Wesele. Zabawa
Zastanawia mnie, dlaczego niektórzy tak gustują w organizowaniu przyjęć weselnych na dwieście, trzysta osób (zwłaszcza w środowisku wiejskim). Z reguły na takich wielkich weselach połowa gości nie zna się. Takie „wiejskie” wesele, to ciekawy przykład zachowań społecznych.
Miałam przyjemność gościć na takim. Co pierwsze rzuca się w oczy, to wybranie miejsca na wesele. Z reguły jest to remiza strażacka, dom parafialny lub dom kultury. Co do ozdobienia pomieszczenia, króluje - kicz. Baloniki, serpentyny, sprośne wierszyki wiodą prym. Wesele, to okazja do pokazania się przed społecznością, sąsiadami, rodziną. Zaczyna się więc szaleństwo. Menu jest wyszukane i zamawiane w tonach. Trunki do wyboru, do koloru. Tort wielki z cukrowymi kwiatkami. Orkiestra koniecznie dysponująca ambitnym repertuarem, czyli wszystkie hity disco polo!
Przejdźmy teraz do pary młodej. Panna młoda chce wyglądać w tym dniu jak zjawisko. Piękna suknia, welon, fryzura i makijaż, muszą być perfekcyjne. Co do pana młodego, już takiego szaleństwa nie ma. Oblubieniec wychodzi z założenia, że jak się umył i założył czystą koszulę i garnitur, to i tak wykonał aż nadmiar pracy. Z reguły jednak nie ma nic do gadania. Słowo decydujące ma narzeczona. I co ciekawe, jest to ostatni moment w ich wspólnym pożyciu, kiedy on się na wszystko zgadza. Po ślubie już tak łatwo nie będzie.
Co do gości, to w kwestii ubraniowej, zazwyczaj szaleją panie. Znajdzie się jakiś męski rodzynek, ale rzadko.
Przejdźmy do samego wesela. „Wer-sal” i tzw. bon ton jest na wstępie. Wszyscy jeszcze skrępowani, pan młody co dopiero ochłonął z atrakcji kościelnych (czyt. przysięga małżeńska), dochodzi powoli do siebie. Panna młoda szczęśliwa, że wreszcie ma gagatka w małżeńskich sidłach, co chwila spogląda to na obrączkę, to na świeżo upieczonego małżonka. Po toaście za zdrowie młodej pary rozpoczyna się impreza. No i teraz to dopiero się zaczyna „zabawa”.
Goście weselni dzielą się na kilka grup. Jest tak zwana „starszyzna”, która je, pije i dyskutuje przy dźwiękach romantycznej muzyki w stylu: ”daj mi tę noc”. Jest również grupa „desperatek”, czyli konkretnie starych panien. Wesele, to dla nich okazja do łowów. Następna grupa, to mężczyźni, którzy przyszli w jednym konkretnym celu - ululać się. No i ostatnia grupa, która się bawi, czyli: je, pije i tańczy.
Po trzech, czterech godzinach trwania weselnej zabawy, jesteśmy świadkami następującej sceny: panna młoda coraz bardziej poirytowana zerka na swojego coraz bardziej „zmęczonego” męża. W jednym kącie sali kumoszki miło „obsmarowują” kogo się da.
W drugim kącie „desperatki” usiłują „rozpracować” delikwenta, którego złowiły. W jeszcze innym kącie, zdjąwszy marynarkę, strudzony zabawą, pochrapuje miły jegomość. Grupka par tańczy, są i tańczący single, którym nie przeszkadza, że ich partnerka już dawno zeszła z parkietu. Zza otwartych drzwi wiodących na zewnątrz budynku, słychać śpiewy zadowolonych mężczyzn, którzy wyszli, względnie się wytoczyli na papierosa.
A wszystko przy rytmach słów wodzireja: „a teraz bierzemy się za boczki i robimy wężyka”.