Edukacja. Seks
Radio Maryja poszło z postępem czasu i ruszyło z edukacją seksualną! Wystartowało mianowicie z programem radiowym pod intrygującą nazwą: „Jak być dobrą żoną w sypialni”. Trwająca ponad dwie godziny audycja premierowa mówiła o tajnikach „seksu po katolicku”. Zawiedli się jednak ci wszyscy, którzy z wypiekami na twarzy nastawiwszy częstotliwość rozgłośni ojca Tadeusza Rydzyka – liczyli na pikantne rewelacje. Sprawy łóżkowe nie były w owym programie edukacyjnym z seksu, priorytetem. Goście zebrani w radiowym studiu rozprawiali m.in. o równouprawnieniu, godności kobiet, a także potrzebie dzielenia się domowymi obowiązkami w małżeństwie. W rozmowie wyraźnie akcentowano, że wbrew absurdom mającym miejsce w wielu krajach, małżeństwo to wyłącznie związek kobiety i mężczyzny. Rozmówców niepokoiła mentalność antykoncepcji, w jakiej obecnie żyjemy. Stan ten doprowadził do tego, że rozwinięta sfera seksualna doprowadziła do starzenia się społeczeństwa. Przyznam Szanownym Czytelnikom, że pozwalam sobie nie zgodzić się z tą konkluzją i podpiszę się pod słowami specjalistów – seks to zdrowie, a regularne oddawanie się cielesnym uciechom wpływa na kondycję skóry (jest bardziej promienna i elastyczna).
Seks od zarania dziejów budził emocje, nie ma co się dziwić, gdyby go nie było, nie byłoby i ludzkości. Ale nie tylko o prokreację tu chodzi, dobrze o tym wiemy. Bliskość fizyczna to sama przyjemność, a przynajmniej taką powinna być. Niestety w miarę ewolucji, ludzkość postanowiła zdecydowanie wkroczyć ze zmianami w tę sferę swojego intymnego życia. Zauważa się niedosyt doznań w sypialni. Obecnie nie wystarcza nam już „normalny” akt seksualny. Teraz nastały czasy dla seksu pikantnego do granic i coraz bardziej dziwacznego. Analizując opisy łóżkowych akrobacji kochanków w modnych powieściach, jak „50 twarzy Greya” czy też „365 dni” – niebawem przed drzwiami sypialni widnieć będzie wywieszka z napisem: „Wchodzisz na własne ryzyko” bądź „Wejście grozi trwałym kalectwem”.
Właśnie, co do książek o tematyce erotycznej. Zachęcona opisem wydawcy, który zachwalał książkę „365 dni” jako obrzydliwie romantyczną, skrajnie prawdziwą i inspirującą. Do tego porównał ów powieść do „Ojca Chrzestnego” z połączeniem „50 twarzy Greya” – zamówiłam sobie tę pozycję. Jak przebiegło moje spotkanie z tym bestsellerowym tytułem? Szanowni Państwo, bardzo burzliwie! Po przeczytaniu byłam nie tylko szczerze rozczarowana (z ojca chrzestnego znalazłam w treści tylko tyle, że bohater to szef sycylijskiej mafii), ale i kompletnie zdołowana. Opisy aktów płciowych doprowadziły mnie na skraj depresji. Stwierdziłam, że moja wiedza o seksie znajduje się w erze kamienia łupanego! Czy Autorka zaszalała w tym temacie? Nie sądzę. Wniosek nasuwa się jeden – obecnie trzeba mieć pomysły (czyt. być pozbawionym wszelkich zahamowań) i być nieźle sprawnym fizycznie, by w ogóle myśleć o pójściu do łóżka. Koniec z subtelnymi uwagami kochanków, teraz trzeba mówić jasno współpartnerowi czego się oczekuje w grze ars amandi, dodatkowo używając przy tym słów wulgarnych (dla podgrzania atmosfery). I nie mam tu na myśli zwrotów typu: „Wytarmoś mnie porządnie”.
Pytam się, co z seksem pełnym uniesień? Z seksem, który dostarcza wrażeń, ale nie mrożącym krew w żyłach? Czy owe akty przeszły do lamusa? Mam nadzieję, że nie. Liczę na trzeźwość umysłu kochanków.