Start. Wyścig
Kilka dni temu byłam świadkiem ciekawych zachowań, które miały miejsce na ulicach mojego miasta-Polanicy. Panowie i panie z tekturowymi teczkami pod pachą, przypominający ruchliwe piłeczki w grze totalizatora „szczęśliwy numerek”, przemieszczali się pomiędzy ludźmi idącymi ulicą i nagabywali ich. Okazało się, że zbierali podpisy na listach kandydatów na radnych. Cóż, w sumie nic w tym dziwnego, ani interesującego, tak się dzieje przecież co cztery lata. Jednakże ciekawe było to, co „ruchliwe piłeczki” mówiły zachęcając społeczeństwo do złożenia podpisu i jak społeczeństwo reagowało, gdy ten podpis składało. Otóż „ruchliwa piłeczka”, zachęcała do podpisu hasłem: ”pomóżmy wystartować”, zaś nagabnięty obywatel, zagłębiając się
w czeluściach teczki wykrzykiwał: ”to on startuje? „I ten też startuje?”.
Właśnie to słowo „startuje” najbardziej mnie zaskoczyło. Dlaczego? Cóż, przecież w wyborach się nie startuje tylko kandyduje. Startować można w zawodach hippicznych, maratonie albo innych wyścigach. Nie można przecież udziału w wyborach porównywać do wyścigów? No właśnie, czy aby na pewno nie można? Po głębszej analizie, doszłam do wniosku, że jest coś na rzeczy, i że używanie słowa „start” w odniesieniu do wyborów ma jednak sens.
Wybory, czy to samorządowe, czy parlamentarne, to nic innego jak wyścig do władzy, profitów i splendoru. Chętni do tych „zaszczytów” więc, nie kandydują lecz startują. Każdy ustawiony w swoim polu startowym zaczyna wyścig już od momentu podjęcia decyzji o chęci kandydowania (czyt. startowania) w wyborach. Wyścig do fotela radnego, burmistrza, to niezły maraton z przeszkodami. Porównać go można do biegu przez płotki, na długim dystansie. Jak wiadomo długie dystanse są męczące, potrzebna jest kondycja i zaprawa sportowa, w tym przypadku są nimi: wyszkolenie, siła i cierpliwość. Najszybciej odpadają najmniej sprytni, niewytrzymali psychicznie, mało giętcy uczestnicy wyborczego maratonu. Co sprytniejsi, swój start zaczynają już w szatni podczas przygotowywania się do biegu. Najpierw małe rozeznanie wśród uczestników, podwędzenie spodenek, tudzież gwizdnięcie sznurówki z adidasa. Te wszystkie działania wprowadzą trochę zamieszania i fermentu. Przede wszystkim jednak wyprowadzą z równowagi, tych bardziej słabych psychicznie. A to nigdy nie zaszkodzi. Jeżeli chodzi o sam bieg, którego nagrodą jest upragniony „stołek”, należy uważać na tak zwany falstart. Zbyt szybkie ujawnienie się w mediach i poinformowanie o „starcie” w wyborach, albo co najgorsze podzielenie się swoim programem wyborczym, może nas wyeliminować już na samym początku wyścigu. Co do przebiegu samego biegu. Jeżeli jesteśmy naprawdę zdesperowani w chęci wygrania, wtedy mile widziane jest podstawianie nogi konkurentowi, szturchanie. Co do „wspomagaczy”, na własne ryzyko można walnąć sobie jakiś dopalacz, ale czy warto? Po krótkiej euforii i tak przyjdzie szara rzeczywistość. Jak już siądziemy na upragnionym „stołku”, zetrzemy pot z czoła i odetchniemy po ukończonym sukcesem wyścigu, niczym neon wyświetli się nam w głowie myśl: „za cztery lata kolejny wyścig!”.