Korupcja, koncesja i inne

Autor: 
Jan Pokrywka

Na tegorocznych targach turystycznych Holiday World w Pradze została zaprezentowana nowa atrakcja pod nazwą „Tras korupcyjnych”. Jej autorem jest publicysta, tłumacz, dramaturg i filozof - Petr Šourek, właściciel biura podróży Corrupt Tour.
Założenie jest proste: przypadki związane z korupcją opisywane są w gazetach, dlaczego więc nie umożliwić ich oglądania? Będzie to zabawne, a zarazem pouczające. Tyle tylko, że prezentowane „eksponaty” nie są porażające, przynajmniej dla nas. Wyprawa do Usti to jedna z czterech oferowanych tras. Na zwiedzających czekają: ustecka kolej linowa za 80 mln koron, „lewe” budowle lokalnego „ojca chrzestnego”, ogrody za 83 mln, gdzie jedna ławka kosztowała 60 tys. i zjeżdżalnia za 580 tys. koron. Pozostałe trasy biegną przez Pragę. Np. „Praskie safari – po gniazdach praskich ptaszków” to objazdowa, półtoragodzinna wycieczka po willach polityków i przedsiębiorców oskarżanych o podejrzane związki. „Szpitale na peryferiach prawa” - to trasa po szpitalach, których budowa była co najmniej kontrowersyjna. Kto weźmie w nich udział dodatkowo otrzyma odznakę „pacjenta po protekcji”. Zgódźmy się co do jednego. Kwoty po przeliczeniu na złotówki znowu nie tak duże.W polskich warunkach to żadna atrakcja.
Kilka dni temu “Rzeczpospolita” opisała trwały system korupcyjny w polskiej administracji publicznej, gdzie w zamian za gwarancje pracy i korzyści materialne pracownicy największych instytucji publicznych jak MSWiA, ZUS, policja i straż pożarna podpisywali z firmami kontrakty na niebotyczne sumy, z aneksami uniemożliwiającymi w praktyce ich zerwanie. „Budżet w ciągu ostatnich kilku lat mógł stracić na tym nawet do 10 proc. wartości publicznych zamówień informatycznych wartych w ostatnich latach kilkadziesiąt miliardów złotych. Co gorsza, Polska może być teraz zmuszona do zwrotu Unii pieniędzy otrzymanych na informatyzację”. Albo stadion narodowy, o którym jakoś nie możemy się dowiedzieć, dlaczego jest taki drogi. Czego jak czego, ale korupcji u nas nie brak i gdyby pójść czeskim wzorem, pracy starczyłoby dla większości, a kto wie, czy nie dla wszystkich biur turystycznych. Nie ma chyba miasta, ba, osiedla, gdzie nie można by wskazać przykładu niejasnego zbiegu okoliczności. Dlaczego więc u nas nie jest to turystyczną atrakcją?
Może dlatego, że korupcja w Polsce nie jest żadną atrakcją. Jest normą, elementem stylu życia, funkcjonowania, na którą jest konsensus znacznej części społeczeństwa. A może dlatego, że w naszym „państwie prawa” nie ma miejsca na coś takiego. Zaraz posypałby się pozwy do sądów a to o naruszenie dóbr osobistych, a to o naruszenie ustawy o ochronie danych osobowych, nie mówiąc już o art. 212 kk.
***
Za ostatnich podrygów komuny, a więc za premierostwa M. Rakowskiego, kiedy to ministrem właściwym był inny Mieczysław – Wilczek, istniało bodaj 17 dziedzin gospodarczych objętych koncesją lub licencją. Inne trafiły na wolny rynek. Od tego czasu wiele się zmieniło, i jak twierdzi „Rzeczpospolita”, obecnie jest 380 zawodów, wymagających różnego typu uprawnień. Nie wszystkie są koncesjami czy licencjami, ale jak zwał tak zwał, ważne, że efekt jest podobny.
