Błogosławiony Ksiądz Jerzy
Zapewne nie będzie to eleganckie stwierdzenie, ale od czasu do czasu powtarzam, że śp. błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko uratował onegdaj moją skórę. A było to jakoś tak - gdy po zakończeniu kariery “pasożyta społecznego” podjąłem pracę w charakterze gryzipiórka najniższej kategorii, nagle zainteresowała się moją skromną osobą nasza “razwiedka”. I jak sądzę po upływie tych 25 lat, nie tyle chodziło o czytanie, roznoszenie czy nawet rozrzucanie ulotek, co o “zabawę w chowanego” z “władzą ludową”. Sprawy mojego “niesławnego upadku” jako kierownika zakładu pracy /słynny GS/ nie raczyła rozpatrzyć tzw. druga instancja, słusznie zwana walnym zgromadzeniem.
W związku z czym prawomocność rozstrzygnięcia 1-j stała się mocno wątpliwa, wg mnie stało się “nieważne i niebyłe”. No to za poradą kolegi Janka Trumpusa napisałem sobie o rewizję nadzwyczajną. Ale dlaczego do prokuratora generalnego?, chyba dla tzw. jaj. Oczywiście - figa! No to napisałem sobie skargę na niego do p. Premiera Jaruzelskiego. Oczywiście - figa! No to napisałem sobie skargę na Niego/!/ do Sejmu PRL. Upływał właśnie termin 6 -mies. i gdyby na to niemiłosiernie panująca nam “wadza” się powoływała byłaby “górą”. Chociaż nie do końca, bo termin ten nie miał zastosowania w sprawach szczególnie ważnych dla naszej kochanej “ludowej demokracji”. A jak argumentowałem - cóż może być bardziej istotnego niż praworządność? A że “góra” próbowała ze mną polemizować “merytorycznie” czyli jak z reguły głupawo to tak żeźwa się bawili ładnych kilka lat. Bo nic chyba nie bolało jej tak, jak konieczność obchodzenia czy łamania własnego prawa uchwalonego dla własnej wygody. Zaczepił mnie tedy “piękniś” /ksywa esbola/ i powołując się na jakieś nasze wcześniejsze przekomarzania, stwierdził ze smutkiem, że będą jednak musieli zaprosić mnie do siebie. Bo nie zaprzestałem ponoć działań godzących w Interes socjalistycznej Ojczyzny. Ale jakoś tak przydarzyło się ichnim kompanionom z Warszawy zamęczyć i utopić Księdza. No to dali mi na razie spokój. A po tych 2. czy 3. latach kontakty z SB to była już “czysta przyjemność”. Mało straszyli - więcej “radzili”. Zatem dzięki Ci Księże Jerzy!
I miej nas dalej w swej opiece, bo wygląda na to, że czasy nadeszły parszywe.