Agent. Farsa
To, że żyjemy w „ciekawym” kraju, przypominać nie trzeba. Wystarczy włączyć TV i już robi się wesoło. Ostatnie rewelacje związane z „Agentem Tomkiem” powalają i to dosłownie. Polski James Bond stał się medialną gwiazdą i celebrytą. Bryluje ze swadą w TV programach informacyjnych. Napisano również o nim książkę. Tylko patrzeć jak agent-emeryt za niedługi czas będzie tańczyć z gwiazdami, prowadzić program kulinarny, bądź rozrywkowy, zagra w serialu i…wyda biografię!
„Agent Tomek” zasłynął z niebezpiecznych akcji, ogłupiania, nieświadomych kobiet z „problemami”. Umiejętnie manewrując ich ”słabymi punktami”, mamiąc czułymi słówkami rozpracowywał je. Swoją drogą patrząc na jego „przeciętne” wdzięki, kobiety musiały być wyraźne zdesperowane, ale to tak na marginesie. Ja nie o tym. Chodzi mi oto, czym tu się może pochwalić polski James Bond? Czy te akcje były niebezpieczne? Zapewne wymagały od niego pewnych poświęceń, ale…żeby aż tak trąbić o swojej osobie? O co tak naprawdę chodzi agentowi-emerytowi? Czy jego publiczne obnażanie ma jakiś sens? Czy jest to swoistego rodzaju krucjata? A może prywatna wendeta? Biedaczyna chciał czegoś więcej, a skończył jako agent od akcji „zapuszkować kobitkę”.
A może tak się zachłysnął rozpracowywanymi przez siebie paniami ze świata publicznego, że sam zechciał stać się tak jak one celebrytą? Patrząc na nasze gwiazdy i celebrytów, nie trzeba zbyt wiele, by stać się osobą medialną. Wystarczy jakiś mały eksces lub kochanek, kochanka z „elit”. W przypadku „Agenta Tomka” lepem dla mediów stała się jego agentowska przeszłość. Oglądając „przystojnego” emeryta jak błyskając oślepiającym uśmiechem białych zębów opowiada o sobie, o trudach swojej pracy czuje się niesmak. Po dłuższej zaś analizie ogarnia przerażenie. Kto służy tak naprawdę w służbach specjalnych? Czy jesteśmy bezpieczni? Nie są to pytania bezpodstawne. „Agent Tomek” ukazał w całej okazałości farsę agentowskiego świata. Obnażając i upubliczniając swoją twarz, obnażył system służb specjalnych.
Jeżeli „Agent Tomek” tak się zachowuje, to jaką mamy pewność, że za niedługi czas z podobnym pomysłem na autopromocję nie wyskoczy kolejny jego „kolega”? Tym razem być może „Agent Józef”? Który na przykład rozpracowywał gospodynie domowe?
Mówiąc jednak zupełnie poważnie. Czy coś nie wymknęło się spod kontroli? Gdzie leży granica dobrego smaku? Czy agentów nie uczą dyskrecji? Nie obowiązuje ich tajemnica zawodowa? „Agent Tomek” owszem mówi, że „tego”, czy „tego” nie ujawni, bo go obowiązuje tajemnica, ale opowiada tyle innych szczegółów, że doprawdy wielu rzeczy można się domyślić.
A może farsa „agent”, to dużo większy problem niż tylko brak dyskrecji lub chęć bycia celebrytą? Może oto narodził się nowy sposób dorabiania sobie na emeryturze. Kto będzie kolejny? Agent ubezpieczeniowy?