A co tam w Różanym Dworze...
A co tam w Różanym Dworze … Małe tęsknoty z dala od zgiełku … czyli myśli zebrane przy stoliku literackim, tuż przy lewym filarze Pijalni Wód Mineralnych w Polanicy Zdroju, a też rzecz wielka o Ogrodach Eden i słów kilka o Mateczce Teresce od kwiatów. I … Pamiętajcie proszę o Ogrodach …
I oto powracają fragmenty dawnego życia, okruchy dni co przeminęły. I chwilami zdaje się, że... nic się nie stało. Upał sięga zenitu. Siedzę sobie przy niebieskim stoliku literackim w Parku Zdrojowym, tuż przed Pijalnią Wód Mineralnych i myślę z wdzięcznością o ludziach kreujących wizerunek Uzdrowisk Kłodzkich SA – Grupa PGU. O tych, co decydują o obliczu nowej odsłony i o mecenacie roztoczonym nad ludźmi kultury. Literatura, poezja, sztuka i muzyka. Tuż obok mnie przy prawym filarze pijalni Zbigniew Niedźwiedzki Ravicz, pisarz i poeta. Oboje należymy do Zarządu Związku Literatów Polskich na Dolnym Śląsku. Autor promuje II tom swojej powieści – Daisy. Błękitna tożsamość. To książka o Daisy Hochberg von Pless, arystokratce angielskiej, pani na zamku Książ. Wielkiej osobowości Dolnego Śląska tamtych czasów, filantropce, pacyfistce, autorce sławnych pamiętników. Autor uśmiecha się, rozmawia z kuracjuszami. Kilka metrów dalej artysta malarz Zygmunt Grocholski z małżonką Basią prezentują galerię obrazów olejnych. A przy kolejnym stoliku Zbigniew Franczukowski, dziennikarz, pisarz, publicysta. Autor kilkudziesięciu książek promujących zdrowy tryb życia, odnowę biologiczną i historię polskich miejsc zdrowia. A w tle muzyka. Na scenie koncert profesjonalnych twórców.
I tuż przy promenadzie maleńkie koncerty grajków.
Dziękuję Uzdrowiskom Kłodzkim, że o nas pamiętają w tym tak trudnym czasie Pandemii. Dziękuję, że nas wspieracie. To bezcenne.
Należę od roku 2012 do Stowarzyszenia Autorów Polskich w Warszawie –organizacji literackiej zrzeszającej profesjonalnych pisarzy i poetów, kreującej pod mocną ręką prezes Wandy Dusi Stańczak – Kabaret ,,PÓŁ- SERIO’’ i Spotkania Literackie na Dachu w Warszawie. A we wrześniu jubileusz 10-lecia.
Już tradycyjnie od kilku lat organizowałam z ogromnym wsparciem Uzdrowisk Kłodzkich plenery literacko-artystyczne Stowarzyszenia Autorów Polskich na terenie Ziemi Kłodzkiej. A centrum pulsujące kulturą, roztańczone, rozśpiewane i pełne poezji, satyry i wszelkiej wesołości tu w Różanym Dworze. Występy kabaretu na scenach sal zdrojowych Polanicy Zdroju, Dusznik i Kudowy. Roztańczona scena i pełna widownia Sali Teatru Zdrojowego w Kudowie. Śpiew, taniec, muzyka i literatura.
Wyprawy wspólne do Czech w odwiedziny do animatorki życia kulturalnego Very Kopeckiej. Czeskie śniadania na trawie, wędrówki po lasach i polach Broumovska. Przyjaźń i współpraca pomiędzy naszymi narodami. Rozświetlony Różany Dwór w Polanicy – nowe wiersze, nowelki, teksty piosenek, konkursy i nagrody. A dwór jasny lampami wieczoru i radością. Błyszczące oczy i rumiane policzki. Torty i biesiady nocne. A na św. Jana 24 czerwca, szukanie nocą kwiatu paproci skrytego przeze mnie w różanodworskim sadzie i oświetlonego maleńkim światełkiem ledowym... a to tak aby nieco łatwiej było odnaleźć. Oj, działo się, działo... W czasie Pandemii zatrzymały się zegary kultury. Bowiem ona pisze nowe scenariusze, gdzieś tam, po domach, pokoikach i stryszkach. W przydomowych ogródkach... z pewną nieśmiałością. Choć jak sądzę, ocena całokształtu okresu Pandemii będzie wielkiej wagi, bowiem nie tylko Świat wokół nas uległ zmianie ale my... zmieniliśmy się tak bardzo, że czasami jakbyśmy byli już nie ci sami. Jak gdyby czas podzielił się na ten przed Pandemią i ten co nadszedł później.
Patrzę na kolorowy tłum w parku zdrojowym. Tłumy, tłumy, tłumy. Niebywałe tłumy ludzi. A ile zgiełku. Człowiek tuż obok człowieka. Kolory, śmiech, gwar, dzieci na rowerkach, różowe balony. O... różowa świnka, tam konik. I zdaje się, że powrócił dawny, dobrze nam znany czas. A jednak wyczuwam coś innego... stan odmienny, coś obcego czego nie było wcześniej. Trudne do określenia i nazwania, a jednak manifestujące się swoim mrocznym bytem. Coś jakby czyhające, pomimo ogólnej, ogromnej wesołości. Sztucznej wesołości, wymuszonej i tak bardzo przez ostatni czas upragnionej. A jednak... nie płynącej swobodnie jak dawniej. Bowiem coś się zmieniło. Ukryte, niewidzialne, tajemnicze, zakodowane i prawie namacalne.
Martwi mnie ta zmiana. Lecz cóż ... Świat się zmienia i wszystko wraz z nim. Dawne życie i jego infantylizm odeszło... umarło. Le roi est mort, vive le roi.
A więc nadejdzie nowe. Nieuchronnie.
Tylko ogrody parku zdrojowego. Niezmienne. Bujne i życiodajne, kwitnące i dające łaskę ukojenia.
Obok mojego stolika literackiego przechodzą ludzie, zatrzymują się, rozmawiają, przeglądają moje książki, czytają. W wolnych chwilach zbieram myśli i wspomnienia.
I wszystko sprowadza się do jednego... „Pamiętajcie o Ogrodach, przecież stamtąd przyszliście”. Piękna pieśń z muzyką Jana Pietrzaka do słów Jonasza Kofty.
Pamiętajmy też nie tylko o poezji ale o prozie życia. W czasie suszy pamiętajmy o chłodnej wodzie. Chrońmy i pielęgnujmy... szanujmy. Bowiem kim byśmy się stali bez tych cudownych ogrodów.
Polecam Państwu fragment mojej książki – Żebrak i Pies.Bowiem tylko Ogrody są wieczne i dają nam moc przetrwania złego czasu.
*Rozdział VI powieści – Żebrak i Pies, autor: Monika Maciejczyk
Pomiędzy deszczem a deszczem
niebieska pogoda
w moich Eden Ogrodach
Z dala od zgiełku
Między zgiełkiem a zgiełkiem
ciszy kropelka
miejsce i Czas łaskawy
/Monika Maciejczyk/
Z dala od zgiełku...
Ogrody żyły swoim własnym życiem. Chłopcu zdawało się czasem, że setki, tysiące tych małych ogródków stanowią jedną wielką całość. Jak Matka przytulająca swoje dzieci, a jednocześnie będąca każdym i w każdym z nich. Czuwająca i mądra, przyjazna i pełna życia, a jednocześnie surowa i przestrzegająca reguł pór roku i pór dnia. Przestrzegająca i niekiedy karcąca – Matka natura. I zdawało się chłopcu, że ten byt wyimaginowany jest tak realny i prawdziwy jak kształt i zapach, a wszystko to składało się w sposób logiczny, a niespodziewany w jedną idealnie funkcjonującą całość. Pulsującą życiem i żyznością, obfitą i łaski pełną. Dziadunio, to mawiał czasami, że to jest Rajski Ogród Eden i co go tam gdzie po świecie szukać jak on tu jest... tak blisko. Czasami starzec wiódł opowieść o biblijnym Ogrodzie Eden, a dzieciak słuchał, aż znużony głosem miarowym i upałem zmęczony zasypiał na kocyku u nóg Dziadeczka w cienistym zakątku ogrodu.
Ogród piękny był w słońcu i magiczny w deszczu rzęsistym, gdy krople dżdżu nasączały kwiaty i krzewy spływając na żyzną i oczekującą ziemię.
A po deszczu, setki różnych ptaków ożywały jakby w zaroślach, napełniając je świergotem i śpiewem, i pogwizdywaniem, poruszając ciężkimi od wody gałęźmi tak, jakby całe to królestwo zieleni nagle ożyło i objawiło swe prawdziwe oblicze i tę swoją wielką nieprzemijającą żywotność i radość życia całemu światu.
Pamiętał te cudowne poranki, gdy słońce igrało w łóżku po dziecięcej twarzyczce, spać nie dając. Promienie i zajączki słoneczne skakały po izbie, po ścianach, firance i po pierzynie, a tak wesoło, że sen uleciał, a dzień wypełnił się całkowitą i bezbrzeżną radością. Radością co rozpierała piersi i sprawiała, że chciało się śpiewać na głos jak te ptaki za oknem i ich trele układające się w całą ogromną symfonię.
Przychodziły zające i sarny z pól i lasów leżących za ogrodami. Nory swoje miały tam króliki, krety i nornice.
W koronach drzew harcowały wiewiórki, a nocą pohukiwały sowy. Gnieździły się w ogrodach sokoły, czaple, bociany, gołębie i wróble wesołe, a w sadach pełno było jeży. Grasowały dzikie koty, a nocami aż do świtu rozlegało się hen daleko kumkanie żab.
Dzieciak pamiętał jak miód świeży z pasieki wprost z plastrów wyjadał, żując je i cmokając ze smakiem, a jasny, gęsty syrop ciekł mu po brodzie wabiąc roje owadów. Och, co to była za przyjemność... pluć woskiem słodkim po wyssaniu miodu.
– Tu Antonio zmrużył powieki i głośno przełknął. I patrzyłam jego oczyma na te ogrody łaski pełne...
I sokołem byłam co unosił się wysoko na błękitnym niebie, szybował w słońcu i nic umknąć nie mogło jego bystremu, sokolemu oku.
I otwierał się Eden dawno zaginiony, którego nikt nigdy odnaleźć nie może, bowiem prawdziwie spoczywa on w sercu, duszy i umyśle człowieka. Tak, tak... Eden jest w Tobie, tylko musisz go odnaleźć. Nie biegnij, zwolnij, przystań na chwilę i spójrz, a nie uwierzysz co przez tyle lat mijałeś, patrząc i nie widząc.
Oto Ogrody zielone i żywe, pełne oddechu i woni. Miejsce na ziemi gdzie słońce wstaje spokojnie i łagodnie zachodzi. Tam dzień pracy pełen. I brzęczą roje owadów, a w świetlistym powietrzu unoszą się życiodajne pyłki roślin. W poszyciu, gdy spojrzysz odkryjesz światy nowe, które jeszcze wczoraj zdały ci się tylko trawą. To odsłona prawdziwego miejsca człowieka na tej ziemi. I największy ogrodnik świata, nigdy nie ułożyłby natury tak przecudnie jakie ona stwarza miraże roztaczając je szeroko przed naszym wzrokiem.
Noce w Ogrodach pełne były szeptów nieznanych, pomruków i szelestów. Księżyc w pełni, złoty i ogromny, przyćmiewał gwiazdy na nocnym, granatowym niebie.
A ja patrząc, widziałam tam w dole maleńką postać chłopczyka, któremu zdawało się, że Księżyc się do niego uśmiecha. I wtedy twarz dziecka stawała się szczęśliwa i ufna. Jednak oblicze złote z plamami układającymi się w kształt warg, nosa i oczu nie zawsze było radosne. Czasem zasmucone lub zdziwione. I dziecko w swojej naiwności wielkiej myślało, że jest tego powodem.
– O, dzisiaj to Księżyc usta swoje otworzył tak się czemuś zadziwił, mówił chłopiec do Matuni, palcem na nocne niebo wskazując.
Bywały tam noce upalne, gdy słowiki spać nie dały, a zroszone wieczorem ogrody wydawały woń, której pióro złote nie opisze, bo trzeba usiąść tam nocą pod domkiem ceglanym, na ławeczce, z Matusią u boku i wtedy przychodzi poznanie i obezwładnia. Nocna woń jaśminów, białych od Księżyca, przetykanych maleńkimi jaskrawozielonymi światełkami świętojańskich robaczków. A obraz ten przecudny zdawał się ruchomym, pulsującym i żywym... jakby utkanym z wieczoru, jakby wszystkie rośliny, kwiaty i drzewa duszę miały jako człowiek. Dobrą i łaskawą... kochającą.
Widziałam też postać starca i usłyszałam jak to kiedyś rzekł – a tom się napłakał, bom dzisiaj drzewo ci musiał ściąć w sadzie.
– A to wpierw je obejmował i gładził i przepraszał... że musi. Ciało swe starca do pnia przytulił i mówił jako do człowieka. – Wybacz, wybacz drzewo, że muszę ściąć twe młode ciało i... płakał.
Tak, tak... płakał.
Świt przynosił radość, muzykę i taniec tysiąca ptaków. Wiatr niósł woń róż nagrzanych słońcem. Słońce rozświetlało wszystko, będąc jednocześnie niezamierzonym twórcą cienistych głębi ogrodów. Jesienią Ogród rodził dobroć i pożytek jak Matka natura swe dzieci. Wśród złotych w słońcu i czerwonych liści obnażały się kuliste kształty owoców. Żółciły się, czerwieniały, różowiły i ciemniały, przechodząc od zieleni w głębokie odcienie granatu śliw i winogron, otulonych delikatnym białym puszkiem.
A Pani Zima sprawiała, że Ogród zmieniał się w Królestwo Śniegu i mroźnych kwiatów, otulonych szronem, drzew ubranych puchem i tajnych zapisów z innych światów na szybach.
I patrzyłam z tkliwością na to dziecko małe, tak bezpieczne i szczęśliwe. Dziecko, które miało imię. Prawdziwe imię, które dała mu matka. Imię, które jak słowo zaczarowane wracało tożsamość i godność człowieka, a też jego miejsce w życiu, w czasie i przestrzeni. Miejsce bezpieczne, gdzie wszystko układało się jak po różach. Słyszałam jak chłopczyk śmieje się i płacze, i jak go matka utula. Słyszałam brzęk sztućców, gdy nakrywała czystą płócienną serwetą stół w ogrodzie i na obiad wołała, i widziałam jak malec pierogi ze smażoną cebulką zjadał, majtając w powietrzu drobnymi, poobijanymi nóżkami ze zbyt wysokiej ławy. Widziałam jego promienną twarzyczkę w Święta Bożego Narodzenia gdy patrzył na ustrojoną przez Matkę choineczkę, na świecidełka przeróżne i włosy anielskie, i gwiazdę wysoko i... paczuszkę pod drzewkiem, co to ją Święty Mikołaj podrzucił, a sprytnie tak, że nie wiadomo kiedy. Widziałam pajdy chleba z masłem i słodką konfiturą, smarowane przez Matkę z taką miłością i czułością... Patrzyłam na jego słodką, drobną twarzyczkę zasłuchaną w opowieści Dziadunia i... kochałam to dziecko całym sercem. I jeszcze teraz zdaje mi się, że słychać w Ogrodach śmiech dziecka.
Choć nie ma już Ogrodów, a dziecko …
***
A chciałabym jeszcze rzec słów kilka o Mateczce Teresce. A moja z nią przyjaźń trwa już lata całe. I chciałam rzec Wam, że wszystko co najważniejsze na tym Świecie znajdziecie w prostocie i dobroci. W pracy codziennej, wytrwałej co dnia się nie boi. W trudzie codziennym i miłości do ludzi i Świata. Mateczka Tereska dzielna kobieta, samotnie wychowała trzech synów. A wszystko z pracy rąk. Ciężkiej i bolesnej. Dzielna, dzielna i dobra kobieta. A tak wiecie czasem ludzie mawiają, że ktoś ma złote serce. I czasem można uwierzyć. Bo to … cała Mateczka Tereska. Dawno temu poświęciłam jej wiersz. Tak ją pamiętam. Na polach złotych, słonecznych, w małym ogródku. Drobna, dzielna ogrodniczka.
Polanica 11 czerwca 2006 r.
ciepły wieczór
U Tereski Mateczki
U Tereski Mateczki
w ogródku
na polach złotych
pod lasem
Kwiaty kwitły żółte
Irysy
lecz przeszłego roku
w tym lecie były niebieskie
czy to nie cud czasem
U Tereski Mateczki
w ogródku
Irysy zakwitły niebieskie
na polach złotych
pod lasem
***
Pamiętajcie o Ogrodach …