Czy nastanie moda na jedzenie ze śmietników?
Odpowiedź na to na poły retoryczne pytanie jest twierdząca. Ona do nas przyjdzie tak samo jak moda na różne inne kretyństwa, którym poddają się idioci chcący uchodzić za inteligentów, bo nie tylko na tzw. zachodzie już jest. Ma swoją nazwę: freeganizm, swoich ideologów i idelgię. Ruch powstał w połowie lat 90. w USA pod szczytnym na pozór hasłem walki z marnotrawstwem żywności i konsumpcyjnym stylem życia. Od razu widać, że mamy do czynienia: z lewicową sektą, wpisującą się w pewien szerszy nurt przekształcania człowieka w bydlę. Co tam, to obraza dla bydła Freeganie (u nas zwą się kontenerowcami) jedzą ze śmietników z wyboru a nie z konieczności, przez co fałszują własny obraz. Ja nawet wątpię, czy oni to jedzą, czy tylko wybierają na pokaz, a zażerają się w luksusowych restauracjach, gdy zamówione kamery już odjadą.
Ktoś powie, że to niemożliwe. Czyżby? A moda na lumpiarskie ciuchy, niby to artystycznie podarte, ale czy może być artyzm w degeneracji, choćby i kulturowej? A moda na tatuaże i kolczykowanie – symbol więzienny, podległości i niewolnictwa? Jasne, że nie. Artyzm to formy zgodne z naturą, pięknem, prawdą i harmonią. Wszystkie formy temu przeciwne mają na celu podważenie obiektywnych wartości, uczynienia ich względnymi i degradację jak w subkulturze więziennej, skąd zresztą pochodzą tatuaże. Dzieje się to stopniowo, na różnych odcinkach, w różnym czasie i miejscu. Jak choćby skandalizujący spektakl w Teatrze Powszechnym w Warszawie, ale wcześniej było coś podobnego w Te-atrze Polskim we Wrocławiu, którego dyrektor został posłem Nowoczesnej.
Mamy więc ten cały kult lumpiarstwa i ktoś zapyta, o co tu chodzi? Jak zawsze w przypadku ruchów lewackich chodzi o zmianę stosunków własnościowych
w sposób niezauważalny i dlatego trzeba wywołać pewne zamieszanie emocjonalne. Bo to nie są żadne ruchy oddolne ale odgórnie pomyślany i sfinansowany program dewastacji kultury. I mamy coś jeszcze: próby skanalizowania emocji, jak w przypadku grandziarstwa teatralnego. Skanalizowania a nie rozwiązania problemu i to widać wyraźnie, bo zarówno lewicy jak i „prawicy” spod znaku ministra Glińskiego chodzi o skok na kasę. Gdyby chciano rozwiązać problem skończono by finansowanie teatrów z państwowej kasy i już. Niech się te darmozjady drapujące w artystyczne szatki utrzymają sami ze sprzedaży biletów, to zobaczymy. Oni jednak, wolą mówić o wszystkim tylko nie o tym. I to jest właśnie dowód.
Dobra zmiana
Mamy więc za sobą kilka reform wzbudzających opór opozycji i nie tylko. O ile bowiem opozycja, zwąca się u nas totalną, z założenia negować będzie wszystko, co robi rząd, przekraczając często granice śmieszności, o tyle reformy naruszające interesy różnych grup zawodowych i nie tylko, wywołać mogą skutki nie do przewidzenia.
W demokracji jest to o tyle groźne, że łaska pańska, jak wiadomo, na pstrym koniu jeździ, a cóż dopiero łaska ludu. Obiecywałem przyglądanie się rządzącym, pora więc na krótkie podsumowanie reform.
Na pierwszy ogień weźmy banki. PiS miał przywrócić równowagę pozycji pomiędzy bankami a ich klientami, a wszystko co udało się zrobić to nałożyć tzw. podatek bankowy. Wpływy do budżetu są, to prawda, ale kosztem klientów, gdyż banki koszty z tym związane wrzuciły w koszty kredytów. Poza tym program 500+, będący formą korupcji społeczeństwa za pożyczone pieniądze i na koszt przyszłych pokoleń, dał bankom dodatkowy przepływ roczny w wysokości ok. 20 mld zł, a przecież wiele przelewów i opłat również odbywa się poprzez banki, na których te zarabiają. O ile więc dla klientów sytuacja się nie zmieniła na lepsze, to dla banków owszem. Duży minus.
Reforma oświaty przywraca stan poprzedni sprzed powstania gimnazjów, ale przecież i wtedy nie było za dobrze, nie będzie i teraz. Wszystkiemu winien powszechny obowiązek szkolny i jednaki dla wszystkich program. Gdy powstawały gimnazja argumentowano, że potrzebny jest pośredni szczebel między podstawówką a liceum, a wyszły patologie. Nie wszędzie, gimnazja skupione przy liceach jakoś jeszcze radzą ale reszta jest milczeniem. Wyjściem byłaby prywatyzacja oświaty (choćby i połowiczna, przez wprowadzenie bonu edukacyjnego) i zniesienie przymusu ale na to nie ma co liczyć. Minister Zalewska próbuje coś poprawić ale w ramach socjalistycznego systemu a to nic nie da. „Minus dodatni”
O reformie służby zdrowia przez Księcia Ministra szkoda gadać, to zwykłe ruchy pozorne, podobnie jak w oświacie, także w ramach patologicznego systemu. Plusem może być zapowiadana likwidacja NFZ, o ile do tego dojdzie, to wszystko. Nic się nie zmieni. Minus.
Najlepszą reformą jest Lex Szyszko, a właściwie było, bo mają być wprowadzone zmiany co może dobry pomysł postawić na głowie. Do tej pory właściciel terenu, czy to małego ogródka, czy posesji nie mógł wyciąć drzewa, choćby jakiejś samosiejki o ile osiągnęło ono określony wiek i rozmiar, z wyjątkiem drzew owocowych. To znaczy mógłby, po uzyskaniu zgody odnośnego urzędu, a to wymagało starań i kosztów. Zniesienie tego obowiązku było dobre, bo przywracało właścicielowi władzę na swoim terenem. A więc to mały plusik.
Plusem jest za to przywrócenie poprzedniej granicy wieku emerytalnego, zaś „plusem ujemnym” podniesienie kwoty wolnej od podatku w sposób niejasny i nie dla wszystkich. Dziś nie da się tego jednoznacznie ocenić stąd taka ocena. Podsumowując, w kilku najważniejszych ustaw, mamy więcej minusów niż plusów.
Czy stać nas na nową doktrynę?
Konserwatywny publicysta Tomasz Gabiś od lat lansuje ideę Imperium Europejskiego opartego na osi Polska-Niemcy. Jak to jednak zwykle z teoriami bywa, diabeł tkwi w szczegółach, których Gabiś nie potrafi wpleść w spójną narrację. Nie, żeby czegoś podobnego nie było, że przypomnę podział Imperium Rzymskiego na wschodnie z Konstantynopolem i zachodnie z Rzymem. Rzecz w tym, że podział ten miał ułatwić zarządzanie ogromnym państwem, co było tym łatwiejsze, gdy równorzędne ośrodki władzy znajdowały się w pewnym oddaleniu od siebie a blisko teatru działań. W praktyce doszło do trwałego podziały tak w sferze politycznej jak religijnej i kultowej, ale mniejsza o to.
Nie wiadomo jaki podział i zakres władzy w Imperium Europejskim miałaby Warszawa, w linii prostej stosunkowo blisko Berlina i po co ten miałby się władzą dzielić. Niemcy to państwo poważne i jako takie ma swoją doktrynę, czy jak kto woli – rację stanu, niezmienną od stuleci, bez względu na nazwę. Czy to Cesarstwo rzymskie Narodu Niemieckiego, czy któraś tam kolejna Rzesza, czy wreszcie Unia Europejska – chodzi o to samo: o władzę nad Europą, a w szerszym kontekście – władzę nad Eurazją sprawowaną wspólnie z Rosją. Taka jest rzeczywistość i nie ma w niej miejsca na Polskę z jej jagiellońskimi mrzonkami. Tak to trzeba nazwać, bo państwo Jagiellonów oparte było w większości na ziemiach ruskich i litewskich, wliczając w to Ruś Białą, Czerwoną i Kijowską. Dziś żadne z trzech państw: Litwa, Białoruś i Ukraina nie ma zamiaru podporządkować się władzy w Warszawie, bo ta nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa i finansowej kroplówki. Widać to dobrze na przykładzie Ukrainy, która pieniądze od nas bierze ale gdy chodzi o ważne sprawy, porozumiewa się z Berlinem ponad nami.
Dlaczego o tym piszę? Bo dopiero na tym tle widać cały casus Tuska. Niemcy zrobiły co chciały, a chciały wynagrodzić swojego wiernego sługę choćby 5-letnią synekurą. Polska polityka zagraniczna, która, o czym już tu wielokrotnie pisałem, nie jest oparta na żadnych realiach i nie ma doktryny, którą zastępują mrzonki, wpadła w pułapkę własnej megalomanii. Skończyło się na zimnym prysznicu i pokazaniem miejsca w szeregu. A jeżeli chodzi o samego Tuska, to czy to on będzie szefem tej groteskowej i pozbawionej znaczenia rady, czy ktokolwiek inny, nie ma znaczenia. Szkoda o to kruszyć kopie w z góry przegranej sprawie, gdyż po wypchnięciu Wielkiej Brytanii to Niemcy są hegemonem w Unii, gdzie suwerenność innych państw traktowana jest w teorii. Podsumowując: koncepcja Gabisia jest czysto wirtualna a słuszna jedynie w tym, że dojdzie do podziału stref wpływu pomiędzy Niemcy a Rosję, Polska zaś – jak twierdzi Grzegorz Braun stanie się kondominium tych państw. W tej sytuacji ważne jest opracowanie takiej racji stanu, która pozwoli nam przetrwać w optymalnej kondycji. To tyle i aż tyle, tylko czy nasze elity na to stać?