Jak powstają mafie?
To na pozór proste pytanie jak dotąd nie doczekało się odpowiedzi w żadnej ze znanej sfer, także w popkulturze. Mafie, po prostu są i działają i to jest is-totą przekazu. Nie wiemy np. jak zawiązała się grupa założycielska, jak stworzono organizację i hierarchę, a co najważniejsze - skąd brano środki na realizację celów. Działalność przestępcza bowiem to wielkie koszty przy dużym ryzyku. Są oczywiście filmy ukazujące powstawanie mafii, ale jakby na drugim planie, a i to w oparciu o mafie już istniejące ale nie o to chodzi lecz o prawdziwy początek. Skoro tego się nie pokazuje, to znaczy, że jest w tym jakiś cel. A jaki być może? Taki, żeby fakt ten głęboko ukryć a całą uwagę przerzucić do sfery abstrakcji, czyli stworzyć nowy rodzaj gnostyckiej narracji. Mafie, gangi i inne organizacje przestępcze to zło wyabstrahowane z rzeczywistości, i wrogie wobec państwa i społeczeństwa. Prawda jest niestety inna. Organizacje przestępcze powstają zawsze oparciu o struktury i budżet państwa i często wskutek złej polityki finansowej tegoż.
Weźmy na tapetę walkę z przestępczością podatkową zapowiadaną przez rząd. Mają być wprowadzone spec-kontrole, z możliwym efektem konfiskaty przedsiębiorstw gdy staną się przedmiotem przestępstw. Ba, ale już teraz państwo dysponuje 3 milionami funkcjonariuszy publicznych, w tym 650 tysiącami urzędników, czyli grupą uprzywilejowaną większą niż stanowiła szlachta w I Rzeczpospolitej, która miała obowiązek obronny a w czasie pokoju prowadziła przedsiębiorstwa rolne i przemysłowe. 3 miliony funkcjonariuszy publicznych niczego nie wytwarza, niczego nie chroni, czego dowodem są patologie podatkowe, a musi być ich jeszcze więcej. No bo ktoś musi kontrolować kontrolujących by ci nie zblatowali się z przestępcami. I jest to proces bez końca, bo zawsze pozostanie jakaś grupa poza kontrolą, a nadmiar kontrolerów podnosi koszty prowadzenia działalności gospodarczej i tym samym sprzyja korupcji. W ten sposób, na styku biznesu, szarej strefy i państwa tworzą się mafie, a ich narzędziem bywają służby specjalne, choć czasami to one właśnie tworzą trzon mafii jak WSI w Aferze Żelazo. Czy zatem mafie są niepokonane? W jakimś stopniu tak, przestępczość istnieć będzie zawsze, kwestią jest tylko rozmiar. Zlikwidować się nie da ale można ograniczyć ograniczając zakres państwa w gospodarce i zwiększając pole własności prywatnej i wolności, w tym m.in. dostępu do broni. Inaczej się nie da.
Praktyka angielskiej tolerancji
Marzec tego roku, Londyn, stadion Arsenalu. Polska rodzina okazyjnie dostała bilety na rewanżowy mecz z Bayernem. W trakcie meczu Polacy siedzący wśród kibiców angielskich kilkakrotnie dopingowali nie tyle Bayern co Lewandowskiego. Siedzący obok Anglicy wezwali stewarda żądając usunięcia Polaków, co też ten uczynił tyle, że przesadził ich na inne miejsce. Tam już się pilnowali, ale gdy w drugiej połowie Lewandowski strzelił gola dla Bayernu nie wytrzymali i głośno okazali radość. I podobnie jak wcześniej, kibice angielscy zażądali od stewarda usunięcia Polaków argumentując, że oni są u siebie i nie życzą sobie sąsiedztwa obcych. Tym razem Polacy zostali usunięci ze stadionu.
Historia ta dowodzi kilku przynajmniej rzeczy. Mamy Anglię, część Wielkiej Brytanii, członka Unii Europejskiej, z której co prawda ogłoszono brexit ale jeszcze przez ok. 2 lata Anglia członkiem Unii będzie. W Unii, jak wiadomo, obowiązuje ideologia politycznej poprawności, tępione są postawy nietolerancji, ksenofobii, nacjonalizmu, itd. To w teorii. W praktyce, w państwach poważnych, a do takich z pewnością należy Wielka Brytania, ideologia ta jest częścią propagandy, propagandy wektorem skierowanym na zewnątrz, czyli dla innych, nie dla swoich bynajmniej. W polityce wewnętrznej jest inaczej, tu dobro imperium i jego mieszkańców jest na pierwszym miejscu. Nie tylko w teorii ale i w praktyce przede wszystkim. W stosunkach zewnętrznych obowiązuje doktryna, czy jak kto woli – racja stanu z jasno określonymi celami i środkami doń prowadzącymi. Nie ma tu żadnej sprzeczności.
Kiedyś już wspomniałem, że państwo nasze nie ma swojej doktryny, tym samym skutecznej propagandy, co oznacza, że narrację prowadzą ośrodki obce ku swoim a nie polskim korzyściom, zaś państwo polskie pełni rolę przekaźnika. Niestety, „dobra zmiana” nie nastąpiła, no może co najwyżej dostarczyła dowodów na prawdziwość mojej tezy. Dowodem są np. żołnierze wyklęci, o których mówi się sporo, ale pomija zdumiewająco tego słonia w menażerii jakim jest Jałta. To tam Stalinowi została Polska sprzedana przez Roosvelta i Churchila i to jeszcze wtedy, gdy walczyły polskie wojska po obu stronach, tj. po stronie aliantów i u boku Armii Czerwonej. Propaganda fakt ten pomija pokazując żołnierzy wyklętych jako tych dobrych sprzeciwiających się siłom zła, czyli komunistom, nie wskazując przyczyn, skąd owi komuniści się wzięli. Co więcej, propagowanie żołnierzy wyklętych i ich postaw w sytuacji, gdy ogranicza się Polakom dostępu do broni wygląda na prowokację. To tak jakby kogoś namawiać do biegu splątując mu jednocześnie nogi. Wygląda to na fragment większego planu mającego na celu demolkę umysłów młodzieży. Już kiedyś coś takiego było tylko w innym wymiarze. W latach 90. modny był lans przedsiębiorczości. Stała za tym propagandowa machina, różne reklamy firm szkoleniowych, itp. Przed młodymi, bo to oni stanowili target, roztaczano ogromne perspektywy jednocześnie ograniczając możliwości dla swoich. Tak powstał kapitalizm kompradorski. Rzecz jasna, coś tam było można zrobić, choć nie na skalę marzeń, to zarezerwowane było dla innych. No, tego chyba nie trzeba udowadniać.
Mamy więc nieudolną propagandę sprowadzającą się do głoszenia haseł patriotycznych, bez środków do ich realizacji. To jest pułapka, działająca jak wentyl bezpieczeństwa: ma nagromadzić energię a następnie wypuścić tę parę w gwizdek, czyli odwrócić uwagę od rzeczy istotnych. Nie da się niczego zrobić bez umożliwienia Polakom bogacenia się naprawdę a nie tylko w zakresie gadżetów. Naprawdę, czyli w taki sposób aby zgromadzony majątek umożliwiał utrzymanie się a tym samym niezależność. Tak jak zapewnienia im bezpieczeństwa bez umożliwienia szerokiego dostępu do broni. Te dwa elementy są tylko przykładem pozoranctwa działań.
P/oświata w oparach absurdu
Jak zawsze gdy pojawia się temat oświaty pojawiają się również uczucia mieszane. Z jednej bowiem strony praca nauczyciela nie jest ani łatwa ani przyjemna, z drugiej jednak to oni sami sobie zgotowali ten los, przynajmniej w pewnym stopniu, czego symbolem jest Sławomir Broniarz, stary oszust i cwaniak. Cwaniak, bo od kilkunastu lat przewodniczy Związkowi Nauczycielstwa Polskiego, organizacji lewicowej, będącej elementem SLD, pobierając co miesiąc kilkanaście tysięcy złotych nie wiadomo za co. Oszust, bo werbalnie chce ulżyć nauczycielskiej doli a jednocześnie pilnuje aby ten system właśnie nigdy się nie zmienił. I nikomu jakoś nie przychodzi do głowy aby założyć na głowę kosz na śmieci i kopnąć go w cztery litery. Zamiast tego podlegli mu związkowcy słuchają go jak wyroczni i zrobią każde głupstwo jakie im zrobić każe. Oświata, odkąd stała się domeną państwa i przymusowym obowiązkiem, stała się również narzędziem lewicowej propagandy. Dlaczego lewicowej, zapyta ktoś? Ano dlatego, że prawicowej propagandy nie ma, prawica to pewna postawa intelektualna zasadzająca się na prawdzie, wolności, własności, moralności i tyle. Nie da się tego przerobić na ideologię, stąd sukcesy lewicy, ktróra opiera się na państwie jako narzędziu represji. Nikt przytomny nie zrezygnuje z własnych praw w imię abstrakcyjnych haseł a jednak. I to jest właśnie efektem oświaty.
Według lewicy oświatą powinno zajmować się państwo a nauczyciele mają być jego funkcjonariuszami odpowiedzialnymi za rząd dusz ustalając program zgodny z interesami państwa własnego, obcego lub innych grup interesu. Według prawicy, za naukę własnych dzieci odpowiedzialni są rodzice i to oni zdecydować powinni do jakiej szkoły mają chodzić i czego się uczyć, szkoły więc winny być prywatne, bo decyduje ten kto płaci. Jasne, że w tym drugim przypadku część nauczycieli straci pracę, zwłaszcza ci, którzy do zawodu się nie nadają, ale inni zyskają. I tu widać kolejną fundamentalną różnicę w spojrzeniu. Według lewicy, w tym Broniarza i jemu podobnych, szkoła jest po to aby nauczyciele mieli pracę, podczas gdy naprawdę powinna nauczać dzieci. Te dwie funkcje nie są wobec siebie sprzeczne, choć niekiedy bywają przeciwstawne.
W tym kontekście reformy szkolnictwa są zmianami jedynie kosmetycznymi, nie sięgającymi do istoty problemu jakim jest zmiana funkcji i statusu szkoły. Pod tym względem minister Zalewska niewiele różni się od przewodniczącego Broniarza bo oboje bronią tego samego: państwowej szkoły. Z tą różnicą, że Broniarz bardziej akcentuje interes nauczycieli a Zalewska interes korporacji, eufemistycznie zwanych rynkiem pracy. Bo tym w istocie jest tworzenie szkolnictwa zawodowego. Na koszt podatnika.