżinsy rurki, błękitną bluzkę typu „carmen” i złote sandałki. Włosy zaczesała w koński ogon. Myśli kotłowały się jej w głowie. Czy dobrze zrobiła, godząc się na to spotkanie?
A niby czemu miała się nie zgodzić? Trudno, żeby go unikała. Dlaczego więc czuje, że robi coś złego? Gwałtownie potrząsnęła głową. Dość myślenia. Wychodząc sprawdziła, czy Piotr nie napisał jakiegoś sms’a. Nie było żadnej wiadomości. Pewnie jest zły, że wyłączyła telefon. Trzymała komórkę w ręku i nagle zrobiło się jej wstyd, że tak go potraktowała. Napisała sms z przeprosinami.
* * *
Siedzieli na werandzie. Bazyl oparł pysk o jej nogę.
- Skąd go masz?
- Wziąłem ze schroniska. Jak go zobaczyłem, nie mogłem go tam zostawić.
- Nie dziwię się. Śliczny jesteś - pogłaskała psa, a ten zaszczekał radośnie.
- Czemu wróciłeś?
- Od jakiegoś czasu myślałem o powrocie. Śmierć mamy przyśpieszyła decyzję. Dzięki, że przyjechałaś na jej pogrzeb.
- Lubiłam panią Wandę - sączyła słodki zielonkawy likier, starając się nie patrzeć na niego. Nadal był przystojny. Wysoki, ciemny blondyn o ujmującym uśmiechu. - A takie plany wiązałeś z Australią - nie kryła sarkazmu.
- Cóż, błądzić jest rzeczą ludzką. Wiem, że zawaliłem wiele spraw.
- Otworzysz tu praktykę weterynaryjną? - zignorowała jego ostanie zdanie.
- Już otworzyłem. Czemu wyszłaś za tego faceta?! - wybuchnął nagle.
- Zakochałam się.
- Akurat - parsknął.
- Jestem szczęśliwa i tego samego życzę tobie.
- Szczęśliwa? - powtórzył.- Jakoś tego po tobie nie widać. Coś mi się wydaje, że kłamiesz.
- Myśl sobie co chcesz.
- Dlaczego więc, spędzasz wakacje sama?
- Piotr pracuje.
- Właśnie, otóż to. Jego pierwsza żona miała rację, że go zostawiła.
- A ty skąd masz takie wiadomości?! - zdenerwowała się.
- Po prostu mam.
- Piotr dużo pracuje, bo jest szefem filii amerykańskiej firmy farmaceutycznej. Wychodząc za niego wiedziałam
o tym. A po drugie - dodała - nie wszędzie musimy jeździć razem.
- Nie macie dzieci, a tak chciałaś je mieć.
- Jeszcze nie mamy, a to różnica.
- On ma córkę w twoim wieku.
- Nie bądź złośliwy. Julka ma 24 lata.
- Piotr bardziej pasuje wiekiem do twoich rodziców.
- Uwziąłeś się, czy co? Moi rodzice są po sześćdziesiątce, a Piotr ma dopiero pięćdziesiąt lat. Zresztą, po co ja ci się tłumaczę.
- No właśnie, po co?
- Zaprosiłeś mnie tutaj, by mi dokuczać?
- Zabrzmi to absurdalnie, biorąc pod uwagę, to co się stało, ale jesteś miłością mojego życia.
- Gdybym nią była - wstała - nie wyjechałbyś.
- Żałuję tego co się stało.
- Trochę późno na wyrzuty sumienia, nie uważasz?
- Czemu nie odpisywałaś na moje malie?
- Dobranoc - wyszła.
C.d.n.

Wydania: