W Częstochowie...

Autor: 
Ania Kurtasz
Foto: 
Marcin Balewski
częstochowa.jpg

W ostatnich dniach sierpnia bardzo spontanicznie i tylko na kilka godzin udało nam się odwiedzić Częstochowę. Zatrzymaliśmy się na chwil parę na Jasnej Górze. I muszę stwierdzić, że tylko ta dość późna pora pozwoliła nam faktycznie tam się zatrzymać – z ledwością znaleźliśmy miejsce na parkingu, w dzień byłoby to chyba niewykonalne... Pomimo wieczoru ludzi wszędzie było naprawdę dużo, nie było jednak przytłaczającego tłoku.
Na Jasnej Górze byłam do tej pory tylko raz, w dzieciństwie (wczesna szkoła podstawowa) i – jak prawie zawsze – wyjazd ten był dla mnie rozczarowaniem – wyrosłam przecież z widokiem na Góry Stołowe, wchodziłam już na Szczeliniec, a tu? Przecież miała być GÓRA! A to oczywiście żadna góra, podeście prawie płaskie… To było moje pierwsze wrażenie z dzieciństwa! Zapamiętałam jeszcze, że w kaplicy staliśmy w niewyobrażalnym tłumie ludzi. Było koszmarnie gorąco. Widziałam obraz i zastanawiałam się, cóż niezwykłego w nim jest? Ale dopiero potem okazało się, że to nie obraz, obraz dopiero potem zaczął się ukazywać...
A potem poznałam całą historię cudownego obrazu, gdy – także jeszcze
w szkole podstawowej – przeczytałam książkę Marii Starzyńskiej: „Sześć wieków jednego panowania”.
Teraz weszliśmy do kaplicy w trakcie mszy, obraz był odsłonięty, nie było więc takiego podniosłego nastroju, jak wtedy... Nadal jednak niesamowite wrażenie robią wota na ścianach kaplicy...
I jeszcze jedno wspomnienie, już trochę bliższe, ale też bardzo literackie. Przez cały bowiem czas pobytu na Jasnej Górze brzmiały mi w głowie słowa z piosenki Jacka Kaczmarskiego:
„Jasna Góra, czas pokuty
- Trup, trup! – Kmicic strzela z łuku.
Klasztor płaszczem nieb zasnuty
W szwedzkich armat
strasznym huku.
Jędrek się granatem bawi,
Ksiądz Kordecki – błogosławi.”
A w następnym miesiącu okaże się, czym spowodowany był ten nagły i niespodziewany wyjazd do Częstochowy…

Wydania: