Kuchnia postna
Wielki post tradycyjnie wymusza na nas powściągliwość w jedzeniu i piciu. Kto chce i ma taką potrzebę, przyjmuje zobowiązania niejedzenia niektórych potraw, słodyczy, tłuszczu, mięsa, palenia tytoniu lub picia alkoholi. Na pewno nikomu nie zaszkodzi a wprost przeciwnie, wiele wątróbek, trzustek i innych naszych cennych organów odetchnie z ulgą, pozbędzie się zabójczego cholesterolu a przy okazji nasze kochane ciało paru kilogramów. Nawet 2-3 kg to już ulga dla zmęczonych nóg, przeciążonych stawów lub ledwo pikającego serca. Najzdrowiej chudnie się powoli, zrzucając po jednym kilogramie na miesiąc nie w wyniku głodzenia się ale radykalnej zmiany diety. Zamiast zasmażki sos odparować, nie dodawać dodatkowo tłuszczu, zagęstników mącznych, tłustej śmietany - wystarczy jogurt. Pierogi ruskie podać bez tłuszczu, za to z jogurtem lub świeżo uprażoną cebulką na posmarowanej oliwą patelni. Na jeden kilogram schudnięcia w ciągu miesiąca wystarczy zrezygnować ze słodzenia napojów lub ograniczyć spożycie cukru o połowę. Tradycyjną zupę pomidorową można przygotować bez śmietany i mąki dodając jedynie przetarte pomidory w podwójnej ilości. Zamiast chipsów, chrupek, sklepowych drożdżówek nadzianych słodkim dżemem zjedzmy jabłko lub kanapkę z rybą lub szynką i kawałkiem marynowanego ogórka, papryki, plastrów cebuli. Nawet codzienne ziemniaki mają duży wpływ na nasze oponki na brzuchu jeśli będą okraszone tłuszczykiem lub zawiesistym sosem. Bardzo smaczne i całkiem już zapomniane ziemniaki w mundurkach, gotowane lub pieczone w skórce i podawane z sosami jogurtowymi, piklami, cebulką i śledziami lub opiekaną rybą, marynowaną w occie to danie lekkie, pyszne i bardzo zdrowe. Długo by można opowiadać o sposobach poprawienia naszego codziennego odżywiania. Brak równowagi w żywieniu to problem globalny. Zachodni świat zalewa fala otyłości, chorób wynikających z przejadania się, a z drugiej strony mieszkańcy Afryki i niektórych krajów Azji cierpią głód i z powodu niedożywienia umiera tam 5 600 000 dzieci rocznie. Na przewlekłe niedożywienie cierpi 58 000 000 dzieci poniżej piątego roku życia. Stawiamy sobie pytanie – no dobrze, wiem o poniżającym głodzie, dramacie matek dzieci umierających ale czy to znaczy, że sami mamy się solidarnie głodzić??? No, niekoniecznie. Wystarczy rozumnie robić zakupy. Nie poddawać się bezmyślnym reklamom byle więcej, byle taniej, byle okazyjnie???? A potem coś się z tym jedzeniem zrobi, przecież nie wyrzucimy, bo szkoda i grzech. W rezultacie wyrzucamy nie tylko nadmiar jedzenia ale i pieniądze na badania lekarskie, leki, długotrwałe choroby.
Ostatni dramat Japończyków dał mi wiele do myślenia. Patrzyłam porażona na tragiczne sceny kataklizmu pochłaniającego ludzkie istnienia i ich dorobek życia, na reakcje uciekających przed żywiołem ludzi. Nie było ani jednej sceny rozdzierającej rozpaczy po stracie domu czy firmy. Spakowani w niewielkie węzełki i walizki opuszczający miejsce zamieszkania Japończycy, powściągliwie kryjąc emocje, maszerowali karnie i bez paniki. Do kamery mówili - jakoś to będzie. Poradzimy sobie, odbudujemy. Ważne, że żyjemy.
Jak to możliwe??? Co stało się z ich emocjami??? Gdzie powszechna w naszych przekazach telewizyjnych z zeszłorocznych powodzi rozpacz i narzekanie? Przecież oni również utracili dorobek ale i braci, synów, córki, przyjaciół. Zastanawiałam się skąd ta powściągliwość. Kilka lat temu oglądałam japoński film o niezamężnych kobietach, żyjących w wielopokoleniowym domu w małym miasteczku. Pamiętam ich skromne miseczki z zupą, garstki ryżu rozdzielane sprawiedliwie pomiędzy siebie. Radość z ciasteczek wypiekanych raz w miesiącu. Grzeczne uśmiechy i grzeczne ukłony. Przecież jakoś to będzie.