W cieniu Euro

Autor: 
Jan Pokrywka

Zgodnie z przewidywaniami powoli opadają mity związane z koko koko Euro spoko. Po micie sportowego sukcesu, który tym razem miał być nadzwyczajny, a w każdym razie lepszy, skończyło się jak zawsze. Miały być zyski – zostaną straty. Jak wielkie, tego jeszcze nie wiadomo i pewnie fakty te zostaną ujawnione stopniowo i raczej przypadkowo.
Już dziś wiadomo, że państwo nic na imprezie nie zarobi, koszty związane np. z budową stadionów nie zwrócą się.
Całkowity przychód z tej imprezy, tak po stronie polskiej jak i ukraińskiej szacowany jest na 2,5 mld euro, ale otrzyma je UEFA, która została zwolniona ze wszystkich podatków, z wyjątkiem VAT, cła i akcyzę, które federacja ma zapłacić. Czy zapłaci – nie wiadomo, bo jak np. nie zechce, to polski fiskus może im „skoczyć”. UEFA, podobnie jak FIFA są organizacjami ponadnarodowymi i ponadpaństwowymi, nie podlegające prawodawstwu krajowemu. Opodatkowania unikną sędziowie, piłkarze i trenerzy (za wyjątkiem polskiej kadry). Zwolnienia dotyczą zysków ze sprzedaży praw marketingowych, medialnych i handlowych.
Tak czy owak, jak się wstępnie wylicza, koszt Euro wyniesie na głowę 12 tys. zł i państwo te pieniądze ściągnie. Z nas oczywiście, skoro z UEFY nie może. Dlatego w najbliższym czasie spodziewać się można stopniowego wzrostu podatków, na razie pośrednich, jak np. akcyzy, np. na paliwa, używki, a potem bezpośrednich, np. za deszczówkę, wodę, ścieki, itp. Te ostatnie najbardziej w miastach-organizatorach meczy, jako że są one najbardziej zadłużone, a utrzymanie stadionów tylko te koszty zwiększy.
Patrząc wstecz na cała tę medialną otoczkę towarzyszącą rozgrywkom, dziwić może łatwość, z jaką społeczeństwo, w znacznej przynajmniej części „połknęło” przygotowane danie. Na szczęście nadęty do granic wytrzymałości balon, ten domniemany sukces naszej reprezentacji pękł ukazując smutną rzeczywistość. Nie tylko sportową.
W związku z planowaną „reformą” systemu emerytalnego, polegającą na przymusowej pracy starców, okazało się że planowane emerytury częściowe, będą mieć wartość głodową, poniżej minimum socjalnego. Emerytury częściowe miały dać środki do utrzymania dla kobiet, które ukończyły 62 rok życia i mężczyzn – 65 lat, którzy przepracowali odpowiednio 35 i 40 lat. Początkowo emerytury tego typu miały wynosić połowę wartości emerytury docelowej do ukończenia 67 lat. Jednak okazało się, że na skutek zmiany sposobu obliczenie, wyniosą ok. 30% kwoty emerytury docelowej. Szansa, że to przypadek jest tylko nieco większa niż wygrania w loterii. Wpisuje się to raczej w ciąg przemyślanych działań zmierzających do redukcji starszego pokolenia, od podwyższenia cen leków i wieku emerytalnego poczynając. Z punktu widzenia interesu państwa jest to grupa społeczna zbędna: już nie pracują, nie płacą podatków w takiej wysokości jak „młodzi, wykształceni, z wielkich miast”, częściej chorują, i trzeba im płacić emerytury.
Apetyt państwowego lewiatana jest jeszcze większy. Właśnie powstał projekt zmiany przepisów dotyczących przeprowadzania zbiórek publicznych. Obowiązujące przepisy powstały jeszcze w okresie międzywojennym i dziś trochę już nie przystawały do rzeczywistości. Liczono na liberalizację, tymczasem propozycja rządowa idzie w innym kierunku: przejęcia dochodów z dobroczynności.
Dziś. Do przeprowadzenia zbiórki publicznej, który to termin oznacza zbieranie ofiar w gotówce lub rzeczowych, wymagana jest zgoda organu administracyjnego, na terenie którego zbiórka ma się odbyć. Przepis definiujący zbiórkę ma zostać rozszerzony na „wszystkie środki pieniężne”, czyli także na transakcje bezgotówkowe, np. przelewy bankowe na rachunki fundacji.
Trudno zrozumieć, po co to wszystko, ale jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Jeżeli zezwolenie można dać, to można także odmówić. Władza więc będzie mogła dawać np. swoim, a innym odmawiać. Jest to więc takie koncesjonowanie dobroczynności.
Euro przykryło także sytuację w Grecji i Hiszpanii, z których ta ostatnia „została uratowana”, przynajmniej na razie. W związku z tym nie ma co liczyć na tanie wakacje, gdyby te kraje przeszły na własną walutę, przynajmniej w tym roku. Gdyby tak się jednak stało, co w przypadku Grecji jest prawdopodobne, nastąpiłby wzrost turystyki do ojczyzny Odyseusza, a tym samym ucierpiałby przemysł turystyczny w północnej Afryce. I ktoś by na tym stracił.
I proszę ileż to spraw zostałoby ukryte w cieniu Euro, gdyby nasza reprezentacja nie odpadła w fazie grupowej. Widać nie ma niczego takiego złego, coby na dobre nie wyszło.

Wydania: