Kandydat w kuchni c.d.

Autor: 
Henryka Szczepanowska

Kampania wyborcza w naszych telewizorach burzliwa i raczej nieprzyjemna, a my tu sobie o upodobaniach kulinarnych kandydatów. Pogoda jak na listopad prawie wiosenna, nawet w lesie jakoś tak się zazieleniło, słoneczko ciepło przygrzewa i w naszych sercach jakby cieplej, to i o kandydatach cieplutko napiszę.
Pan Sebastian Sikorski, młody przedsiębiorca z Bystrzycy Kłodzkiej, kandyduje do Rady Miejskiej z listy Dolny Śląsk XXI.
- Jest pan zadeklarowanym wegetarianinem, nie ma pan kłopotów z jedzeniem na mieście?
- Pewnie, że mam. Ostatnio zamówiłem pitę wegetariańską. Dostałem wielką bułę wypełnioną jarzynami, sałatą
i czymś przypominającym posiekany kotlet. Zajrzałem do karty dań i co ja widzę? W składzie owszem, sałata, pomidor, cebula i... gyros!!! No pieczone mięcho po prostu. W miasteczkach Kotliny Kłodzkiej nie ma barów z ofertą dla wegetarian. Nieśmiertelne pierogi ruskie, niestety, często doprawione skwarkami ze słoniny, jajko sadzone, naleśniki. Jak długo można jeść ruskie i naleśniki z serem??? Od piętnastu lat nie jem mięsa, co oznacza w naszym kraju swego rodzaju wykluczenie i żywienie się wyłącznie we własnej kuchni. Bardzo to niewygodne.
- Panie Sebastianie, jest pan niezwykłym młodym mężczyzną, nie tylko gotuje pan samodzielnie ale jest też znanym miłośnikiem kotów. Burzy pan stereotyp faceta miejskiego, na maminej kuchni z laptopem pod ręką, podjadającego hamburgery.
- Mam cztery koty a każdy z nich jest niezależny i ma inne usposobienie. Koty wyraźnie zakreślają swoje terytorium. Potrafię to uszanować.
- Miało być o jedzeniu a zeszło na koty... Mam nadzieję, że znajdzie pan wielu sojuszników, nie tylko wśród młodych przedsiębiorców.
Pan Tomasz Korczak, burmistrz Międzylesia od kilku kadencji, kandyduje z listy KWW FORUM, oczywiście na burmistrza Międzylesia.
- Nie ukrywam, miałam nie lada kłopot z zebraniem informacji o panu.
W międzyleskim sklepie zapytałam kilka pań czy znają swego burmistrza od strony upodobań kulinarnych. Popatrzyły na mnie bardzo podejrzliwie - a co pani chce od naszego burmistrza????, Pewnie coś pani knuje!!! - starsza pani groźnie natarła na mnie wielką obfitością brzucha.
- Pana po prostu lubią w Międzylesiu, bronią, by nie daj Boże nikt krzywdy nie zrobił! A ja tylko o gotowanie chciałam zapytać.
- Kiepska sprawa z tym gotowaniem. Moje umiejętności kończą się na gotowaniu wody na herbatę, ostatecznie na podgrzewaniu tego co ugotuje moja kochana żona. Nawet mam pewne doświadczenia z podgrzewaniem. Kiedyś żona musiała wyjechać na krótko, zostawiła na stole kartkę ”Podgrzej sobie rosół, jest w garnku w lodówce”. Otworzyłem lodówkę, wyjąłem garnek i postawiłem na gazie. Trochę się zaczytałem w oczekiwaniu na gorącą zupę i zdziwiony poczułem swąd spalenizny. W garnku przypalała się sałatka jarzynowa. Miała być na kolację.
- No cóż, nie wszyscy są mistrzami w kuchni, za to jest pan świetnym burmistrzem, uchodzi za człowieka konkretnego i niezwykle skromnego. Hmmm, wychodzi na to, że nawet w kuchni też skromnego, a przecież nawet przeciwnicy mówią z wielkim szacunkiem o pana niekwestionowanym sukcesie -Międzylesie z okropnie zaniedbanej mieściny zmieniło się w bardzo zadbane, przyjazne miasteczko.
Pani Wioletta Martuszewska, bezpartyjna kandydatka do Rady Powiatu z listy Dolny Śląsk XXI, to piękna kobieta o sylwetce wręcz idealnej.
- Pani Wioletto, pewnie nie lubi Pani jeść, a przynajmniej jada jedynie zdrowo i malutko?
- Ależ skąd!!! Uwielbiam jeść i gotować. W naszym domu każdy ma swój pokój a ja mam kuchnię. Goście zasiadają w kuchni, asystują przy gotowaniu a nawet gotują razem ze mną. Wymyślam „swoje” potrawy, cieszy mnie mieszanie w garnku, łączenie smaków.
- Zwykle miewamy kucharskie wpadki. Miała Pani taką, co to po latach opowiadacie sobie ze śmiechem?
- Pewnie!!! Nawet trochę skóra mi cierpnie na jej wspomnienie. Moja córeczka miała roczek, nie kupiłam jej kaszki na kolację. Dzwonię więc do koleżanki z prośbą o pożyczenie mi jednej porcji. Moja miła koleżanka odsypała trochę kaszki do kubeczka i przyniosła mi do domu. Ugotowałam kaszkę ale Oleńka nie chciała jej jeść i zmęczona zasnęła. Późnym wieczorem chciałam umyć butelkę do karmienia a tu kaszka jak beton, nie chce wylecieć. Pobiegłam do koleżanki z podejrzaną kaszką i co okazało się? To nie była kaszka a żelatyna. Na szczęście tylko żelatyna....

Wydania: