Stowarzyszenie. Alternatywa

Autor: 
Katarzyna Redmerska

Instytucje stowarzyszeń i towarzystw, od dawna budzą moją ciekawość. Głównie intrygują mnie osoby, które wstępują w takie przybytki. Zapewne wielu z Czytelników zada pytanie: „czego to ja znowu się dopatruję?”. Ano dopatruję się. Okazuje się bowiem, że jak we wszystkim, tak i w takich zgrupowaniach, istnieje tzw.: ”drugie dno”. Rzecz jasna, nie mam tu na myśli prania brudnych pieniędzy, czy scen rodem z „Ojca Chrzestnego”. Chociaż, jak to się mówi: ”nigdy, nie mów nigdy”.
Po co w takim razie tworzy się stowarzyszenia? Tworzy się je zawsze dla jakiegoś celu. Mogą to być wzniosłe idee, jak ratowanie dziedzictwa, kultywowanie tradycji. Powstają również po to, by miło spędzać wolny czas, ale o tym wspomnę w dalszej części. Obecnie wytworzył się nowy trend. Otóż, stowarzyszenia są po to, by promować swoich członków. To swoistego rodzaju dosyć łatwa, nazwijmy to: „trampolina do kariery”. Bo gdzież łatwiej zaistnieć, niż w stowarzyszeniu? Niektórzy wybierają tę opcję tylko po to, by ułatwić sobie drogę do na przykład politycznej kariery, lepszej pracy, krótko mówiąc układów. Są i tacy, których dni świetności przeminęły z wiatrem i bycie członkiem lub nawet prezesem takiej organizacji, to jako takie odbudowanie swojego morale. Jeszcze inni, wstępują w rzesze ugrupowań po to, by po prostu w nich zasiadać. Wychodzą z założenia, że w im większej ilości stowarzyszeń będą zasiadać, tym większym poważaniem społecznym będą się cieszyć. Cóż… można i tak. Oczywiście, że nie można ujednolicać wszystkich osób w nich zasiadających i wnioskować, że wszyscy kierują się niecnymi pobudkami. To tak na marginesie, by mi przypadkowo nie dodano łatki podburzycielki towarzystw i stowarzyszeń!
Istnieją również stowarzyszenia, których celem jest miłe spędzanie wolnego czasu, o którym wspomniałam powyżej. Niedawno mój sąsiad zaproponował mi członkostwo w takim właśnie stowarzyszeniu. Stowarzyszenie „Miłośników Nalewek” powstało kilka miesięcy temu, a już cieszy się sporym zainteresowaniem. Zwłaszcza cotygodniowe degustacje trunków własnej roboty, to hit. To, że „kopnął” mnie zaszczyt perspektywy zasiadania tam, należy upatrywać w nalewce z orzecha, którą odziedziczyłam (znaczy jej recepturę), po mojej drogiej prababci. Sąsiad miał okazję kiedyś spróbować i od tej pory nie może się nachwalić jej „leczniczego” działania.
Z czystej ciekawości wybrałam się na jedno ze spotkań. Zarząd stowarzyszenia, to sześciu panów w wieku +70. Kwatera główna mieści się w piwnicy u prezesa MN. Posiedzenie rozpoczyna się pieśnią: „Och nalewko! Błogi płynie, gdy cię chlapnę, wiem, że żyję…”. Następnie rozpoczyna się zebranie. Oczywiście każdy przychodzi z małym co nie co. Podczas spotkania uczestnicy delektują się przyniesionymi trunkami. Jak mówi sąsiad, by poczuć w pełni smak nalewki, należy golnąć co najmniej dwa kieliszeczki. Tak więc, gdy każdy uczestnik przyniesie po buteleczce i każdy chlapnie z każdej buteleczki po dwa kieliszeczki, atmosfera robi się zabawowa. Spodobało mi się tam i z chęcią bym wstąpiła w szeregi MN. Odwiódł mnie od tej decyzji narzeczony. Stwierdził, że zasiadanie w stowarzyszeniu, któremu przyświeca idea wspólnego zachlewania się, nie przystoi kobiecie.
Jedno jest pewne, stowarzyszenie to zawsze jakaś alternatywa.

Wydania: