Mężczyzna idealny - opowiadanie cz. 2

Autor: 
Katarzyna Redmerska

Ogród Grety był malowniczo położony. Rosły w nim hortensje, rododendrony, azalie. Także okazałe krzaki róż, orzech włoski, renkloda, mała jabłonka i drzewko czereśni. Na tyłach domu, vis a vis oszklonej werandy w odległości dwudziestu metrów, rosły dwie stare czarne sosny. Z ogrodu roztaczał się widok na góry Włodzickie.
- Coś widzę, że nie wygląda to najlepiej - Piotr spojrzał pytająco na Julkę.
- Słucham? - otrząsnęła się z zamyślenia.
- Najpierw chodziliśmy po ogrodzie pół godziny w milczeniu. Teraz zaś od dobrych pięciu minut stoimy nad tą hortensją. Pani wzdycha i mruczy pod nosem: „tak, tak”.
- Przepraszam - roześmiała się. - Zawsze, gdy oglądam ogród, którym mam się zająć, to wzdycham i mruczę pod nosem.
- Ulżyło mi - uśmiechnął się rzecz jasna półgębkiem. - Więc jak tam ogród?
- Typowo ogrodnicza kosmetyka. Będzie trzeba poprzycinać krzewy. Na przycięcie jabłonki i śliwy jest już za późno, poczekamy do jesieni. Następnie należy obkopać róże i wyciąć suche łodygi. Poza tym, żeby nie trzeba było plewić chwastów, bo nie sądzę, by chciało się to panu robić w przyszłości, obsypiemy ziemię pod krzewami korą. Zauważyłam na liściach róż mszycę, trzeba je będzie spryskać odpowiednim środkiem.
- Cięższymi pracami ja się zajmę. Nie dysponuje przecież pani tutaj ekipą swoich pracowników.
- To miłe z pana strony, ale czy ma pan jakieś pojęcie o ogrodnictwie? Jeżeli nie, to mi pan bardziej zaszkodzi, niż pomoże.
- Wychowałem się na Sępolnie, tam domy mają piękne ogrody. Zapewniam, że nie będę ciężarem - mruknął wyraźnie zły.
- Nie chciałam pana urazić - zdała sobie sprawę, że mógł źle ją zrozumieć. - Co do huśtawek - dodała szybko, by zatrzeć ten nagły zgrzyt - myślę, że najlepszym dla nich miejscem będzie, to pomiędzy sosnami. Uroczy zakątek i jest z werandy dobry widok, można mieć oko na dzieci.
- Również myślałem o tym miejscu. Czy wizja ogrodu została już zakończona?
- Tak.
- W takim razie zapraszam na obiecaną kawę. Zaprowadził ją na werandę, po czym zniknął we wnętrzu domu. Julia ze zdziwieniem zauważyła, że nic tu nie zmienił. Tak jak za życia Grety i Jaromira ściany zdobiły malowane na drewnie widoczki okolicznych uzdrowisk, sanktuarium w Wambierzycach i Szczelinca. Nad drzwiami prowadzącymi do wnętrza mieszkania wisiało poroże jelenia. Tylko meble były inne. Stare wiklinowe, zastąpione zostały wypoczynkowym zestawem. Przypomniała sobie jak spędzała tu z Gretą deszczowe popołudnia, słuchając historii z lat jej młodości.
- Zaparzania kawy nauczyłem się w Stanach, gdy byłem na stażu - wszedł na werandę z cukierniczką i łyżeczkami.
- Podana w kubku z dużą ilością mleczka? - nie kryła rozbawienia.
- No i po co zaraz ten sarkazm, co? - uśmiechnął się w swój specyficzny sposób.
Zapatrzyła się w ten uśmiech. Kolejny raz stwierdziła, że gdy tak się uśmiechał, jego twarz nabierała młodzieńczego, łobuzerskiego wyrazu. Czy to możliwe, by zaczynał się jej podobać?
- To kawa po turecku - wrócił kolejny raz z kuchni. Na tacy niósł filiżanki, srebrny tygielek oraz talerzyk ciasteczek.
