Wspomnienia Marianny Krzyworzeki - c.d.
Zbudzone dzieci biegają nieubrane po izbie, nogi bose, a na dworze taki mróz. – Cóż ja pocznę? – myślę sobie – Matko Boska, co tu robić, co pakować, co do ubrania, co do jedzenia? Głowę całkiem straciłam. Mąż stał pod ścianą, nic mi nie mógł pomóc. Kazali mi wziąć coś do jedzenia na drogę. Myślę, co tu wziąć? Pobiegłam do kurnika, złapałam kurę. Ukrainiec mówi, żeby kury nie brać. Wyrzuciłam tę kurę. Miałam trochę oleju. Wzięłam ten olej i trochę mąki. A ci wciąż popędzają mnie. Dzieci źle ubrane na taki mróz. Zabrałam pierzyny, opatuliłam nimi dzieci już na saniach.
I tak na tych saniach wieźli nas do Germanówki, na stację kolejową, odległą 6 kilometrów. Tam na stacji stały już wagony towarowe, dużo ich było. Wokół dużo enkawudzistów. Pilnowali bacznie, by nikt nie uciekł. Na stację przywieźli rodzinę Szarota. On ranny w rękę. Mówił, że próbował uciekać z domu. Strzelali za nim. Trafili go w rękę i rannego przywieźli na stację. Zwożenie Polaków trwało do wieczora. W wagonach były prycze.
W każdym umieszczano przeważnie po cztery rodziny. W wagonie okna były zabite deskami, był też piecyk i mała dziura w podłodze jako ubikacja. Na stacji staliśmy całą sobotę. W niedzielę pojawił się ksiądz z Germanówki. Modlił się za nas. Potem podobno pokropił wagony. Ja tego nie widziałam. Inni to opowiadali.
Dopiero w poniedziałek transport ruszył. Gdy jechaliśmy do Borszczowa to widziałam swój dom. Z komina unosił się dym. Na podwórku stał Ukrainiec, Antoniuk i trzymał naszego psa. Adam Krzyworzeka nie miał ze sobą jednej córki. Była w Borszczowie, do gimnazjum tam uczęszczała. Jej matka bardzo płakała, że córka tam została. Upominała się o nią u enkawudzisttów. I chyba po dwóch tygodniach przywieźli ją do Ałtajskiego Kraju. Dołączyła do rodziny.
Dokąd nas wiozą nikt nie wiedział. Konwojenci też nie chcieli powiedzieć. Żywności własnej mieliśmy bardzo mało. Inni mieli więcej. Widocznie nie potracili głowy tak jak ja, a może mieli więcej czasu? Ci, co mieli więcej dzielili się z nami. Rosjanie na dużych stacjach po dwóch dniach zaczęli nam dawać żywność. Wywoływano po kilku mężczyzn z wagonów, prowadzono pod konwojem do punktu wydawania żywności. Była to zupa
i chleb, ale niezbyt dużo. Specjalnych zatargów ze strażnikami nie było. c.d.n.