Kapitał ludzki i oszczędności
Kryzys dotknął już Amerykę, choć nie nas – twierdzi najlepszy minister finansów w historii Polski. Można się z tym zgodzić jednak z zastrzeżeniem: jeszcze. Trudno aby kłopoty Stanów Zjednoczonych nie odbiły się u nas. Ale jest jeszcze coś: przyczyny dzisiejszych problemów USA są takie same jak u nas. Jest to dług publiczny, który narasta, ponieważ wydatki budżetowe są większe niż wpływy. A dlaczego są wyższe?
Dlatego, że politycy najpierw obiecują, a potem są zmuszeni częściowo przynajmniej realizować swoje wyborcze obietnice oraz, dotyczy to ekip rządzących, wydają pieniądze na przekupywanie elektoratu przed wyborami. Jest to problem nieodłącznie związany z demokracją, w której większość decyduje kto przez najbliższe lata będzie ich panem.
Nic więc dziwnego, że lud chce coś z tego mieć dla siebie, bo przecież nie jest tajemnicą, że największe korzyści mają ci, którzy rządzą. Jednak w obliczu bankructwa coś jednak trzeba zrobić, bo gdy zabraknie pieniędzy cały system się wali a przedsmak tego mieliśmy niedawno na ulicach miast angielskich.
Pod tym względem w Ameryce jest łatwiej. Republikanin Connie Mack proponuje plan obniżki wydatków federalnych polegający na odjęciu od każdego wydawanego dolara po jednym cencie rocznie w ciągu najbliższych sześciu lat, a później nałożono by limit wydatków federalnych na poziomie 18% PKB.
W ten sposób udałoby się zbilansować budżet USA już w ósmym roku jego planu, zaś po dekadzie obcięto by wydatki aż o 7,5 bln dolarów. Wiele wskazuje na to, że plan ten zostanie przyjęty, ponieważ zyskuje coraz większe poparcie w Kongresie.
Trzeba przyznać, że jest to plan prosty, ale genialne pomysły zazwyczaj są proste. Można by go z dobrym skutkiem zastosować i u nas, nie tylko na poziomie rządowym, ale i samorządowym. Gdyby od każdej złotówki wydawanej na cele publiczne odejmować jeden grosz przez każdy kolejny rok, a więc, w pierwszym wydawalibyśmy 99 gr, w drugim
98 gr, itd., to i u nas dług publiczny najpierw przyrastałby w mniejszym tempie, potem by się zrównoważył, a może nawet zacząłby się zmniejszać. Oczywiście, żeby tak się stało potrzeba czegoś więcej, co w większym stopniu mają Amerykanie. Chodzi o kapitał ludzki.
Kapitał ludzki u nas to nazwa jednego z programów unijnych. Polega on na tym, że dana organizacja lub instytucja pisze w ramach tego programu jakiś projekt, a gdy uzyska on akceptację – przychodzi dotacja. Przeważnie są to szkolenia grup społecznych określanych mianem wykluczonych lub zagrożonych wykluczeniem, najlepiej strukturalnym. Rzecz jasna, w niczym to im nie pomaga, a korzyści odnoszą prowadzący projekt.
Ale na kapitał ludzki można spojrzeć inaczej, jako na coś, co każdy ma, wartości osobowe, jak energia, pomysłowość, zdolności, mające wpływ siebie i na otoczenie. Trzeba je tylko wyzwolić, a aby tak się stało, wystarczy usunąć blokujące bariery takie jak system podatkowy, biurokracja i związany z tym system koncesyjno-licencyjny, oraz źle skonstruowany „socjał” pochłaniający finansowe pracy ludzkiej. Nietrudno zauważyć, że pod tym względem łatwiej będzie Amerykanom niż nam.