Parkinson po latach
Kiedy ponad pół wieku temu Cyryl Northcote Parkinson ogłosił swoje prawo, wydawało się, że koniec biurokratycznej hydry jest już blisko, a zadany cios – śmiertelny. Rzeczywistość okazała się inna. Administracja stale rozszerza swoje wpływy, a nazwisko Parkinsona zamiast z odkrywcą praw tym rządzących, bardziej kojarzy się z nazwą pewnej choroby.
Rozrost biurokracji
Kiedyś mówiono, że przed wojną, na podstawie przejeżdżających pociągów, można było regulować zegarki. Była w tym pewna przesada ale faktem jest, że wtedy to kolej była głównym środkiem transportu ludzi i towarów. Pociągi były stosunkowo tanie i – co ważniejsze – jeździły punktualnie. W międzyczasie funkcje te przejęło lotnictwo i transport samochodowy a mimo to zatrudnienie na kolei wzrosło, a ona sama podzieliła się przez pączkowanie na szereg spółek.
O kosztach i jakości świadczonych usług szkoda mówić. Podobnie o poczcie. Sytuacja pogarszała się wprost proporcjonalnie do wzrostu zatrudnienia w tychże instytucjach, zwłaszcza w administracji. Pierwsze Prawo Parkinsona głosi, że rozwojem administracji rządzi nieubłagane prawo wzrostu, bez względu na pracę, którą należy wykonać i niezależnie od faktu, czy ona w ogóle istnieje. Swoje przemyślenia oparł Parkinson na obserwacji wzrostu zatrudnienia w admiralicji brytyjskiej od czasu wojny do lat 50. ubiegłego wieku. Zauważył, że wbrew oczywistemu faktowi zmniejszenia się obowiązków z powodu zakończenia wojny, nastąpił gwałtowny wzrost zatrudnienia.
Ale wróćmy na nasze podwórko. Według Wikipedii w instytucjach centralnych zatrudnionych jest (wszystkie liczby w przybliżeniu) 120 tys. osób, w samorządach – 220 tys., a w pozostałych, na które składają się przeróżne państwowe fundusze, fundacje, centra, itp. - 382 tys osób. Łącznie jest to 722 tys. osób, a więc tyle ile np. mieszkańców liczy sobie Wrocław.
Wzrost wydatków
Drugie Prawo Parkinsona mówi, że wydatki wzrastają wraz ze wzrostem dochodu. Jest to prawo ogólniejsze, dotyczy tak osób prywatnych, jak firm, administracji, państwa, czy związku państw, jak to ma miejsce w Unii Europejskiej. Zapewne każdy doświadczył niewytłumaczalnego zjawiska, że bez względu na wysokość dochodów, pieniędzy jest zawsze za mało. Kto zarabia 1000 zł zazdrości zarabiającemu dwa razy tyle
i dziwi się, gdy tamten twierdzi, że ledwie wiąże koniec z końcem. Obaj zazdroszczą temu kto ma 5000 zł i nie rozumieją, że ma on długi. Co prawda zadłużanie nie było przedmiotem badań Parkinsona, ale my wiemy z perspektywy czasu, że jest ono wynikiem propagandy konsumpcji, pogoni za nowością i polityki banków, które z zadłużania całych społeczeństw prosperują. Pół biedy jednak, gdy dotyczy to osób prywatnych, gdyż te szkodzą sobie, w najgorszym wypadku swoim rodzinom. Gorzej, gdy robi to państwo na koszt obywateli i przyszłych pokoleń. Starsi zapewne pamiętają epokę Gierka, który zadłużył kraj na ponad 40 mld dolarów, co uważano niemal za narodową tragedię. Dziś można się spierać o zasadność branych kredytów, ale na jedno należy zwrócić uwagę. Wtedy, czyli za (pierwszej) komuny państwo i gospodarka to było jedno. Przedsiębiorstwa prywatne stanowiły inny świat w ramach tzw. małej przedsiębiorczości. Państwo więc, z konieczności musiało pozyskiwać fundusze na modernizację gospodarki. To, w jaki sposób były one wykorzystywane stanowi osobny temat. Ważne jest co innego. Po roku 1990 państwo zaczęło wycofywać się z gospodarki, a sektor prywatny wzrastał. Mimo to jednak zadłużenie państwa rosło. Dziś przekroczyło ponoć już 800 mld zł i stale rośnie, choć różne szacunki podają różne wielkości. Deficyt budżetowy, co oznacza wzrost zadłużenia państwa, tylko w tym roku ma wynieść planowo 35 mld zł.
Samowystarczalność
Czwarte Prawo Parkinsona znane szerzej jako “prawo tysiąca” głosi, że jakakolwiek instytucja – rządowa, przemysłowa, naukowa – której zespół pracowników administracyjnych sięga tysiąca ludzi lub przekracza tę liczbę, by istnieć, nie potrzebuje żadnej innej działalności. Administracja jest samowystarczalna, żywi się własną pracą. Jest to administracja dla administracji. Jeżeli to nie wyjaśnia wszystkiego, to przynajmniej wiele. Pomińmy administrację unijną, która – wg oficjalnych danych – przekracza 6 tys. osób i to nie licząc wszystkich instytucji i przyjrzyjmy się jak to wygląda na naszym podwórku. Działający na terenie byłego województwa wałbrzyskiego ZUS zatrudnia ponad 1000 osób, przy czym wzrost zatrudnienia nastąpił w okresie, gdy przeprowadzono komputeryzację i informatyzację tej instytucji. Emeryci i renciści są już tylko takim kwiatkiem do kożucha (to dla ich dobra, bo jakżeby inaczej, wybudowano nową siedzibę za 40 mln zł). Ale żeby to wszystko funkcjonowało, potrzebne są pieniądze. Nie można ich pozyskać dobrowolnie, gdyż biurokracja nie wytwarza towarów ani usług za które ktoś by zapłacił dobrowolnie, stąd konieczność przymusu. Przymusu podatkowego i to coraz większego, gdyż podatki z jednej strony zubażają społeczeństwo, z drugiej ograniczanie zobowiązań państwa. Próba wydłużenia wieku emerytalnego przy jednoczesnym ograniczeniu dostępu do leków jest tym, co Stanisław Michalkiewicz określa jako Narodowy Program Eutanazji.
Należałoby rzec: międzynarodowy, jako że zajmuje się tym też Komisja Europejska, która ma wydać w tym względzie stosowne wytyczne.
Nie czekając na nie przed szereg wybiegł premier Szwecji proponując przesunięcie granicy wieku emerytalnego na 75. rok życia argumentując, że co drugi Szwed żyje 100 lat, więc na emeryturze przebywa 25 lat.
Koniec epoki
Jednakże wzrost administracji powoduje ekspansję a ta (Trzecie Prawo Parkinsona): oznacza złożoność, a złożoność równa się dekadencji. Kiedy organizm się rozszerza, rodzi się konformizm, a konformizm jest nieuchronną konsekwencją gigantomanii. Towarzyszy temu obniżenie norm w polityce, życiu społecznym, moralności i finansach. Mamy do czynienia jak z gigantomanią jak za komuny, sportretowaną w filmie „Miś” S. Barei. Z jednej strony, powiedzmy państwowej, takimi „misiami” są stadiony, z którymi nie bardzo wiadomo co robić teraz, a jeszcze mniej co po Euro. Z drugiej, nie lepiej przedstawia się sytuacja w samorządach, które miały lepiej zarządzać publicznym groszem. Samorządowym „misiem” są akwaparki budowane wbrew zdrowemu rozsądkowi, przy np. jednoczesnym likwidowaniu szkół z powodu braku pieniędzy.
Jest to możliwe, gdyż państwo, czyli administracja, wprowadza ustawy ograniczające wolności obywateli, pozwala ich inwigilować coraz liczniejszym służbom specjalnym. Państwo może w zasadzie wszystko, a to prowadzi do dyktatury, tym razem w imię demokracji. To jedna możliwość. Druga to – za Alvinem Tofflerem – deregulacja, demonopolizacja, powrót do małych wspólnot w każdej dziedzinie życia, większej wolności, ale też – co nieuniknione – zmiana w sferze mentalnej. Stoimy na rozdrożu i każda z tych możliwości wydaje się jednakowo prawdopodobna.