Marek Hłasko słucha radia

Autor: 
Mietek Kowalcze
Głosnik.jpg

Marek Hłasko, rocznik 1934, miał kilka istotnych fartów biograficznych. Bez wątpienia. Inaczej mu się dzieje życia układały niż większości mężczyzn jego pokolenia. Po prostu „pieszczoszek losu”, może lepiej za określeniem rosyjskim „bałowień sudby”. Paru rzeczy udało mu się uniknąć ze względu na młodociany wiek, innych ze względu na skomplikowany charakter, a na dokładkę był, i lubił to, ulubieńcem różnych osób, środowisk, także władzy. Ulubieńcem zwykle krótko.
Zacznijmy od tego, że nie został wcielony do SP, czyli Służby Polsce. Kiedy powstawała ta paramilitarna organizacja dla młodzieży miał 14 lat, a kiedy przestała istnieć 21. A wtedy to już miał skuteczne i w praktyce wypracowane sposoby na unikanie państwowych, socjalistycznych, najczęściej represyjnych metod wpływania na młodych obywateli. SP mocno ideologizowała, choć wierzącym pozwalała uczestniczyć w nabożeństwach, ale przede wszystkim ze świetnym efektem „namawiała” do darmowej pracy 1,2 mln młodych ludzi.
Udało mu się jeszcze obejść szerokim łukiem ZMP – Związek Młodzieży Polskiej, organizację młodzieży, która za wzór działania wzięła sobie sowiecki Komsomoł, a w najlepszym okresie miała 2 mln członków.
O służbie wojskowej, a właściwie jej uniknięcia, poborowego Hłasko Marek już była mowa w tym cyklu.
Unikał więc, czasem bezczelnie, trendów i politycznych przymusów. To się opłacało: w twórczości obszedł szerokim łukiem socrealizm, chociaż struktura powieści „Głupcy wierzą w poranek” (znanej jako „Następny do raju”) to proste odniesienia do wzorców tego nurtu, no może z wyjątkiem zakończenia. To wiemy i potwierdzamy w kolejnych materiałach o autorze „Pierwszego kroku w chmurach”.
Możemy jednak bez wątpliwości powiedzieć, że zapewne nie udawało się mu unikać słuchania radia. Naturalnie najpierw tego oficjalnego. A jak wyglądała propozycja programowa PR w roku 1951? Wybrałem ten rok, bo wtedy pojawił się niezwykły, dzisiaj odlotowy, magiczny wynalazek, czyli szafa grająca. Tak, tak. W Polsce powstał Komitet do Spraw Radiofonii „Polskie Radio”. A wśród propozycji dla słuchaczy, jak wynika z dokumentów dominowały audycje informacyjne, propagandowe, trochę muzycznych. Wśród tych ostatnich pieśni i piosenki o rozwijaniu socjalizmu, budowach, szczęśliwym jutrze. Jako modne i chętnie słuchane uzupełnienie pojawiały się pieśni zespołów (Mazowsze, Śląsk, inne), które stawały się melodiami do tańca. A wśród informacji, te obowiązkowe o urodzinach wodzów, o naradach kolektywów, ale też o początku produkcji samochodu „Warszawa” albo o najnowszej wersji „Quo vadis”. Starsi znajomi opowiadają jak się wtedy odbywało samo słuchanie. Otóż w miejscach publicznych, ale też w mieszkaniach prywatnych umieszczano „kołchoźniki” zwane także „radiochamami”, żeby wszyscy obywatele byli poinformowani i uświadomieni. Wytwarzane we Wrześni i w Gostyniu głośniki często tak przerabiano, że nie można było ani zmieniać głośności, ani wyłączać. Co prawda od 1948 roku dzierżoniowska „Diora” zaczęła produkować odbiornik radiowy „Pionier”, ale przydział na jego egzemplarze był ograniczony, a cena wysoka. Tak więc przyjaciel Krzysztofa Komedy słuchał tego, co było ogólnie dostępne, np. piosenki Władysława Szpilmana i Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego „Do roboty” z taka zwrotką:
Hej, junacy - ej, chłopcy, dziewczęta! - Rośnie nam dziś Polska jak wiosenny łan, - Sen prostych ludzi stojących u szczęścia bram. - Nasz jasny sen - to wielki lot, - To kłos i stal - to sierp i młot. - Do traktorów! Do traktorów!
- Niech się święci pokój, praca i plan!
- Hej, junacy - ej, chłopcy, dziewczęta!
Marek Hłasko radia słuchał, ale junakiem nie został. W rozgłośniach pojawiał się od czasu do czasu. Zachowało się nieco nagrań. Są także dźwiękowe materiały, będące zapisem rozmów o autorze „Sowy, córki piekarza”. Dla przykładu” taki: http://www.polskiera-dio.pl/68/2461/Audio/290610,Glos-Wolnych-Pisarzy-z-...

Wydania: