Wspomnienia z okresu deportacji na Syberię w latach 1940-1946 (cz. 4)
Zaś śmierć braciszka opisałam w wierszu pod tytułem:
On nie doczekał
Jak dobrze pomnę tę piękną noc
zrodzoną z cudu przyrody.
W noc tę pogodną,
śmierć nieubłagana
stała u naszej zagrody.
Mróz był siarczysty,
cisza panowała wokół
śpiącej już wioski.
Księżyc na niebie roztaczał swe koło
i patrzył wzrokiem beztroskim.
Cisza okrutna, nieprzerwana była
w ubogiej naszej chatce
Główka braciszka
sztywnie się skłoniła
na ręce zbolałej matce.
Po chwili ciszę tę słowa
matczyne przerwały,
One to z bólem niewypowiedzianym,
głęboko w serce wnikały:
„Odchodzisz synku
i pozostawiasz rodzinny
swój zakątek, a nam zmęczonym tym
okropnym życiem,
nieszczęścia kładziesz początek”.
I od tej chwili nastały dni straszne,
nastały okropne godziny!,
Mały Jerzyczek ze sobą
do nieba zapragnął
wziąć całą rodzinę.
Około czterech jak zmora miesięcy,
nie było z rodziny nikogo...
Serce me zbite, zbroczone krwią,
wołało o pomstę do Boga!
Na próżno usta zbolałe szeptały
i dusza śmierci pragnęła,
Zesłał Bóg na mnie krzyż i kazał,
bym go dźwignęła.
I przypomniałem sobie słowa babci,
jak mi staruszka mówiła:
że „kogo Pan Bóg miłuje na ziemi,
temu to krzyże posyła”.
Więc podźwignęłam,
choć był bardzo ciężki,
choć przechodziłam katusze.
Dźwigałam płacząc i myśląc o nich,
wiedziałam że dźwigać muszę.
Piszę, jak pisał ojciec zadżumionych,
kiedy go rozpacz przybiła.
I bardzo teraz jemu współczuję,
bom sama to wszystko przeżyła.
Tak więc przy pracy, nauce i pisaniu upływały dni godziny. Tęsknota była coraz silniejsza. Żyliśmy tylko wspomnieniami i nadzieją, że już niedługo.
I oto nadszedł rok 1945. Koniec wojny! Co za radość! To było wprost nie do opisania, co się działo z nami. Szaleliśmy z radości, że oto przyszedł czas, kiedy kończy się katorga zesłania, że wrócimy do kraju, do resztek ocalałych rodzin.
Z naszego sierocińca pierwszy wyjechał pan A. Truskier, żeby w Warszawie podjąć pracę w Centralnym Komitecie Żydów Polskich. Zabrał on ze sobą adresy niektórych rodzin dzieci z sierocińca, żyjących w kraju. Dałam Mu też adres moich dziadków, rodziców ojca, mieszkających w Mielcu, gdzie mieli swój dom. Pan Truskier napisał list do dziadków powiadamiając ich gdzie jestem i że wkrótce powrócę do Polski.
Oto jego treść:
Warszawa dn. 27 III 1946 r.
Wielce szanowna Pani,
Otrzymałem w tych dniach list od wnuczki Pani, Ewki, córki Władysława. Prosi ona mnie o pomoc w odszukaniu rodziny. Ewka, jest to niezwykle dzielna, miła i inteligentna dziewczynka. Znajduje się ona w Polskim Domu Dziecka w Wo-roncowce, Woroneżskiego obwodu
w Rosji. Gdyby ten list dotarł do rąk Pani, uprzejmie proszę o natychmiastową odpowiedź, gdyż mam możliwość, szybszego niż Pani, prawdopodobnie porozumienia się z Ewką. A bardzo chciałbym ucieszyć Ewę wiadomością, że w Polsce znajdzie ona jeszcze kogoś bliskiego. Pozwalam sobie załączyć życzenia wszystkiego najlepszego, a przede wszystkim szybkiego spotkania z Ewą.
A. Truskier
Mój adres: Warszawa – Praga Szeroka 5 Centr. Kom. Żydów Polskich”
Mam jeszcze drugi list Pana Truskiera, który jest odpowiedzią na list babci. Chowałam je obydwa pieczołowicie, stanowią one bowiem swoistą pamiątkę, świadczą o wielkim sercu mojego wychowawcy i są zarazem dokumentem, (jak i ten pisany do mnie z Moskwy przez ZPP), że tam byłam.
W maju 1946 roku nasz Dom Dziecka powrócił do kraju. Dzieci, które nie miały w Polsce już nikogo z bliskich, umieszczone zostały w sierocińcu, zaś te, których rodziny się odnalazły, powróciły do rodzin.
Ja byłam tą wybranką losu, bo żyli moi dziadkowie w Mielcu, siostra Marysia i ojciec, któremu udało się przeżyć wojnę walcząc w partyzantce i AK (za co w latach 50. był szykanowany i siedział w więzieniu). Przed moim powrotem pełnił służbę wojskową w Krakowie, pracując na dworcu PKP. Po spotkaniu z ojcem, postanowiłam pozostać w Krakowie i tam uczęszczać do szkoły. Tak oto kończy się opowieść o naszych wojennych losach na Wschodzie i zaczyna się nowy rozdział życia, już w ukochanej Ojczyźnie.