Dobro wraca do ludzi
Pogoda nas nie rozpieszcza. Przez ostatni weekend nasypało tyle śniegu, że przemieszczanie się z miejsca na miejsce poza obrębem swojego domu, stawało się naprawdę problematyczne.
W sobotę, jak już pisałam, wybrałam się na giełdę, służbowo, a i owszem. Droga przez Kłodzko była prawdziwą męką. Na ogół jadę tam samochodem, ale jak zobaczyłam rano, jak wygląda mój samochód, to doszłam do wniosku, że szybciej tam dojdę, niż go odkopię spod zwał śniegu. Nie wiem, czy faktycznie tak by było, bo przedzieranie się przez nieodśnieżone chodniki, nie należało do najprostszych czynności. Fakt jest taki, że
w ogóle nie odczuwałam chłodu, wdrapywanie się pod górkę przez niewydeptany śnieg, albo polowanie na ślady kogoś, kto przede mną tą samą drogą przechodził w pewnym monencie zrobiło się nawet zabawne. Najfajniej jednak było na ul. Dusznickiej, kiedy to już wracałam z giełdy. Z tego co pamietam, koło drogi ułożony jest chodnik, ale szczerze mówiąc w ogóle nie było go widać, a z koleżanką, która wybrała się ze mną na tą “trasę zimową”, nie chciałyśmy ryzykować wylądowania w rowie, bo niby kto by nas później z niego wyciągnął.
Nie skarżę się na drogowców, szczerze mówiąc, widziałam jak walczą z niesprzyjającymi warunkami, ba, padający jeszcze przez całą sobotę i niedzielę śnieg wcale nie ułatwiał im sprawy. Chciałam tylko opowiedzieć czytelnikom, jak miło i sympatycznie zrobiło się na ulicach, kiedy wszyscy mieszkańcy walczyli z takimi samymi problemami.
Najpierw na wspomnianej przeze mnie już ul. Dusznickiej, z powodu braku innych możliwości szłyśmy ulicą. Oczywiście kontrolowałyśmy, czy swoim spacerem nie przeszkadzamy kierowcom i jak tylko jakiś podjeżdżał, wskakiwałyśmy w zaspę, by bezpiecznie nas wyminęłli. Było to bardzo zabawne. Najprzyjemniej zrobiło się nam wtedy, gdy w połowie drogi sznurek samochodów, który akurat przepuszczałyśmy okazywał nam sympatię. Kierowcy machali do nas, uśmiechali się, kurcze, dawno tyle serdeczności ze strony kierowców nie widziałam.
Przy stacji BP mogłyśmy w jakiś sposób odwdzięczyć się za okazaną nam sympatię innemu kierowcy. Młody chłopak zakopał się w zwał śniegu pozostawiony między dwoma pasami drogi przez pług. Nie mógł sobie poradzić z wyjazdem, po prostu zawisł na śniegu. Niewiele myśląc, będąc naprawdę pozytywnie nastawione do świata dzięki pięknej (choć ok, może trochę utrudniającej życie) zimie, rzuciłyśmy się dosłownie biegiem na pomoc. Samo pchanie samochodu nie pomogło, więc zaczęliśmy wspólnie go odkopywać, ja nowo zakupioną szufelką, koleżanka rękami. Po chwili pojawił się jeszcze jeden pieszy gotowy do pomocy. Zatrzymał się też przy nas pan z busa i zaproponował szuflę do odśnieżania, która przyspieszyła nasze prace odkopywania samochodu. Bardzo dziękuję i w imieniu właściwiela samochodu i nas, próbujących pomóc. Udało się, samochód pojechał dalej, a my zadowolone, z dobrym uczynkiem na koncie, wróciłyśmy do domu.
To dobro wróciło do mnie na następny dzień, kiedy to po wizycie w Nowej Rudzie próbowałam zaparkować na parkingu przed moim domem. Walczyłam dobre 10 minut, aż zatrzymali się przy mnie ludzie, chyba będący akurat na wieczornym spacerze. Dosłownie wepchnęli mnie na stanowisko parkingowe i jestem im za to bardzo wdzieczna. Gdyby nie oni, kto wie, pewnie męczyłabym się jeszcze długi czas. Bardzo dziękuję.
Dzięki takim ekstremalnym sytuacjom można się przekonać, że “dobry duch w narodzie nie umarł”. Dziękuję za okazaną serdeczność i oby tak dalej. Pomagajmy sobie, przecież dobro naprawdę wraca do ludzi.