Felieton Redaktora Naczelnego: Może mi głowę urwą...

Autor: 
Mirosław Awiżeń

...ale uważam, że „nam się nie należy” - że trzeba mocno jeszcze zaciskać pasa, aby móc żądać.
Tak też uważam i w moim przypadku. Nic to, że ostatnimi laty - od co najmniej 20. - pracuję świątek piątek i niedziela po kilkanaście godzin dziennie.
Cóż z tego, że mam już ponad 40 lat pracy, kiedy moje pierwsze 25 lat, to praca bez efektów, to czas urniłowki socjalistycznej, gdzie - chciał czy nie chciał - „czy się stoi, czy się leży dwa tysiące się należy (później 20 tys., 200 tys., 2 miliony... tak zgodnie z galopującą inflacją). Najczęściej - przecież bez własnej winy - to się „leżało”, bo w sam raz zabrakło materiału, bo zabrakło sprzętu, bo w niedzielę czynu partyjnego rozkopano ulicę ... bo zabrakło dyrektywy ... I tak leciał dzień za dniem, rok za rokiem w bezużytecznym wysiłku nieustannego szarpania się z codziennością gnuśności. Nie darmo mówiło się, że gdyby zaprowadzić gospodarkę „planową socjalistyczną” na Saharze, to po 10 latach piasku by zabrakło. A więc - do poziomu życia Niemców, Francuzów, Austriaków, Szwedów...przyjdzie nam dochodzić przez całe pokolenie. I nam nie będzie dane otrzymywać dobrą płacę za dobrą pracę. Będziemy otrzymywać za dobrą pracę ledwo minimalną płacę. Płacimy - dobrze, że tylko (!) my i pokolenie rodziców za budowlę „sprawiedliwego, wspólnego socjalizmu”. Płacimy za „dobro wspólne”, czyli za zbiorową odpowiedzialność za każdą krowę, każdą świnię, za każdy kawałek ziemi, za mieszkania państwowe, za kartofle państwowe, za zboża państwowe, za parowozy i węgiel... Za to, że wszystko było nasze, a nic nasze nie było. Nie było również szacunku dla „naszego - nienaszego”. Rozwalić budki telefoniczne, przystanki autobusowe, obejścia gospodarcze - to była „normalka”. Przecież to nie nasze...
Straciliśmy niemalże dwa pokolenia na udawaną odpowiedzialność, udawane sukcesy, udawaną praworządność, udawaną własność...
Teraz, od 20 lat, nadrabiamy zaległości względem świata demokratycznego. Nie wszystko nam wychodzi jak byśmy chcieli. Wciąż u nas braków aż nadto. Mści się „gruba kreska” Mazowieckiego, kiedy beneficjenci poprzedniego systemu zachowali swoje wpływy polityczne, sądownicze, prokuratorskie, w zakresie bezpieczeństwa narodowego, a także gospodarcze (uwłaszczanie się nomenklatury na dobrach państwowych). To pomieszanie miodu z dziegciem spowalnia nasze dążenia do zwyczajności na poziomie zachodnioeuropejskim.
Narzekam? Co było to już było? Owszem, narzekam, marudzę i godzę się z rzeczywistością także dumny z tego, że udało się dojść do początku drogi ku dobru powszechnemu bez przelewu krwi.
Teraz musimy wciąż gonić normalność żeby normalnie żyły już nasze dzieci, a już na pewno wnuki. Godzę się z tym ze zrozumieniem, bez złości, z żalem, że mi już nie będzie dane żyć „po szwajcarsku”. Ale za błędy trzeba płacić. Za błędy nie swoje również. A za błędy strukturalne płaci się najwięcej i najwięcej ci, którzy mają najmniej do powiedzenia. Gdzie drwa rąbali, tam wióra leciały.
I tymi wiórami byliśmy (jesteśmy wciąż) my.
I na koniec nieco optymistycznie. Nasza walka (Solidarność...), walka naszych ojców (Poznań...) doprowadziły do tego, że dziś mogę pisać te słowa bez strachu o to, że mnie utłuką, zamkną, rozbiją rodzinę strachem w imię ideologii komunistycznej. Mogę pójść do sklepu i kupić parę plasterków szynki, tabliczkę czekolady bez strachu, że jutro już tego nie będzie. Więc bogaćmy się na własny rachunek, bo biedni wciąż jesteśmy bardzo. I cieszmy się, że dziś Zachód pomaga nam rzetelnie, a nie tak jak kiedyś udając, że pomaga, po prostu nas zdradzał. Możemy być biedni, ale nie możemy być żebrakami. Możemy przyjmować pomoc z wdzięcznością, ale tylko po to, abyśmy mogli kiedyś się odwdzięczyć. Albo pomóc innym potrzebującym. Ale na razie to melodia przyszłości - na razie musimy poradzić sobie nie popuszczając pasa.

Wydania: