A co tam w Różanym Dworze … czyli Wspomnienia o mojej nauczycielce i wychowawczyni Pani Profesor Krystynie Hołowińskiej – część II
Ileż słów i wyrazów pamięci spisać można... a jednak chciałabym powiedzieć coś bardzo prostego... tak, od siebie. Tak prostego jak szkolny dzień powszedni, gdy mogłam być blisko mojej nauczycielki i obserwować jej pracę. Codzienną jak chleb.
W zdrowiu i w chorobie.
Kochała Świat. Kochała ludzi. Kochała dzieci. Kochała góry i przyrodę. Starała się przekazać uczniom tę swoją miłość do natury i wielki dla niej szacunek. Pamiętam nasze wspólne wycieczki w góry... Zieleniec we mgle i pierwsze płatki śniegu osiadające na rzęsach. Gorącą herbatę w schronisku ,,Orlica” i tę szczególną bliskość jaką mogliśmy cieszyć się w naszej małej wspólnocie. Pamiętam Śnieżnik i skaliste leśne urwiska, pasące się na majowych łąkach konie. I nasza nauczycielka sprawująca pieczę nad liczną 36-osobową, rozhukaną radością gromadą. I tylko nauczyciel wie, jak trudno zapanować nad takim młodym, ciekawym świata i rozbawionym zespołem wielu osobowości.
I tylko ona to potrafiła. A tak lekko... jak piórko spada. Bez zbędnego wysiłku, z radością i pogodą ducha. Uczyła nas wszędzie i umiała z wdziękiem ukryć naukę i sprawić, że stawała się przyjemnością. Organizowała konkursy i zawody, zabawy i żakinady. Sypała jak z rękawa przysłowiami ludowymi, a przy tym mądrości i kultury ludowej uczyła. Zaglądała z nami wiosną na łąki, gdzie kwitły krokusy i pierwiosnki, tam gdzie blisko rzeki w stawach żaby swoje pieśni godowe grały. Jej maleńka kochana, drobna postać w tłumie, w pochodzie dzieci, poprzebieranych na żakinadę. Wóz drabiniasty z nowożeńcami, dwa kucyki i cała nasza klasa śpiewająca. Ach co to był za ślub.
A ile dni ćwiczyliśmy, by uzyskać I miejsce i największy piętrowy, różowy tort z cukierni pana Gowina. Największy tort jaki w życiu widziałam. I buzie usmarowane kremem, szczęśliwe i razem z nami nasza nauczycielka.
Krystyna Hołowińska nie była profesorem, nie posiadała tytułów naukowych, choć dla mnie i dla wielu na zawsze pozostanie – Panią Profesor.
A na to trzeba sobie zasłużyć, jak myślę bardziej niż na tytuł naukowy. Postać mojej nauczycielki, to była sama nauka, płynąca nie wiedzieć skąd, w każdym momencie, który starała się wykorzystać aby przekazać uczniom swoje przesłanie. Każda chwila, każdy sposobny moment dobry był na naukę. I przekazywała swoją wiedzę i wychowywała nas... nawet wtedy, gdy o tym nie wiedzieliśmy.
Wielokrotnie myślałam skąd ta miłość do dzieci. Miłość równo podzielona. Nie eliminująca nikogo. Miłość jak słońce co w dzień pogodny otula swoim ciepłem i światłem wszystkich i wszystko. I po latach, gdy byłam już dojrzałym człowiekiem zrozumiałam. Bo każdy z nas ma swoją historię, a ona wpływa na nas, kształtuje nas i rzeźbi. Ona to sprawia jak będziemy funkcjonować w świecie i jakie będą nasze relacje z innymi ludźmi. Wzajemne oddziaływanie i jego skutki dla grupy lub poszczególnych osób.
Pani Krystyna bardzo wcześnie straciła rodziców i wychowywała się, jak opowiadała mi, w sierocińcu daleko na Wschodzie. Dobre, pomimo to, były dla niej wspomnienia. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek powiedziała o tym okresie w jej życiu coś złego. Znając z opowiadań jej dzieciństwo, pomyślałam sobie o pewnym deficycie miłości. Tej rodzicielskiej, rodzinnej, niezastąpionej i zrozumiałam, że moja nauczycielka chciała dać swoim uczniom to czego jej było w życiu brak. To, o czym marzyła jako dziecko. A wypływało to z każdego jej zachowania, gestu, działania czy intencji. Dobrej intencji. Dobrej i mądrej miłości. Moja nauczycielka uczyła języka rosyjskiego. Z poświęceniem, cierpliwością i uwagą, tak rzetelnie i w sposób tak niezwykły, że wiedza wpływała w młode umysły jak coś tak naturalnego jak to, że słońce świeci. Czasem nuciła wesołą piosnkę …
Zawsze..niech..będzie..słońce,
Zawsze..niech..będzie..niebo,
Zawsze..niech..będzie..mama,
Zawsze niech będę ja.
Proste i piękne. Bo rzeczy ważne są proste. A najpiękniejsza prosta droga, którą w życiu obierzemy. I tego też uczyła nas codziennie.
Moja nauczycielka tak nauczyła mnie języka rosyjskiego, że późniejsza moja edukacja w liceum i na studiach była tylko powtórzeniem i maleńkim fragmentarycznym poszerzeniem wiedzy uzyskanej w szkole podstawowej. A powiem Wam, że wiedza ta opierała się nie tylko na poznaniu języka obcego, ale na poznaniu kultury Rosji. Jej wielkich pisarzy i poetów. Na poznaniu literatury, historii i sztuki. Tyle dobra zawdzięczam mojej nauczycielce. Pamiętam, jak napisałam w oryginale, po rosyjsku wiersz – tekst piosenki „Moja Bałałajka z Czarnobyla”. A to osobna historia, którą kiedyś Wam opowiem, jak pewnego dnia kupiłam instrument muzyczny – starą bałałajkę wyprodukowaną w manufakturze w Czarnobylu. I powstał wiersz w języku rosyjskim. Zaniosłam go mojej nauczycielce do oceny i korekty, a ona rzekła mi, że nic tu poprawić się nie da, bo tak napisany jakoby Rosjanka w języku swoim rodzimym napisała. I to w moim dojrzałym życiu był wielki sukces, ale nie mój... to był wielki sukces mojej nauczycielki.
Wychowanie jednak nie polega tylko na nauce w szkolnych ławach. Polega na bliskim kontakcie, szacunku i ufności. Polega na uczeniu rzeczy prostych, a tak w życiu potrzebnych. Pani Krystyna Hołowińska prowadziła z nami zajęcia praktyczno-techniczne. Tak chyba to się wtedy nazywało. Klasa moja podzielona została na dwie grupy. Chłopcy mieli zajęcia w warsztatach, a dziewczyny w szkolnej kuchni i w salach lekcyjnych. Dawnymi czasy jeszcze przed wojną, funkcjonowały szkoły dla panien z dobrych domów. A tam młode kobiety przygotowywane były do przyszłych swoich obowiązków żon, matek i gospodyń. Obowiązki te miały być po zakończonej edukacji wykonywane wzorowo i przykładnie. Piękna i mądra to była tradycja. Szkoły dla panien przygotowywały młode damy do podjęcia po zamążpójściu obowiązków, na których podwalinach budowała się mocna i zdrowa rodzina. Po II wojnie światowej zaniechano tych praktyk edukacyjnych, a one są ponadczasowe i tak bardzo potrzebne. Piszę o tym, ponieważ moja wychowawczyni podjęła ten trud i zajęcia praktyczno-techniczne były... szkołą żon. Pewnie się uśmiechniecie to czytając, ale powiem Państwu, że za tę edukację jestem niezmiernie wdzięczna. W okresie powojennym zmieniły się struktury i zwyczaje społeczne. Kobiety zamężne, matki, podjęły pracę zawodową. I brakowało czasu tym nowoczesnym matkom, by usiąść z dzieckiem i uczyć umiejętności tak bardzo w życiu potrzebnych. Moja nauczycielka była królową szkoły umiejętności. Z wielką cierpliwością i uwagą, godzinami uczyła nas wszystkiego co w życiu przydatne, potrzebne i pożyteczne. Pod jej czujnym okiem powstawały artystyczne hafty, dziergane koronki, obszywane serwetki, swetry na drutach różnym sposobem dziergane, szaliki, czapki i rękawiczki. Uczyła nas dietetyki i prawidłowego żywienia, polegającego na stosownym użyciu w codziennej diecie wszystkich ważnych i potrzebnych dla zdrowia składników. Uczyła gotować. Ile to było zamieszania i radości w szkolnej kuchni, gdy uczyła nas jak przyrządzać pożywienie, aby nie utraciło swojej wartości. Wszystko już przeminęło, a w mojej dobrej pamięci żyją wspomnienia wspólnego pieczenia i gotowania. Przyrządzania zup pożywnych i sałatek ku zdrowotności. Piękny, dobry i pożyteczny czas, który przygotował nas do życia w rodzinie i przyszłych codziennych obowiązków. Moja droga nauczycielka, uczyła nas jak szanować ludzi starych i w jaki sposób mądrze pomagać im należy. Prowadziła nas uczciwą drogą, pewną i prostą. Uczyła szacunku dla pracy i obowiązku. Abyśmy mogli rozwijać się i uczyć, zapraszała do klasy naszej ludzi wykonujących zawody medyczne... pielęgniarki, higienistki, lekarzy. Uczestniczyła też w organizacji spotkań ze sławnymi ludźmi. Każdemu z nas poświęcała wiele swojej uwagi i rozbudzając ciekawość świata, rozbudzała wielkie ambicje. I było to tak, jak z ziarnem co siewca swoją dobrą i sprawną ręką lekko i pewnie rzuca w glebę.
A ziarno powierzone ziemi jak to w życiu, w naturze, różnie wzrośnie, zależnie od miejsca na jakie natrafi. Wielka to loteria. Ziarno to samo, a upadnie raz na żyzną i oczekującą glebę, raz na piasek czy glinę, a innym razem na skałę. Wzrośnie i wyda plon lub skarleje. Czasem zamrze w skalnej szczelinie. I tak też jest z ludźmi i ich edukacją.
Moja droga nauczycielka wprowadziła nas w świat dorosłości, przygotowała sumiennie do życia i przyszłych obowiązków, a przy tym to wszystko, dzieło to wielkie całe miłe było pełne troski i bliskości. Nigdy nie była surowa, a zawsze sprawiedliwa. Troskliwa i oddana. Rozbudzała talenty i usypiała wady. Wielki, wielki to był człowiek. Nigdy nie zapomnę jej maleńkiej pogodnej postaci. Zawsze uśmiechniętej, czy to deszcz czy słoneczna pogoda. Jeszcze nie tak dawno spotykałam panią Krysię na polanickich ulicach, a zawsze był czas aby porozmawiać o rzeczach wielkich i maleńkich. Wdzięczna jej jestem tak, że wysłowić trudno i opisać. Nawet pisarce, bowiem to wdzięczność na życie. Taka niekończąca się nigdy wdzięczność za naukę i wychowanie. Za możliwość codziennego sięgania do tej wielkiej skarbnicy jaką mi przekazała. Skarbnicy skarbów niematerialnych. Prawdziwych. Tęsknię za Tobą moja droga nauczycielko i nigdy Cię nie zapomnę. Bo choć wdzięczność niejedno ma imię, to dobrze przygotowałaś mnie na ten świat.
Spoczywaj w Pokoju