Praca dla młodych na Ziemi Kłodzkiej
1/. Pesymistycznie: różnorodnej, ciekawej, innowatorskiej pracy raczej brak. Co prawda mamy parę nowoczesnych zakładów, ale praca tam to raczej „taśmowa” wg wzorów wymyślonych czy przygotowanych gdzieś w świecie (G.M., Steinhoff...). Zakłady tzw. „budżetowe”: samorządy, jednostki samorządowe (szkoły, przeds. gosp. komunalnej, służba zdrowia) też nie proponują młodym miejsc pracy, chyba że cierpliwie czeka się na swoją kolejkę powolutku pnąc się na niewysoką górkę „wyżyn powiatowych”, gdzie i tak w ostateczności „miodów nie ma” i trudno mówić o realizacji marzeń. Kultura, rozrywka, sport, rekreacja - tu są potencjalne możliwości do niezłego, indywidualnego rozwoju - ale tylko „na początek” - potem koniecznie trzeba „w świat”. Co nam jeszcze zostało?... małe, rodzinne przedsiębiorstwa, które można przeobrazić w wielkie firmy, a przynajmniej takie liczące się np. „Doral”, system sklepów „Sarny”, pensjonaty rozbudowane do kompleksów hotelowo-rozrywkowych.
Rynek Ziemi Kłodzkiej dość dobrze chłonie młodych ludzi w branży handlowej (ale jako ekspedientki, no, powiedzmy jako szefowe stoisk) oraz usługi na rzecz turystów: pokojowe, recepcjonistki, kucharze itp. Ludzi po studiach pełno w tych fachach „niefachowych”. Tak myślę, że ok. 1/2 młodych ludzi tu mieszkających znajduje zatrudnienie, które pozwala przeżyć, ale raczej nie daje satysfakcji tak finansowych jak i zawodowych. „Wyrwać się” stąd - to możliwe, ale utrzymać w np. wielkim mieście - nie zmienia poziomu życia. Tam oprócz chęci i nawet umiejętności liczy się także „pęd szczurów” i wówczas łatwo się załamać mając za konkurentów wielkomiejskich młodych od dzieciństwa nauczonych takiej walki.
2/. To może mniej pesymistycznie: Najpierw trzeba zadać sobie pytanie: Czy „Kraina pana Boga” jest w stanie dać pracę wszystkim jej mieszkańcom i zrealizować nie tylko jej potrzeby materialne ale i potrzeby intelektualne? Pan Bóg co miał do zrobienia to nam dał - mamy „Krainę Pana Boga” - co z tą krainą robimy, to już nasza sprawa. Uważam, że największym skarbem tej ziemi są ludzie. A młodzi tym bardziej - Nie dość, że powinni mieć warunki do spełnienia się w życiu tu, na swojej ziemi rodzinnej, to również przygotować jeszcze lepsze warunki dla następnego pokolenia. Możemy mieć tu np. „Krzemową Dolinę - Kotlinę” - ale musi być wejście i wyjście na świat autostradami informatycznymi a „światło nie może mrygać”. Ileż to kłopotów ma np. prof. Abramowicz (ten od „czarnych dziur”) próbując od siebie (ze Starego Gierałtowa) połączyć się ze swoim uniwersytetem w Sztokholmie... Hrabstwo Kłodzkie - było, nie było - ponad 150. tysięczna aglomeracja - nie posiada centrum kulturalnego z teatrem, kinami, salami koncertowymi i tacy ludzie jak np. Marian Półtoranos czy Bogusław Michnik realizują swoje „teatry” i „koncerty” w złośliwie rzecz nazywając „lepiankach bądź ziemiankach”. Ow-szem, ambicją da się nadrobić wiele - ale w końcu - bez bazy - wszystko się rozpada a siostry Muskałowe tworzą w Łodzi i chwały temu miastu przysparzają.... Sprawa podobnie ma się ze sportem. Na Ziemi Kłodzkiej nie ma ani jednego kompleksu sportowo-rekreacyjnego, który choćby „powąchał” normalność tego typu obiektów w Europie. Patrz: ileż to kłopotów, aby w Polsce zorganizować mistrzostwa tylko Europy w piłce nożnej.
Więc mówiąc nieco optymistycznie - dzisiejsze pokolenie samorządowców musi stworzyć warunki do realizacji marzeń swoich dzieci - i nie tylko stawiając obiekty ale wbudowując je w system rozwiązań organizacyjnych, aby przynosiły nam wszystkim zysk - te zaś realizować się nie tylko wg potrzeb ale też i marzeń doskonaląc to, co mają.
Dla większości z nas, to co mówię, to bajki, bajdurzenia, a w najlepszym wypadku niedorzeczności... bo skąd na to wziąć, bo my musimy „za pracą” „za chlebem” ... Ale ja się zapytam: co to za ojciec czy matka, która swojemu dziecku mówi: idź stąd, bo tu nie masz żadnych szans, bo tu się zmarnujesz, bo w tej rodzinie nie ma dla ciebie godnego ciebie miejsca... to kto winny?
Czy potrzebne są wielkie pieniądze i one wszystko załatwią, a jak ich nie ma to nic się zrobić nie da?
Uważam, że nie! Jakieś pieniądze są zawsze potrzebne, bowiem są narzędziem do realizacji celów - takich celów jak tworzenie. A tworzyć tu, na ziemi, mogą tylko ludzie. Więc należy stworzyć najpierw projekt „zagospodarowania” wszystkich naszych możliwości intelektualnych, następnie stworzyć system, który pozwoli realizować te działania tak, żeby z czterech talarów wyrosła cała góra talarów /nagród - choćby Nobla, Oscara..../.
I część trzecia: Strasznie realnie o drogach „wybicia się" młodych tu, na Ziemi Kłodzkiej: Po pierwsze: koneksje rodzinne i towarzyskie: środowiska lekarskie, prawnicze, długoletnie-samorządowe pozwalają młodemu człowiekowi rozpocząć „karierę” tropami rodziców, przyjaciół rodziców - szybsza ścieżka aplikacji, zdobywania kolejnych stopni i jak się wytworzy jakakolwiek luka - to „ciepłe” miejsce już jest. Po drugie: małe firmy rodzinne - „prowadzeni jak „po sznurku” na początku mają na pewno zapewniony w miarę przyzwoity byt, nie ma strachu przed bezradnym uczuciem „nic sobie nie znalezienia”, potem - nieco okrzepnąwszy - można przejąć interes i go rozwinąć. Po trzecie: a jakie szanse mają młodzi ludzie bez koneksji, bez najmniejszego nawet kapitału.... Ich rodzice (najczęściej pracownicy najemni) mają świadomość, że nie mogą pomóc swojemu dziecku, jak tylko często nadludzkim wysiłkiem - dać dziecku wykształcenie. Płacą za coś, co jest zupełnie nieprzydatne w naszych warunkach. Młody człowiek uzyska dyplom jakiejś filii uczelni wyższej tylko po to, aby mógł sobie ten dyplom oprawić w ramki i pójść do jakiejkolwiek pracy (patrz - pkt. 1.). Ale również może - i powinien - już sam, na własną rękę popróbować „wybić się” społecznie poprzez - najpierw woluntariat (nabyć doświadczenia w tym z czego później chce żyć i się realizować) albo też zapisać się do jakiegoś ugrupowania politycznego, działając na rzecz społeczności, realizując program partii piąć się w hierarchii partyjnej stosunkowo szybko. Partie wygrywające zawsze mają do zaoferowania dla swoich członków jakieś „polityczne” stanowiska . Nie ma się co oszukiwać - to jest tak, jak z koneksjami rodzinnymi czy gospodarczymi - bliższa koszula ciału - zaprawiony „w bojach” wyborczych członek, który się sprawdził swoją pracą - zawsze może liczyć na „szybką ścieżkę kariery” aż do burmistrza czy starosty włącznie, nie mówiąc już o pośle czy ministrze. Bowiem tak źle skonstruowany jest system w Polsce, że Polska jako państwo swoich obywateli nie potrafi „zagospodarować”. Inaczej jest natomiast w każdej partii politycznej - wiedzą, że na kampanie pieniądze zawsze się znajdą - a ludzi trzeba sobie wychować i broń Boże nie zagospodarować jak należy, bo konkurencja tylko czyha... Sumując - każdy młody człowiek chcący realizować swoje marzenia, na początku mający prawie nic - najpierw musi „odbyć zasadniczą służbę dla społeczności”, by potem zajmować coraz wyższe, już często satysfakcjonujące go stanowiska. A że w tym wszystkim musi jeszcze być uczciwym - to rzecz nie podlegająca dyskusji, bowiem upadki z „politycznego konia” kończą się najczęściej upadkami w nicość. /patrz: chocćby ostatnie upadki posłów/.