List od Gosi: Cześć i czołem Czytelniku!

Autor: 
Małgorzata Klindwordt (Czyszczoń)
1.jpg
10.jpg
4.jpg
7.jpg

Bardzo długo zastanawiałam się, o czym mam napisać mój pierwszy (po kilkuletniej przerwie) artykuł – tyle tematów i inspiracji, tyle ciekawych rzeczy, zatem – co wybrać? Od siedmiu lat nie mieszkam już w Polsce, wiedzę o niej czerpię z gazet i z rzadkich wizyt u rodziców czy znajomych, moja nowa mała ojczyzna i jej problemy są interesujące dla mnie, ale czy dla mieszkańca Ziemi Kłodzkiej?
No to napiszę o Kambodży i o mikrokredytach. Skąd Kambodża? A z podróży poślubnej. Jeszcze kilka słów tytułem wstępu: skończyłam parę lat temu uczelnię ekonomiczną niosącą kaganek liberalizmu socjalistycznej gawiedzi (tak, miałam również wykłady z profesorem B.) i po latach indoktrynacji wiedziałam mniej więcej jak to powinno być w teorii ze „skapywaniem dobra” (w skrócie – obniż podatki najbogatszym, oni utworzą miejsca pracy i tak sobie te dobra materialne będą spływać po piramidzie aż w końcu wszyscy się wykąpią w miodzie i mleku).
Wracając do wątku – Kambodża, kraina definitywnie egzotyczna, wykorzystywana piekielnie przez kraje ościenne, w której zarobki miesięczne w szwalniach nie przekraczają dwudziestu dolarów. Polecieliśmy do Phnom Pehn, stolicy kraju. Miłym zaskoczeniem po Tajlandii były ceny jedzenia i nastawienie ludzi (może z wyjątkiem Tuk-Tuków), zdecydowanie mniejsze nastawienie na trzepanie turystów z kasy jakimikowiek środkami. W stolicy spędziliśmy 3 dni, no i poza bardzo przygnębiającymi wycieczkami (pola śmierci czy S-21) zobaczyliśmy też sporo pozostałości monumentalnej kultury Khmerów. Ogólnie miasto jak miasto, o chodnikach zapomnij, śmieci wszędzie a i tak na azjatyckie standardy nie najgorzej. Później pojechaliśmy busem (ważne!) do Siem Reap, mekki turystów, skąd tylko jeden rzut tuktukiem do legendarnych świątyń Angkor Wat. Podróż busem była wyjątkowa z dwóch względów – sześciogodzinne kambodżańskie karaoke – disco polo oraz niesamowita bieda za oknami. Ludzie mieszkający w rozwalających się domach na palach a naprzeciwko ogromna pozłacana statuła Buddy. Znamy to skądś, czyż nie? Prymitywne chaty skąpane w czerwonawym piasku, roztopione upałem; nie jest to pierwszy świat, do którego przywykliśmy. Siem Reap było już inne – tony turystów, super hotel z basenem na dachu za śmieszne pieniądze (na ten standard), bardziej zachodnie jedzenie (choć i tak wszystko z kolendrą), jednym zdaniem żyć, nie umierać! Kompleks świątyń w Angkor zwiedzaliśmy przez dwa dni (trzeci dzień spędziliśmy na dachu basenu) i wrażenie robi niesamowite. Trzeba tylko zacząć „od tyłu” i w miarę wcześnie, żeby uniknąć wycieczek albo przynajmniej wstrzelić się w okienko między nimi. Największym psikusem był wschód słońca – o czwartej musieliśmy się wytoczyć z hotelu żeby zająć dobre miejsce przy jeziorku, jako że co najmniej kilkaset osób czekało niecierpliwie z aparatami na pierwsze promienie naszej gwiazdy. A tu co? Chmury. Zwiedziliśmy całą świątynię, a wracając (coś koło 9:30) do tuktuka widzieliśmy kilkadziesiąt osób czatujących na wschód. Może następnego ranka mieli więcej szczęscia.
Tyle na temat turystyki – polecam Kambodżę każdemu, zwłaszcza Angkor Wat robi wrażenie. Jaki ma to związek z mikrokredytami? A taki, że już od dłuższego czasu pożyczamy pieniądze (finansujemy kredyty) przez portal kiva.org obywatelom krajów trzeciego świata lub rozwijających się. Idea jest bardzo prosta – bogatszy obywatel świata pożycza ze swojej kieszeni min 25USD na projekt biedniejszego obywatela świata (kredytobiorcy). Kredytobiorca po zebraniu całej sumy dostaje ją za pomocą lokalnej instytucji finansowej, wykonuje projekt po czym spłaca przez parę lat. Spłaty są rzędu 1-2 dolarów, więc to trochę trwa, ale po dwóch latach suma znów jest na koncie. Jest to niesamowity instrument pomagania kobietom w krajach rozwijających się, ponieważ bardzo często to one rozkręcają lokalne biznesy i umożliwiają przeżycie rodzinie.
Po powrocie z Kambodży oczywiście stwierdziłam, że trzeba mój kredyt zagospodarować na projekty w tamtej części świata. To, co mnie najbardziej zdzwiło jest liczba projektów związanych z... budową latryn czy innych urządzeń do poprawy higieny! Wracając do skapującego dobra – szwalnie z Chin przenoszą się do Kambodży i Bangladeszu, ponieważ klient MUSI kupić T-shirt za dwa euro. A ludzie tam nie mają nawet porządnego kibla!!!
Także, pokrętnie bo pokrętnie drogi czytelniku, odwiedź Kambodżę, ale następnym razem się zastanów, kupując ubrania tam szyte. Bogactwo nie spływa, bo ten T-shirt wciąż kosztuje tylko dwa euro.

Wydania: