Bez euro Europa nie zginie

Autor: 
Jan Pokrywka

Nie chodzi o Euro 2012, które w ramach igrzysk dla ludu odbędą się w naszym kraju lecz o walutę o tej samej nazwie, którą – jak wmawiają nam nasi umiłowani przywódcy - musimy ratować bardziej niż niepodległość.
Tymczasem „Egzystencja Unii Europejskiej nie zależy od utrzymania się wspólnej waluty. Naturalnie dojdzie do ciężkiego kryzysu, jeśli nie uda się utrzymać euro, ale Europa z tego powodu nie upadnie. Europa to jest projekt polityczny.
To prawda, że ów projekt również z gospodarczego punktu widzenia odniósł ogromny sukces i że euro jest tu nad wyraz ważnym instrumentem, ale euro nie było celem nadrzędnym, więc nie powinniśmy teraz czynić z niego fetysza, od którego rzekomo wszystko zależy.” Kto to powiedział? Brzmi to jak słowa jakiegoś eurosceptyka, a to czeski minister spraw zagranicznych Karol Schwarzenberg dla niemieckiej gazety “Rheinische Post”. Dlaczego to takie dziwne?
Ano dlatego, że Schwarzenberg, w odróżnieniu od prezydenta RCz – Wacława Klausa, uchodzi za polityka pozytywnie nastawionego do Unii Europejskiej i euro. W dodatku był to komentarz do słów kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która ostrzegała, że fiasko euro byłoby fiaskiem Europy. Pewnie dlatego wypowiedź ta została przez nasze wiodące media przemilczana.
Nie tylko zresztą ta. W podobnym tonie wypowiedział się Mikołaj Mładenow – minister spraw zagranicznych Bułgarii, wg którego jego kraj „nie jest stroną umowy o europejskim mechanizmie stabilności, nie podejmował zobowiązań o wkładzie finansowym w ten mechanizm, nie ma obowiązku przekazywać MFW dodatkowych środków finansowych i nie dopuści do dostosowania podatków do poziomu ogólnoeuropejskiego”. Mładenow to też nie żaden eurosceptyk, lecz były ekspert Banku Światowego, były wiceprzewodniczącego komisji ds. integracji z EU a także założyciel i były przewodniczący Instytutu Europejskiego
Dlaczego osoby takie jak Mładenow i Schwarzenberg mają swoje zdanie, czym różnią się od naszych rządzących polityków, śpiewających na jedną nutę? To pytanie „za100 punktów”, choć być może odpowiedź jest prostsza niż się zdaje. Może są mądrzejsi, może lepiej rozumieją skutki sztucznego ratowania euro, a może bardziej dbają o interes swojego narodu. Nasi bardziej się cieszą, gdy ktoś obcy ich chwali, mimo iż nie mają pewności czy nie śmieją się za plecami.
Nie wykluczone, że narazimy się na śmieszność w związku z tym drugim Euro, przez duże „E” i to nie tylko z powodu wyników sportowych, ale i stadionów, które miały byś symbolem tego, że „Polak potrafi”. Ten w Poznaniu, zbudowany za 700 mln zł, to budowlane mistrzostwo świata: po każdym meczu trzeba wymienić murawę za ok. 100 tys. zł. Co więcej, z ok. 2 tys. miejsc nie widać całego boiska tylko jego fragment!
Czy Stadion Narodowy w Warszawie, co najmniej dwa razy droższy od poznańskiego okaże się pod tym względem „lepszy”? Jakie atrakcje nas zaskoczą? Dowiemy się gdy wreszcie zostanie otwarty, co jakoś ciągle się odwleka.

Wydania: