A do pieca dokładają

Autor: 
Jan Pokrywka

Za poprzedniej komuny ważnym elementem propagandowym był sport. Różnie to wyglądało w różnych krajach demoludów, ale zasada była podobna. Im większe sukcesy na arenie międzynarodowej, tym lepiej. Dlatego też w służbę sportu wprzęgnięto różne nauki biologiczno-chemiczne, mające prowadzić do rekordów. Stosunkowo najlepiej (choćby w przeliczeniu ilości medali na mieszkańca) wypadło to w NRD, gdzie – jak ironizowali złośliwi – prowadzono produkcję sportowych brojlerów na masową skalę.
NRD już dawno nie ma ale metody wcale nie poszły w las i stosowane są w różnych, często w tych samych krajach. Nie dziwi więc, że co i rusz słychać, że zawodniczka X, czy Y nagle zachorzała, oczywiście nie wskutek dopingu, co to to nie! bo co najwyżej stosowała inhalator na astmę, ale zwyczajnie. Gorzej z tymi, którym np. serce odmówiło posłuszeństwa, bo mięsień serca tak się rozrósł, że przestał pracować, lub którzy zostali wytypowani na kozłów ofiarnych i którym natychmiast udowodniono „zabroniony” doping.
W tym ostatnim przypadku chodzi o zachowanie pozorów czystości i uczciwości w „szlachetnym sportowym współzawodnictwie”, chociaż każdy zdrowy na umyśle wie, że takich wyników nie da się zrobić normalnym treningiem to po pierwsze, a po drugie, że tam, gdzie w grę wchodzą duże pieniądze, tam muszą być przekręty. Wszyscy o tym doskonale wiedzą i biorą w tym udział, ale pozory trzeba, jak najbardziej zachować i od czasu od czasu przeprowadzić akcję pokazuchę, jak ta Europolu, który uzasadniając sens swojego istnienia tryumfalnie obwieścił, bez wchodzenia w szczegóły, że w piłce europejskiej a nawet światowej dochodziło, aż aj! ja! jaj! do sprzedawania meczów. Nie dotyczy to chyba naszych drużyn, bo te są tak słabe, że wcale nie muszą fingować porażek i na przekupywanie ich „szkoda nawet czasu i atłasu”.
My mamy inny problem: jak utrzymać stadiony po Euro? Na Narodowy znalazł się sposób: ministerstwo sportu obcięło dotacje na szereg dyscyplin sportowych akurat tyle, ile kosztuje utrzymanie stadionu. I słusznie. „Misia” – symbol naszych marzeń i możliwości utrzymać trzeba, a sportowcy mogą utrzymać się sami handlując na przykład wynikami.
Znamienne, że dotacje „obcięto” tym dyscyplinom, które i tak miały mało, a wyniki były nieproporcjonalnie wysokie. Aż dziw, że tej zależności nie zauważono i nie podjęto tego tropu. Obniżyć dotacje, a tym samym wynagrodzenia tym sportowcom, którzy – jak np. piłkarze – zarabiają krocie, a wyników nie mają. Nie ma w tym nic odkrywczego. Nadmiar pieniędzy przy niedomiarze wymagań demoralizuje, a perspektywa sukcesu nawet przy sporym wysiłku – mobilizuje. Dla Brazylijczyków (żeby poprzestać na tym przykładzie) sport jest szansą na życiowy sukces. Wielu piłkarzy wyszło z biedy, z faweli, gdzie hartowali charaktery, co później przydało się w życiu.
SZTUKA PRZETRWANIA
To właśnie stało się tematem ataków części mediów na organizatorów obozu przetrwania w Bieszczadach, na którym grupa młodzieży z Wrocławia, nieprzypadkowej dodajmy i nie po raz pierwszy, uczyła się przetrwać w trudnych warunkach. Z powodów nie do końca jasnych przyczyn, w pewnym momencie interweniował GOPR i się zaczęło. Przed kamerami wypowiadał się kto mógł rzucając gromy na organizatorów zarzucając im narażanie zdrowia i życia dzieci na niebezpieczeństwo. Ten zarzut podniosła również czujna na takie sprawy prokuratura prowadząc nadspodziewanie energiczne śledztwo. Widać było konsternację spuszczonych z łańcucha na taką gratkę dziennikarzy, gdy sami uczestnicy oraz ich rodzice niczego organizatorom nie zarzucali, co więcej, zapowiadali, że nadal będą na takie obozy swoje dzieci wysyłać, bo takie umiejętności wkrótce mogą się przydać, gdy rząd nie poluzuje zaciskanego coraz bardziej na naszych szyjach stryczka podatkowego i parapodatkowego.
Przypadek ten pokazuje, jak dalece państwo chce interweniować w wychowanie naszych dzieci i jak bardzo jest to uznawane przez odmóżdżonych dziennikarzy za normalne.
Warto zauważyć, że to samo państwo jakoś jest wyjątkowo bezradne gdy chodzi o swoje podstawowe zadania. Na przykład w przypadku pewnego komornika, który zajął pieniądze „przez pomyłkę” nie temu co trzeba i – mimo upływu lat - ani myśli je zwrócić. Tu energiczność prokuratorów jakby dziwnie zmalała.
Albo weźmy banki. W Wielkiej Brytanii tamtejszy nadzór finansowy nałożył na banki miliardowe kary za zmowę w zawyżaniu niekorzystnych warunków dla klientów, podczas gdy u nas Komisja Nadzoru Finansowego takiego problemu wcale nie dostrzega.
Coś mi się zdaje, że to właśnie przed państwem należałoby uczyć ludzi się bronić i taka sztuka przetrwania jest im najbardziej potrzebna.
WSZYSTKO IDZIE NIBY DOBRZE
Zapewnienia takie, naiwnych uspokajają, ale u co bardziej spostrzegawczych rodzą czujność. No bo skoro miałaby to być prawda, to dlaczego jest jak jest. Oficjalne nawet bezrobocie rośnie, pomimo sztucznego zatrudniania bezrobotnych przez gminy w grudniu do robót publicznych na jeden miesiąc, akurat „przypadkowo na ten miesiąc, w którym liczy się bezrobotnych, a przecież również nie uwzględniono kilkumilionowej rzeszy Polaków, zarobkowych emigrantów.
Z drugiej strony dramatycznie rosną obciążenia obywateli na rzecz państwa poprzez różne opłaty pośrednie, przykładów których nie brak, jak choćby słynne już wpływy z mandatów, „nowe”, bo na czas określony wydawane prawa jazdy (co wiąże się także z koniecznością ponoszenia szeregu opłat), „grabieżcze stawki” za wywóz śmieci, ceny wody i ścieków, nie wspominając już o próbie wprowadzenia podatku deszczowego. Wszystko to, rzecz jasna, wyłącznie dla naszego dobra, a zwłaszcza dla dobra naszych umiłowanych przywódców, którzy zachowują się tak, jakby za chwilę świat miał się skończyć.
ROD-y
W lutym zakończyły prawny żywot Rodzinne Ogrody Działkowe, organizacja, którą w niebycie pogrążył Trybunał Konstytucyjny. Faktycznie ogrody jeszcze są, ale co będzie dalej – już nie wiadomo. Kilka projektów ma stać się przedmiotem obrad – przepychanek - sejmu, ale żaden nie uwzględnia, normalnego - powszechnego uwłaszczenia, jedynie sensownego i korzystnego dla użytkowników rozwiązania. Ale ogłupienie oparami socjalizmu jest tak wielkie, że to najlepsze postrzegane jest jako najgorsze. Dzięki temu, po cichu, przygotowano rządowy, czyli platformerski projekt ustawy, który nie tylko „nacjonalizuje” przez komunalizację dotychczasowe ogrody, czym wpisuje się w nurt wspomnień z czasów „walki z kułactwem”, ale idzie jeszcze dalej. Nakłada on mianowicie na dotychczasowych użytkowników obowiązek „zniwelowania” terenu poprzez doprowadzenie go do „stanu zerowego” przed przekazaniem go gminie. Jeśli się tak nie stanie – można domniemywać – zrobi to gmina, a kosztami obarczy dotychczasowego użytkownika. A ponieważ w sporej części są to emeryci, komornik będzie miał co zajmować. Emeryt przecież nigdzie nie ucieknie, chyba, że do grobu. Ale nawet i w tym przypadku państwo skorzysta, bo nie będzie musiało wypłacać emerytury.
EFEKT ŻABY
Wszystko to razem powinno skończyć wiarę w PO, ale nie kończy, na co wskazują sondaże. Dlaczego tego wszystkiego większość ludzi nie dostrzega?
Bo działa tu efekt żaby. Gdy żabę wrzuci się do garnka z wrzątkiem, to poparzona natychmiast wyskoczy. To był bolszewicki pomysł na socjalizm, nie sprawdził się, bolszewizm upadł.
Drugi, konkurencyjny pomysł na socjalizm, realizowali od dziesięcioleci zachodnioeuropejscy mieńszewicy. Zalecali oni inną strategię. Skuteczniejszą, i prowadzącą bez specjalnych protestów dokładnie do tego samego. Jeśli bowiem żabę wsadzi się do zimnej wody, którą będzie się stopniowo podgrzewać, nie zauważy ona nawet zmiany temperatury i w ten sposób zostanie ugotowana. Trwa to tylko trochę dłużej, cel jest ten sam.
Nasi rządzący dobrze o tym wiedzą, bo są ideowo mieńszewikami, i właśnie powoli i metodycznie dokładają do pieca.

Wydania: