Przyjemność z trudów cudzej pracy
Właśnie ukazały się dzieła zbiorowe Claude’a Frederica Bastiata (to ten który napisał „Co widać a czego nie widać” w „Harmoniach ekonomicznych”) co zbiegło się z dyskusją na temat roli państwa, zwłaszcza naszego wobec czy to tragedii pod Smoleńskiem, czy wobec trapiącej nas powodzi. Sam Bastiat o obecnej powodzi nie pisał, ponieważ żył 200 lat temu, kiedy to ten problem rozwiązywano w sposób naturalny, ale co ważniejsze, proroczo ocenił działania rządu. Także nie naszego, tylko francuskiego, ale za to trafnie.
Wyszedł on z założenia, że są ludzie czerpiący przyjemność z trudów pracy wykonywanej przez innych. Idąc tym tokiem rozumowania stwierdził, że „rząd jest wielką fikcją, za pośrednictwem której każdy usiłuje żyć na koszt wszystkich innych”. Tymczasem „rząd powinien każdemu dać gwarancję własności i sprawić, aby panowała sprawiedliwość i bezpieczeństwo”. Tylko te dwa cytaty jasno wskazują gdzie żyjemy. Oczywiście przez te dwa wieki wiele się zmieniło, coraz więcej ludzi, a nawet grup społecznych i zawodowych „czerpie przyjemność z trudów pracy wykonywanej przez innych”. Rzecz jasna, jest to okryte figowym listkiem dbałości o nasze dobro.
W trosce o nie pojawiają się propozycje obowiązkowego ubezpieczenia od powodzi. Na razie firmy ubezpieczeniowe trochę się przed tym bronią, ale co ważniejsze, koszt takiego ubezpieczenia przekraczałby możliwości płatnicze ubezpieczanych, więc pewnie nic z tego nie będzie, ale inwencja żeby sięgnąć do naszych kieszeni nie zna granic. Tym bardziej, gdy rządowi zabraknie pieniędzy. A przecież kilka takich pomysłów już przeżyliśmy.
Np. tzw. podatek Religi miał pokrywać koszty leczenia ofiar a skończyło się tym, że ofiary leczyć się muszą na własny koszt a podatek finansuje naprawy aut. Z kolei wprowadzony w większości gmin podatek od psów miał pokrywać koszty sprzątania psich odchodów a skończyło się nakazem sprzątania przez właścicieli.
Najgorzej wychodzą na przymusowych ubezpieczeniach emerytalnych sami emeryci. Miało być cudownie, o czym zapewniano zawsze, a szczególnie 10 lat temu, gdy wprowadzano tę wiekopomną reformę charyzmatycznego premiera Buzka, a skończy się na obniżeniu wysokości tego świadczenia i podniesieniem wieku emerytalnego do granicy, którą tylko niewielu przekroczy. Nie może być zresztą inaczej. Jak to zauważył na swoim blogu Robert Gwiazdowski, w I kwartale 2010 roku przychody Otwartych Funduszy Emerytalnych wyniosły 400 mln zł, koszty – 280 mln zł, a więc zysk wyniósł 120 mln zł. Co prawda nie ma zbiorczych danych za minione 10 lat, ale w najlepszym dla OFE 2008 r. przychód wyniósł 1,8 mld zł, koszty 1 mld zł a zysk niecałe 800 mln zł. Jak łatwo zauważyć, koszty, a więc pensje, siedziby, samochody i telefony służbowe, delegacje, itp. zawsze oscylują wokół 60% przychodu, czyli tego, co pod przymusem odbierane jest obywatelom. Przykład OFE jest jednym, ale przecież nie jedynym, który pokazuje jak można czerpać przyjemność z trudów pracy wykonywanej przez innych.