Powołanie. Weekend

Autor: 
Katarzyna Redmerska

Czy mieli Państwo kiedyś wrażenie, że uczestniczą w spektaklu absurdu? Myślałam, że ludzie, którzy z pasją oddają się swojej pracy zawodowej są godni podziwu. Było tak do ostatniego długiego weekendu. Z narzeczonym wybraliśmy się na majowy wypoczynek do jego kolegi ornitologa. Postać tę znałam jedynie z opowieści. Kolega osiedlił się ze swoją rodziną w pięknym wiejskim zakątku, bogatym w różnorodne ptactwo. Zaprosił nas do obejrzenia jego małego królestwa. Wiedziałam, że to pasjonat ornitologii, który potrafił spać pod gołym niebem w lesie, by tylko móc rano podglądnąć życie ptaszka. Nie sądziłam jednak, że jest to aż tak barwna persona. Po przyjeździe, oczom naszym ukazała się chałupa kryta gontem. Przed domem bawiło się dziecię lat około dwóch, trzymane na smyczy przez młodą kobietę, która obierała kartofle. Jak się okazało, dziecięciem był pierworodny syn naszego gospodarza, a obierająca kartofle, jego małżonką. Na moje pytające spojrzenie, przyjaciel narzeczonego, który wybiegł nam na spotkanie, odrzekł: „trzeba mieć małego na oku”. Ledwo się powstrzymałam od powiedzenia, że więcej swobody miałby dzieciak w klatce. Po oprowadzeniu nas po swoich włościach i zapoznaniu z ciekawymi elementami wyposażenia domu jak kanalizacja, zasiedliśmy do kolacji. Przebiegała ona w sposób nieprzewidywalny i bogaty w wartkie zwroty akcji, jak i sam pobyt, o czym mieliśmy się później przekonać. Na przykład podczas kolacji, nasz gospodarz nagle odskoczył od stołu, palcem wskazującym nakazał ciszę, po czym nasłuchiwał. Obserwując reakcję domowników, należało sądzić, że to jest częste zachowanie pana domu. Małżonka z zawieszonym w pół drogi pomiędzy talerzem a ustami widelcem, ani nie drgnęła, a dwuletni brzdąc przyciskał sobie do usteczek dłoń, by nie pisnąć. Ornitolog nadsłuchiwał, okazało się po chwili, że wyczulony słuch na wszystkie piski i wrzaski ptactwa, zarejestrował odgłos jakiejś ptaszyny, rzadkiej w tych stronach. Po odsłuchaniu świergotu powróciliśmy do przerwanej kolacji. Po niej zaproszeni zostaliśmy do obejrzenia skatalogowanych zdjęć rodziny kaczek, która zamieszkała w pobliskim stawie. Usłyszeliśmy przejmującą opowieść o kaczce, która miała dwóch adoratorów. Gospodarz mówił, że biedaczyna miała niemały dylemat, którego z oblubieńców wybrać. Poinformował nas również, że rankiem dnia następnego zaprowadzi nas do jej gniazda. Pełni wrażeń ze spotkania udaliśmy się na spoczynek. O świcie zbudzeni zostaliśmy mrożącymi krew w żyłach krzykami gospodarza, który bez pukania wpadł do naszego pokoju i poinformował, że kaczka opuściła gniazdo z jajami i co to teraz będzie? – Nie możesz ich sam wysiedzieć?- zapytałam pół przytomna ziewając jak smok.
Spojrzał na mnie i urażonym głosem odparł: - Nie mam warunków moja droga.
Narzeczony zgromił mnie wzrokiem i syknął bym sobie odpuściła podobne uszczypliwości. Koniec, końcem pobyt był udany. Kaczka pofrunęła sobie tylko na spacerek.
Reasumując, pasja zawodowa dobra sprawa, ale w granicach rozsądku.

Wydania: