Kultura bez udziału władz?
Pani Krystyna Oniszczuk-Awiżeń zaprosiła nas, czytelników, do dyskusji o kulturze. O jej stanie tu i teraz. I bardzo dobrze. Myślę, że całkiem spore grono osób weźmie udział w rozmowie. Na początek kilka zdań. Obserwator, uczestnik i odbiorca pracy takich instytucji w Kłodzku ma w ostatnim czasie sporo refleksji. Jakich? Zdecydowanie przeważają te, które nadają się wyłącznie do typowo polskiej wyliczanki narzekań. Ba, nawet do budowania newsów w tych mediach, które się w tym specjalizują. To jednak za mało. Bo zasadniczo nie zmienia sytuacji, nie wyraża głośno dezaprobaty i jest tak naprawdę akceptacją. Spróbujmy, na razie teoretycznie, pójść o krok dalej. Zależność od władzy, naturalna i głęboka w przypadku instytucji finansowanych przez nią, to obecny stan rzeczy. I zwykle to zależność na niekorzyść jakości pracy teatru, opery, muzeum, domu kultury. Powód niższej jakości też jest zazwyczaj jasny. Stabilność zespołu specjalistów, instruktorów, władz instytucji to często widzimisię marszałka województwa, prezydenta czy burmistrza miasta. Pewność, że własne przedsięwzięcie czy projekt będzie można z powodzeniem przeprowadzić wcale nie jest wysoka wśród pracowników. Jak to zmienić? Oporem? No to się traci etat. Przyjęciem za dobrą monetę, że jestem żołnierzem obecnej władzy i mam jej służyć bez względu na okoliczności. To propozycja nie dla wszystkich. Bo gdzie jest granica uzależnienia? Odważniejsi odpowiadają nie, bo ważniejsze są kompetencje i służebna tylko wobec odbiorcy postawa. Znajomi z wałbrzyskiego Teatru im. J. Szaniawskiego twierdzą, że jeśli chodzi o opisywaną tutaj zależność ich sytuacja jest znakomita. Władza (mądra!) nie wtrąca się, nie oczekuje skierowania energii na przygotowanie akademii ku czci albo wydawanie informatora społeczno-kulturalnego. Efekt? Wałbrzyszanie po okresie kontestowania teatru znów do niego wracają. Staje się ich na nowo. Ba, z jego kręgu wyrastają przedstawiciele nowej polskiej dramaturgii, np. Monika Strzępka. Co na naszym podwórku? Energia idzie zdecydowanie w kierunku utrzymania status quo. Doskonale wiem, że to głównie z troski o zapewnienie sobie i rodzinie utrzymania. I to akceptuję jak najbardziej. Ale też znikają osobowości, a to jest groźne. Kultura nie może się bez nich obyć. Takich mieszkających wśród nas, ale również zaproszonych. Tadeusz Różewicz – kiedyś bywał w Kłodzku. Olga Tokarczuk, autorka kolejnej książki z Ziemią Kłodzką w tle, spotkała się z czytelnikami w Nowej Rudzie i Bardzie. W Kłodzku nie. Na kłodzkie „Zderzenia” przyjeżdżali nie tylko ważni krytycy teatralni, ale i liczni studenci spoza miasta. No dobrze, ale czy z takiego rozdwojenia (służba władzy – służba klientowi) jest wyjście? Pewnie. Najprostsze. Prowadzenie szeroko pojętej pracy kulturalnej przez organizacje pozarządowe. Pozostaje jeszcze marzenie: a może dożyjemy czasów takiej władzy, która wie, że bez działań kulturowych (niezależnych) osiąga się wyłącznie cele krótkoterminowe. Oby.