Kuchnia w żałobie
Zostaliśmy jak te sieroty, spłakane, z zamętem w głowach, bezradnie powtarzając - dlaczego, dlaczego??? Politycy nawołują do zgody narodowej, dziennikarze nie napuszczają na nikogo, nie zadają podchwytliwych pytań, na które nie ma dobrych odpowiedzi. Żałoba przyszła do naszych serc i naszych domów. Nawet chętnie wzięlibyśmy sąsiada za rękę, uśmiechnęli się do przestraszonego petenta w urzędzie, ale jak to zrobić? Już dawno zapomnieliśmy o szacunku dla drugiego człowieka, o uprzejmości, dobrym wychowaniu, bezinteresownej życzliwości. Żyjąc w ułudzie łatwych pieniędzy, fałszywych zaszczytów, nieuzasadnionej władzy wciąż nadużywanej, zapomnieliśmy o nieuchronności własnego końca. Nasze dzieci w buncie przeciw wiecznemu zabieganiu rodziców pyskują przy lada okazji. Erzac ciepłego, bezpiecznego domu w postaci komputera świeci w prawie każdym dziecięcym pokoju jak wieczna lampka. Oślepia ale nie grzeje. Takie światło.
Moje dziecko popłakuje od soboty zadając pytania, na które brak odpowiedzi. Zabrałam ją do kuchni i upiekłam pachnący jabłecznik. Nasypałam mąki na stolnicę i zagniotłam ciasto na pierogi. Razem kleiłyśmy różne wzorki ścigając się kto więcej pierogów zrobi. Moje „belgijskie” dzieci (mieszkają od czterech lat w maleńkim uniwersyteckim miasteczku) kupiły w markecie dwie chusty - białą i czerwoną, by uszyć flagę. Wracając do mieszkania, trzymając biało-czerwone zawiniątko przepasane czarną wstążką natknęli się na dwóch belgijskich policjantów na służbie. Podeszli do nich i spytali - jesteście POLAKAMI? Bardzo wam współczujemy. Uścisnęli im ręce. Zasalutowali.