I gdy już się wydawało, że pójdziemy drogą kastowych Indii, rząd poprzez pobożnego ministra J. Gowina z miną, jakby za chwilę miał trafić do nieba, postanowił uwolnić 46 zawodów, co szumnie nazwano deregulacją. To dokładnie tak, jak w tym dowcipie o rabinie i kozie. Najpierw rząd podnosi regulacje z 17 na 380, potem zmniejsza o 46 i wszyscy się cieszą jaki to rząd liberalny. A przecież nadal pozostaje ok. 330 zawodów dostępnych dla swoich. Porównanie z Indiami, gdzie zawody są dziedziczone w ramach kast nie jest przesadą, bo np. w socjalistycznej Szwecji regulacji zawodowych jest 91.
***
Zresztą ma to także swój aspekt komiczny. Kilka tygodni temu, przy okazji tzw. sprawy Sosnowca, głośno było o de-tektywie K. Rutkowskim, który spenetrował prawdę szybciej niż policja. Zbrodnia to niesłychana, bo w ten sposób pozbawił dochodów szereg ekspertów, mogących dociekać prawdy tygodniami a nawet miesiącami pobierając za to wynagrodzenia, nie mówiąc już o dziennikarzach, których pozbawiono w ten sposób medialnego samograja z podobnym skutkiem. Ale ponieważ nie można było zaatakować detektywa wprost, zastosowano manewr okrążający. Najpierw zarzucono mu, że się promuje, ale przecież to oczywiste że jako prywatny przedsiębiorca musi się promować, zwłaszcza gdy jest okazja zrobić to za darmo. Potem, że nie jest detektywem, bo zabrano mu koncesję.
Przypomnę, że taki Sherlock Holmes, Herkules Poirot, czy ksiądz Brown nie mieli koncesji co im nie przeszkadzało w rozwiązywaniu skomplikowanych zagadek kryminalnych i jakoś do głowy nikomu nie przyszło pytać ich o nie. Ktoś powie, że to postacie fikcyjne, ale przecież nasi politycy to także postacie nie do końca rzeczywiste. W końcu sam wielki kreator Piotr Tymochowicz przyznał w przypływie szczerości, że potrafi wystrugać polityka niemal z każdego banana.
***
Ale to działa w obydwie strony. Z jednej lansuje się jakiegoś jegomościa, z drugiej lasuje się mózgi odbiorców i to skutecznie, co widać po skali protestów w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego. Jak trzeba być naiwnym, aby nie rozumieć, że nie chodzi o to, czy na emeryturę przejdzie się w wieku 65 czy 67 lat, lecz o to, aby nie przejść w ogóle. Jeśli raz pozwolimy państwu przedłużyć granicę o 2 lata, to nic już nie stanie na przeszkodzie przedłużenia jej ponad granicę życia. Już teraz mówi się, że 67 lat to za mało i za wzór stawia się Szwecję, której premier chce tę granicę ustanowić na 75 lat. Nie wiem jak w Szwecji, ale w Polsce mężczyźni statystycznie żyją krócej, a kobiety niewiele dłużej.
Sprawa ma także drugie dno. Emerytury, prócz swojej oczywistej funkcji, to także koszt odsunięcia jednej generacji aby umożliwić wejście w życie innej. Młoda, bo o nią tu chodzi, w sposób sztuczny przetrzymywana jest w blokach startowych, czyli w szkołach. To także kosztuje, ale jakoś o tym się nie mówi.
Jest to sytuacja konfliktowa. Przedłużenie wieku emerytalnego wywoła zjawisko zastoju: starsza generacja nie będzie miała gdzie odejść (możliwości naturalnego awansu zwyczajnie się wyczerpią) blokując awans młodym. To zawsze kończy się wybuchem, jak choćby w 1830 r. kiedy to grupa młodych podchorążych, zablokowana w podobny sposób przez starą oficerską kadrę napoleońską, wywołała pucz zwany Powstaniem Listopadowym. Jako oczywiste pomijam kwestie zdolności zawodowej przeciętnego 70.latka, złamanie przez państwo i tak już wymuszonej i egzekwowanej pod groźbą siły umowy zwanej społeczną. Tak sprawdza się konstatacja Aleksego de Tocqueville’a, że nie ma takiej zbrodni, do której nie posunie się nawet liberalny rząd, jeżeli zabraknie mu pieniędzy.

Wydania: