O pupach, misiach i pieniądzach
Upupić PUP-y
Kilka tygodni temu kraj obiegła wiadomość, jak to pewien urząd pracy w Lubuskiem kierował kobiety do pracy w jednej z tamtejszych agencji towarzyskich. Nie podano, czy było to skierowanie zwykłe, czy też etat refundowany przez państwo, czy też może staż w ramach podobnych refundacji. Indagowani na tę okoliczność urzędnicy nie mieli sobie nic do zarzucenia. Oferta pracy spełniała według nich wszelkie wymogi, a złożyła ją firma, której nazwa nie miała wiele wspólnego z tego typu przybytkami, choć mieszkańcy tego niedużego powiatowego miasteczka dobrze wiedzieli o co chodzi. Również i proponowane stanowisko miało dość eufemistyczną nazwę jak pracownik ds. promocji lub coś w tym rodzaju.
Gdyby komuś zaświtała myśl, że to tylko taka wpadka przy pracy, co to każdemu zdarzyć się może przypomnę, że zaraz po tej informacji kraj obiegła inna i kto wie, czy nie gorsza. Oto grupa badaczy w ramach eksperymentu wysłała oferty pracy do ok. 100 PUP-ów,
z których zainteresowanie wykazało jakieś 30%. Reszta prawdopodobnie oferty wyrzuciła do kosza.
Tylko te dwa przykłady pokazują, że jeżeli urzędy pracy mają jakikolwiek wpływ na zmniejszenie wielkości bezrobocia (tego faktycznego, a nie statystycznego, co jest urzędniczym priorytetem), to chyba tylko w tym sensie, że znajdują tam pracę różne osoby zajmując stanowiska o nazwach niezwykle zagadkowych jak inspektor, specjalista ds. rozwoju zawodowego, doradca zawodowy czy lider klubu pracy. Większość z nich dba o pozory ale nie zawsze i nie wszyscy, jak widać. Krótko mówiąc, zgodnie z Prawem Parkinsona, urzędy wszelkiego typu, istnieją przede wszystkim dla siebie, stale się rozrastają, zagarniają coraz większy obszar działalności obywatelskiej, tworzą dla siebie coraz więcej obowiązków, najczęściej wirtualnych, a rozrastając się kosztują coraz więcej tych, którym chcą nieba przychylić.
Misie samorządowej ignorancji
Czy może być jeszcze gorzej? Nie tylko gorzej ale, i śmieszniej. Dziennik „Gazeta Prawna” przedstawił kilka przykładów pt. „Unijnych pomników gminnej pychy”. I tak w gminie Węgorzewo na Mazurach za 2,5 miliona (wkład własny: 900 tys. zł) wybudowano port pn. Ekomarium z miejscem do cumowania dla 5 łodzi. Z kolei w nieodległym Lidzbarku Warmińskim zbudowano za 90 mln zł termy, tyle że bez wody geotermalnej. Ma ją zastąpić woda zwykła, ale podgrzewana za 800 zł rocznie. W sąsiednim Elblągu z kolei zbudowano Park Technologiczny dla 19 firm, bowiem tyle tylko udało się ściągnąć i płacąc po 2 mln zł za każdą z nich. W Lublinie buduje się stadion za 140 mln zł dla tamtejszego klubu, na mecze którego przychodzi ok. 200 kibiców.
Podobnych księżycowych pomysłów nie brak i u nas. W naszym Kłodzku przypomnę gondole, koleje linowe i inne cuda na kiju. Z kolei w Wałbrzychu poczesne miejsce w tamtejszym parku technologicznym zajmuje znana firma windykacyjna, zaś kilka kilometrów dalej trwa przebudowa na muzeum starej kopalni za kilkadziesiąt milionów. Wcześniej, za nieco mniej zbudowano tak ważny i potrzebny w naszym chłodnym i deszczowym klimacie amfiteatr, który na ogół stoi pusty, gdyż większość imprez odbywa się w rynku, a którego koszt utrzymania wielokrotnie przekroczy koszt budowy.
Wszystko to świadczy nie tylko o megalomanii i pysze władz gminnych, ale też o możliwości wyrzucania pieniędzy w błoto. Działa to na zasadzie: skoro można pozyskać jakieś środki, to wymyśla się cele, nieważne, czy istotne i potrzebne, byle pochwalić się pozyskaniem unijnych pieniędzy. Niestety, często trzeba się zadłużyć, aby mieć pokrycie własnej części wkładu. Jest to kolejny dowód na poparcie tezy, że najsensowniej wydaje się własne pieniądze na własne potrzeby, lepiej niż własne pieniądze na cudze potrzeby. Gorzej wydaje się cudze pieniądze na własne potrzeby ale już najgorzej cudze pieniądze na cudze potrzeby, jak to jest w przypadku gmin.
Proroczo przewidział to w swoich filmach Stanisław Bareja, zwłaszcza
w „Miś”. Tyle, że każdy ma takiego misia, na jakiego zasługuje, a który świadczy o nim. Nasze misie nijak się mają do misi sprzed kilku tysięcy lat, jak np. piramidy faraonów Cheopsa czy Chefrena. Jedyne co ich łączy to skutek: zubożenie społeczeństwa z tym, że nasze misie tak długo nie przetrwają.
Europa a Ameryka
Marzenia i aspiracje przywódców europejskich utworzenia na bazie Unii Europejskiej światowego imperium współzawodniczącego ze Stanami Zjednoczonymi zdają się rozwiewać jak dymy na wietrze. O mijającym w tym kraju kryzysie zdają się świadczyć dane statystyczne. Pomimo 1,4 bln dol. dziury budżetowej i długu publicznego w wysokości 17 bln dol., Stany odnotowały 2,5 procentowy wzrost gospodarczy, przy jednoczesnym spadku bezrobocia do 7,5%. W Unii średnia stopa bezrobocia wynosi 12,1%, przy czym, jak to w statystyce bywa, średnia zaciemnia obraz. Najmniejsze bowiem jest w Austrii i Niemczech – odpowiednio 4,9% i 5,4% a największe w Grecji i Hiszpanii – ca 27%. W Polsce stopa bezrobocia to 11%, co może być mylące, gdyż nie uwzględnia kilkumilionowej rzeszy rodaków żyjących na emigracji. (Ile faktycznie osób wyjechało z kraju a ile faktycznie w nim przebywa wykażą dane zebrane w deklaracjach śmieciowych). Również gorzej przedstawiają się inne wskaźniki. Według Eurostatu deficyt budżetowy jako procent PKB w 2011 r. w strefie euro wyniósł -(minus) 4,7, podobnie jak w Polsce (-5), ale już w poszczególnych krajach było z tym rozmaicie. Najlepiej na Węgrzech (+4,3), w Estonii (+1,1), Szwecji (+0,4), najgorzej w Grecji, Hiszpanii (po -9,4) i Irlandii (-13,4). Z kolei dług publiczny liczony jako procent PKB wyniósł średnio w strefie euro 87,3, ale rozrzut wśród krajów jest duży. Największy w Grecji (170,6), Włoszech (120,6) i Portugalii (108,1), najmniejszy w Estonii ( 6,1), Bułgarii (16,3) i Luksemburgu (18,3). W Polsce jest to 56,4.
Nie można nie zauważyć, że pomimo licznych unijnych programów mających na celu uinnowacyjnienie gospodarki, pod tym względem Europa znajduje się daleko w tyle i to nie tylko za USA ale i Azją. Wszak ostatni oryginalny europejski wynalazek to pochodząca z połowy XX wieku Kostka Rubika.
Dlaczego tak się dzieje, mimo iż w USA socjalizm czyni kolejne postępy? Pewnie dlatego, że tam nawet największe wychylenie na lewo i tak znajduje się daleko bardziej na prawo niż największe wychylenie na prawo w UE. W Ameryce nikomu nie przyszłoby do głowy aby sprzedaż bananów uzależnić od ich wielkości i kąta zakrzywienia, a marchewkę administracyjnie zaliczyć do owoców. No, może by i przyszło, ale autor takich pomysłów raczej nie wychylałby się z nimi publicznie w obawie przed zamknięciem w domu wariatów.
Płacz i płać
Prof. Robert Gwiazdowski w „Rzeczpospolitej” opisał, jak to „Ministerstwo Finansów postanowiło zalegalizować łapówki” w zamian za co nie zastosuje odpowiedzialności zbiorowej. Chodzi o to, że podatnik, na którego rzecz dokonano dostawy towarów nie będzie ponosił odpowiedzialności za zobowiązania podatkowe dostawcy, o ile zapłaci tzw. „kaucję” w wysokości minimum 20% potencjalnych zobowiązań, ale nie mniej niż 100 tys. zł i zostanie wpisany na spec-listę MF. Jak mówi porzekadło: „Bo mówiła żony ciotka, tych co płacą nic nie spotka”. I na odwrót.
P. Grzegorz Sowa przekonał się na własnej skórze jak wygląda u nas państwo prawa. Uznał on, słusznie zresztą, że nikt lepiej nie zadba o jego przyszłość niż on sam i zrezygnował z usług ZUS wypowiadając umowę ubezpieczenia społecznego. Jego zdaniem odbieranie mu pieniędzy pod pretekstem składki emerytalnej, z której państwo być może coś tam w przyszłości mu zapłaci, albo i nie, jest sprzeczne z konstytucją gwarantującą prawa własności. I co? Sądy wszystkich instancji jego argumentację odrzuciły. Ciekawe jak do sprawy odniesie się Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Strasburgu, o ile skarga do niego trafi. Przyzna rację skarżącemu tworząc niebezpieczny precedens, odrzuci odrzucając jednocześnie figowy listek praworządności, czy też rozpatrywanie skargi będzie rozciągać w czasie, w nadziei, że w końcu skarżący zestarzeje się i umrze?