Organizacja. Demonstracja
Niczym Palikot, zmuszona sytuacją wypisałam się rzecz jasna, że nie z kościoła! Wypisałam się ze ”Stowarzyszenia Miłośników Nalewek”. Decyzja może nie tak szokująca jak Palikota, ale zapewniam, że i w moim przypadku nie obyło się bez publicznego prania brudów, biurokracji i przepychanek. O swoim członkostwie w „Stowarzyszeniu Miłośników Nalewek”, pisałam już w jednym z felietonów. Muszę szczerze przyznać, że zasiadanie w stowarzyszeniu było bardzo przyjemne. Zwłaszcza cotygodniowe degustacje nalewek. Czego to ja nie próbowałam. Słodka wiśnióweczka, gorzka orzechówka, słodkawo-kwaśna cytrynówka, ech…Ale przepraszam, zbyt się rozmarzyłam i odbiegłam od tematu. Zapewne ciekawi Państwa, skąd moja nagła decyzja o odejściu. Otóż, zmusiła mnie do tego sytuacja polityczna. Okazało się, że zasiadanie obecnie w jakiejkolwiek organizacji jest bardzo niebezpieczne i pociąga za sobą daleko idące konsekwencje. Wspominałam w felietonie dotyczącym mojego wstąpienia do SMN, że zasiadają w nim przesympatyczni panowie w wieku 70+. Zdawać by się mogło, że przedstawiciele płci brzydkiej w tak dojrzałym wieku, powinni przejawiać chociaż minimum zdrowego rozsądku. Moi koledzy okazali się niedojrzałymi, rozkrzyczanymi chuliganami. Tak, chuliganami. Niczym kibole postanowili natrzeć na Sejm i siłą wydrzeć swoje prawa. Wigoru im dodał, co ciekawe nie suplement diety „Prostamol”, ale demonstracje jakie niedawno rozgrywały się na Wiejskiej, gdy to NSZZ „Solidarność” ze swoim wodzem panem D. domagała się tego i owego.
Moi byli już koledzy ze SMN, chcieli przed Sejmem, a następnie siedzibą premiera domagać się legalizacji swoich nalewek i zgody do sprzedawania ich na odpustach, festynach i innych plenerowych zabawach. Konflikt stowarzyszenie - władza, rozpoczął się, gdy to władze regionalne nie dały stowarzyszeniu pozwolenia na zaprezentowanie nalewek na „Festynie Trzeźwości”. Prezes SMN pan Alojzy Kac, był tym zbulwersowany. Rozemocjonowany przedstawiał nam na zebraniu swoje wrażenia z wizyty u władz. - Co za tupet. Potraktowali mnie jak nałogowca, który ma tylko jeden cel, rozpić kogo się da - żywo gestykulował. - Pytałem ich konkretnie, co mają przeciwko stoiskowi z nalewkami. A oni mi na to, że przecież to Festyn Trzeźwości. A ja im na to, no i co? Festyn, to festyn.
Gdy członkowie stowarzyszenia wpadli na pomysł natarcia na Warszawę, by dochodzić swoich praw, postanowiłam po angielsku się upłynnić. Gdy zaś usłyszałam o pomyśle demonstracyjnego, grupowego zalania się przed Sejmem i siedzibą premiera (wszystko w ramach protestu), wiedziałam jedno - trzeba brać nogi za pas. Jestem jakby nie było osobą publiczną. Już widziałam relacje dziennikarza TVN 24, na tle transparentów typu: „dajcie nam prawo sprzedaży nalewek!” i nas samych leżących pokotem na trawniku przed Sejmem. Dziennikarz donosił między innymi, że dziennikarka prowincjonalna Katarzyna R. zalała się z kolegami ze stowarzyszenia (pokazuje nas leżących). Następnie informuje telewidzów: „Jak dało się zrozumieć z bełkotu członków stowarzyszenia, ich zachowanie (czyt. grupowe zalanie się), było desperackim aktem walki o swoje prawa”. Na koniec dodaje, że przewiezieni zostaniemy do Izby Wytrzeźwień.
Szanowni Państwo, nawet dla mnie to zbyt wiele.