Równe szanse (?)
W miarę trwania demokracji, im dłużej ona trwa, tym bardziej pogłębia się przepaść RÓWNYCH SZANS.
Nikt, ale to nikt nie startował od zera. Od równych szans. 1989 rok to rok zastany. Jedni mieli mniej, inni więcej - czy to majątku, czy to możliwości, czy to kontaktów „ze światem”, czy też możliwości decydowania ....
Więc - od początku nie było równych szans. Ci, którzy się „zagapili” - odpadali. Ci, co wcześniej „mieli” albo z kapitału początkowego robili się krezusami na wzór wschodnioeuropejskich miliarderów, bądź „topili się" w różnorodnych, niekorzystnych układach nawet typu mafijnego.
Ci, którzy mieli wiedzę i umiejętność z niej korzystania (np. pracownicy Służby Bezpieczeństwa) - świetnie sobie radzili w różnego rodzaju kontaktach z byłą opozycją bądź Kościołem stanowiąc łącznik między bogactwem a decydentami.
A tzw. szary Polak jak był tak został „szarym”. Po prostu już na starcie był o sto metrów za pierwszymi. Nie wystartował i nie wystartuje i zostanie z „prawie niczym” parząc na bogacących się innych. System wydaje się utrwalać. W najbliższym czasie nie widać żadnej „zadymy”, która znów mogłaby przewrócić układy i dać szanse wcześniej przegranym. I tak bogaty będzie się bogacił, biedny zostanie biednym.
Czy jakikolwiek ustrój jest sprawiedliwy? Czy była szansa Wałęsy: „100 milionów dla każdego?” - czy też była to tylko mrzonka, biorąc pod uwagę odprawy dla zwalnianych górników (duże, bardzo duże) w większości nie zainwestowane ale zużyte na konsumpcję i powrót do szeregu „szaraczków”, ale tym razem już nawet bez pracy?
Znów natrętnie wychodzi problem „równych szans”...
Czy świat tak stworzony jest, że w każdym ustroju wymyślonym przez człowieka będą równi i równiejsi? Gdzieś tam mniej, gdzieś tam więcej, ale czy zawsze będą tacy, co układają dachówki na dachu kościoła i ci, którzy w tym kościele kazania głoszą?...