To ból naszej pamięci - Makarycha
Samo to słowo, także po dziesięcioleciach, u wielu z tych, którym dane było tam przebywać, wywołuje łzy i cierpienie. Spróbujemy i my przedstawić to, co działo się tu w marcu i kwietniu 1930 roku.
W ciągu czterech, czy sześciu tygodni, jakie przewidziano na przygotowanie do przyjęcia tu pierwszych przesiedleńców, zbudowanie nowych domów i to jeszcze dla tak licznej grupy, było po prostu niemożliwe. Budowano baraki. Bardziej były podobne do gigantycznych szałasów, długich na sześćdziesiąt metrów. „Budowano” z żerdzi, ustawianych wprost na śniegu, ich końce wiązano powrozami. W biegu narzucano na nie świerkowe gałęzie, a na nie sypano piasek wymieszany ze śniegiem.
W tej konstrukcji mocowano drzwi.
Z surowego drewna zbijano nary. Stawiano po dwa żelazne piece, ale nie były one w stanie ogrzać ogromnej przestrzeni. Palić zresztą nie było czym: nie wypuszczano do lasu po drewno. Z nastaniem ciepła pojawiał się nowy kłopot: śnieg na dachach tajał, a woda przesiąkała na leżących ludzi.
Do takich przemarzniętych baraków przywieziono pierwszych osadników specjalnych. Pierwszy transport z Białorusi dotarł do Makarychy 11 marca 1930 roku.
Pierwsze grupy przesiedleńców były skierowane w tym samym miesiącu, wzdłuż Północnej Dźwiny i Wyczegdy
w celu budowy osiedli specjalnych.
Z grupy przybyłych wybierano nie tylko mężczyzn, ale i kobiety – bezdzietne i zdrowe. Aby dotrzeć na miejsce przyszłych osiedli, musieli iść piechotą od Kotłasu do Jareńska, a potem dalej – w tajgę. Kto mieszkał w tajdze, ten wie, jak trudna jest taka podróż, zwłaszcza dla ludzi zmęczonych podróżą i nieprzywykłych do północnego klimatu. Żeby obraz był pełen – wyobraźcie sobie rozmiękłą drogę – ludzie wyszli z Kotłasu końcem marca. Przez dwa tygodnie szli obok milczących drzew i zimnego lasu. Nocowali we wsiach i osiedlach. Dobrze jeśli w izbie, choćby w ścisku i na podłodze, ale mimo wszystko w cieple. Ale wypadało nocować i w starej porzuconej cerkiewce, przewiewanej przez wszystkie wiatry, dygocąc całą noc, przytulając się do brudnego, rozgrabionego ołtarza.
Wróćmy do wspomnień świadków. Tym, którzy te transporty widzieli, ów straszny widok na długo zapadł w pamięć. „Szli pod strażą, kolumnami – wspominała F. M. Klimowskaja, pracująca w tamtych latach we wsi Lena – po 100-200 osób, a może i więcej. Konwojenci nie pozwalali schodzić na pobocze, żeby nie burzyć szyku. Więc szli tak – prosto przez kałuże, ogromne jak pola”.
Opis zdjęcia: Zdjęcie wykonane w obozie przesyłowym Makarycha. Na odwrocie napis: „3 maja 1930 roku zmarła Stefania, 13 maja 1930 roku zmarła Bronisława”. Ze zbiorów Ja.M. Gomziakowoj.