- Nauczyła mnie miła starsza Turczynka, u której wynajmowałem pokój. Kawę gotuje się w specjalnym tygielku na długiej rączce, takim jaki tu pani widzi. Nie można doprowadzić do wrzenia. Gdy tylko zobaczy się bąbelki trzeba ściągnąć naczynie z ognia i czynność tę powtórzyć trzy razy. Do kawy dodaje się imbir, wanilię i kardamon. Pani Derya podawała do kawy ciasteczka imbirowe, które sama piekła. My musimy zadowolić się kupnymi.
- Rzeczywiście pachnie nieziemsko.
- I tak też smakuje - nalał do filiżanek czarnego jak smoła płynu.
- Przepyszna.
- Jest jeszcze lepsza, jak się ją zagryza ciasteczkiem - podał jej talerzyk.
- Długo był pan w Stanach Zjednoczonych? - spytała po chwili.
- Dwa lata.
- Na jakiej uczelni?
- Stanforda.
- Jestem pod wrażeniem.
- A to dlaczego? - roześmiał się.
- Dobrze pan wie co mam na myśli.
- Pochodzi pani z Wrocławia?
- Tak, mieszkam tam od urodzenia.
- Nosi pani nazwisko Poręba, czy może profesor Tomasz Poręba to pani krewny?
- To mój tato.
- Naprawdę? Nie jest pani do niego podobna.
- Być może dlatego, że nie noszę brody - roześmiała się. - Zna pan mojego tatę?
- Jest bardzo znanym architektem.
- Tak, mam to szczęście mieć znanych rodziców - westchnęła. - O mamie pewnie też pan słyszał?
Skinął głową.
- Skąd ta rezygnacja w głosie?
- Jak się ma takich rodziców, to ciągle trzeba coś udowadniać.
- Ja miałem rodziców urzędników, więc nie miałem takich problemów. Obydwoje już nie żyją.
- Przykro mi.
- Naturalna kolej rzeczy.
- Oprócz siostry, ma pan więcej rodzeństwa?
- Nie. Ewa mieszka wraz z mężem i dziećmi w domu rodzinnym na Sępolnie. Jest ode mnie dziesięć lat młodsza.
- To sporo.
- Zgadzam się. Gdy się urodziła, obraziłem się na rodziców, że mogli mi zrobić coś takiego - uśmiechnął się do niej.
- Nie dziwię się - odwzajemniła uśmiech
- A pani ma rodzeństwo?
- Jestem jedynaczką, niestety.
Roześmiał się na widok jej miny.
- To nie jest wcale śmieszne. Życie jedynaka nie jest wcale usłane różami, proszę mi wierzyć.
- Miło się z panią rozmawia, Julio - obrzucił ją ciepłym spojrzeniem.
Starała się zapanować nad wykwitającym na jej policzku rumieńcem.
***
Prace w ogrodzie przebiegały sprawnie.
- Szybko nam to idzie - Piotr podał Juli szklankę lemoniady i usiadł obok niej na schodach prowadzących na werandę.
- Zgadzam się. Jutro zajmiemy się instalowaniem huśtawek. Trzeba będzie pojechać jeszcze do ogrodnictwa, po korę.
- Zajmę się tym. Nigdy tak czynnie nie spędzałem wakacji. Miłe doświadczenie, mogłoby trwać i trwać - spojrzał na nią.
Na moment zapanowała cisza. Słychać było tylko w oddali odgłos pracującego na polu kombajnu. Nie przestawał się patrzeć na nią. Zdarzało się to ostatnio niepokojąco często. Czuła, że od pewnego czasu narasta między nimi nieokreślone napięcie.
- Chyba na dzisiaj skończymy - podniosła się ze schodów.
- Czy ja nie zamęczam pani?
- Bynajmniej - starała się nie patrzeć mu w oczy.
***
Spryskała róże środkiem na mszycę. Piotr pojechał do ogrodnictwa. Zasadniczo nie miała już nic do roboty. Wdrapała się więc na sosnę, by powbijać haki pod zainstalowanie huśtawek.
- A pani co do licha robi?! - huknął nagle pod jej stopami. Zachwiała się i padła wprost w jego objęcia. - Przecież mówiłem, że ja się tym zajmę - trzymał ja nadal w ramionach.
- Oj, nie chciałam marnować czasu, profesorze - miło jej było w tych objęciach. Pachniał tak przyjemnie.
- Czy możemy wreszcie zacząć mówić sobie na ty? - nachylił się do jej ust i najzwyczajniej w świecie, pocałował.
Wyswobodziła się niechętnie z jego objęć. - Mam pytanie.
- Tak?
- Czy w zwyczaju masz pakować się z dziobem do każdej napotkanej kobiety?
- Nie do każdej. Szczerze mówiąc jesteś pierwsza. Julio, posłuchaj…
- Ciii - przyłożyła mu palec do ust. - Nic nie mów. Jeszcze nie.
Wziął jej dłoń i przyłożył do swojego policzka. Stali w milczeniu, patrząc na siebie.
- Jutro przyjeżdża moja siostra z rodziną - odezwał się nagle. - Chciałbym, aby cię poznała. Przyjdziesz, prawda?
- Przyjdę. To co? Montujemy te huśtawki?
- Niezły pomysł. Zabierajmy się do pracy.
***
- To jest moja siostra, Ewa - dokonał prezentacji Piotr. - Ewuniu, a to Julia, dzięki niej mogłaś się tak dzisiaj zachwycać ogrodem.
- Miło mi panią poznać - drobna blondynka, o sympatycznej twarzy wyciągnęła do niej dłoń, nie kryjąc zainteresowania. - Dokonała pani nie lada wyczynu i bynajmniej nie chodzi mi tu tylko
o ogród - roześmiała się. - Udało się pani zmusić mojego brata do aktywności. Nie wierzyłam jak opowiadał, że pracował w ogrodzie. On najchętniej siedziałby tylko w książkach, albo komputerze. Zupełnie jak mój mąż.
- Czy ktoś tu coś o mnie mówi? - podszedł do nich postawny wąsacz. - Witam. Jestem Marcin - uścisnął dłoń Juli.
- Gdzie nasze dzieci? - Ewa zwróciła się do męża.
- Zachwycają się huśtawkami.
- Słuchajcie - wtrącił Piotr - chyba nie będziemy tu tak stać. Chodźmy usiąść na werandzie.
- Niezła myśl braciszku. Ty zabawiaj gościa, a ja będę pełnić honory pani domu. Napije się pani herbaty, czy kawy? - zwróciła się do Juli.
- Herbaty, dziękuję.
- A ty Piotruś?
- Również poproszę herbatkę.
- Marcin, pomożesz mi w kuchni - wzięła męża za ramię i pociągnęła w kierunku domu.
- Miłą masz siostrę - odezwała się Julia, gdy usiedli przy stole.
- Jestem tego samego zdania - spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- O co chodzi? - mruknęła, oblewając się rumieńcem.
- O nic.
- No to co się tak patrzysz?
- Bo jesteś taka śliczna.
- Wariat - roześmiała się. Spod sosen dochodziły piski. Spojrzała w tamtym kierunku, dwóch chłopców tarzało się na trawie.
- Wujek! - krzyknął jeden z nich. - Powiedz Filipowi, by mnie nie gryzł.
- Filip, nie gryź brata. Ale zaraz - zainteresował się nagle Piotr - w co ty go gryziesz?
- W ucho - roześmiał się sympatyczny grubasek.
- Filip, chodź ty lepiej do mnie. Zaraz będzie ciasto - mrugnął porozumiewawczo do Juli. Po chwili na werandzie pojawił się sympatyczny brzdąc.
- Dzień dobry - sapnął i wgramolił się na kolana Piotra. - To ta pani, o której mówiłeś, że ci się podoba? - wypalił nagle, obrzucając Julię ciekawskim spojrzeniem. - Nie jest taka ładna jak Ania z grupy „Biedronek”, nie nosi kucyków.
- Aleś wkopał wujka - roześmiała się Ewa, która właśnie weszła na werandę z ciastem.
- Powiedział tylko prawdę - Piotr spojrzał na Julię, a ta wybuchnęła nagle śmiechem. Mały Filip również zaczął się śmiać.
- Dziękuję za miły podwieczorek - odezwała się Julia do Piotra, gdy odprowadził ją do furtki. Nic nie powiedział, tylko pogłaskał ją po policzku.
- Kocham cię - szepnął po chwili i nim zdążyła się zorientować już tonęła w jego objęciach.
C.d.n.

Wydania: