Idioci i politycy

Autor: 
Jan Pokrywka

Żeby cokolwiek zrozumieć z naszej polityki trzeba nie lada wysiłku. Prócz przyczyny leżącej po stronie samych mediów, co jest niewątpliwie ważne, drugą są sami politycy, w niczym nie przypominających mężów stanu, co najwyżej mężyków-celebrytów. Nie jest to zjawisko wyłącznie polskie, o czym świadczy książka amerykańskiego socjologa Richarda Sennetta „Upadek człowieka publicznego”, upatrującego w charakterach polityków narcyzm.
W psychiatrii terminem tym określa się najczęstsze współcześnie zaburzenie osobowości. Ale jest też inne znaczenie: narcyzm to odwrócenie relacji między sferą prywatną a publiczną: politykę postrzega się poprzez aspekt prywatny.
W starożytnej grece pojęcie „idiotes” oznacza człowieka prywatnego, nie interesującego się sprawami publicznymi, ignoranta. Z czasem zmieniło ono znaczenie z „idiomatos” (specyficzna cecha, osobliwość) na idiotę, czyli osobę z niedorozwojem umysłowym.
Ale w starożytności pewne znaczenia się krzyżowały. Taki Narcyz, ponoć piękny młodzieniec, wzgardził miłością nimfy Echo, za co Afrodyta ukarała go tym, że zakochał się we własnym odbiciu
w źródle wody i umarł (wg innej wersji – utonął) nie mogąc się od niego oderwać. Czyż zatem narcyzm nie jest ową specyficzną cechą, osobliwością? Jasne, że jest. Politycy, ale nie tylko oni, tak bardzo zaabsorbowani są sobą, swoim odbiciem w tafli ekranu telewizyjnego, że odrywają się od rzeczywistości i zapominają o świecie. Mało tego, nie odróżniają rzeczywistości od fikcji, zupełnie jak w filmie braci Kohen „Matrix”.
Jednak, zdaniem Senneta, współcześni politycy różnią się od mitycznego Narcyza nie tylko tym, że żadna nimfa niczego im nie proponowała a już miłości to wcale, nawet nie tym, że przeceniają własną wartość, a wręcz na odwrót: mają kompleks niższości, czują się niedowartościowani i stale szukają aprobaty. W lustrze nie dostrzegą swego prawdziwego „ja”, ale swój wyidealizowany wizerunek, rolę którą nauczył się grać, a którą i dla której scenariusz napisali jacyś spin-doktorzy.
Z tego poczucia niższości często może wynikać pogarda dla wyborców (Czyż normalny jest ktoś, kto na mnie głosuje?).
Według Senneta wszystkiemu winny jest modernizm; wiara w postęp i odejście od dawnych wartości prowadzi do zastąpienia Boga kultem własnym i złotego cielca, a od tego już do rozpadu więzi społecznych, samotności i poczucia pustki. Narcyzm byłby więc formą odreagowania owej traumy z jednej strony ale też nową formą barbaryzacji - z drugiej. W starożytności barbarzyńcą był ktoś, z kim nie można się było komunikować. Współcześni politycy, a także coraz więcej ludzi traci zdolność rozmawiania; nie tylko wyrażania własnych poglądów, o ile je mają, ale słuchania innych. Dlatego dyskurs publiczny zastępowany jest propagandą.
Przy celności spostrzeżeń wydaje się, że Semmet nie dostrzega jednak słonia w składzie porcelany: demokracji. Tylko w demokracji kandydaci na cokolwiek muszą stale zabiegać o względy tłumów, muszą im się podobać, słowem – być celebrytami, jak w bajce: Kiedy wół był ministrem.
W grece słowo „politika” oznacza sprawy publiczne, a „polites” - obywatela, czyli kogoś, kto interesuje się dobrem wspólnym. Polityk, byłby więc przeciwieństwem idioty. A jak jest w rzeczywistości?

Inwentaryzacja
Na uniwersytecie powstał problem: jak zinwentaryzować papier toaletowy. Wiadomo, papier jest kupowany i z biegiem czasu zużywany. Gdy więc przychodzi czas okresowej inwentaryzacji papieru nie ma. Co gorsza w świetle obowiązujących przepisów nie można go rozliczyć po zużyciu, a więc zgodnie z przeznaczeniem. Jest więc manko, co grozi dochodzeniem, rozprawą sądową itp.
Powyższy opis to nie fragment skeczu kabaretowego, to rzeczywistość włoskiego życia akademickiego sprzed niespełna 30 lat, a opisuje ją Umberto Eco w zbiorze felietonów. Dowodzi to postępu socjalizmu na Zachodzie, który dla nas jawił się wówczas jako raj kapitalistyczny, do którego co sił zdążaliśmy. U nas wówczas były problemy z zakupem papieru toaletowego i podobnych ingrediencji, podczas gdy na Zachodzie powstał problem rozliczenia jego zużycia. Ot, różnica w postępie etapu. Dowodzi to słuszności spostrzeżenia Kisiela, że socjalizm dzielnie rozwiązuje problemy nie istniejące gdzie indziej.
Oczywiście, jak przystało na wybitnego myśliciela, problem Eco rozwiązał. Komisja logików i zatrudnienia, zewnętrzna agencja stwierdziła, że zużyty papier da się zainwentaryzować ale koszty będą wysokie. W związku z tym wymyślono, że po zużyciu papieru uprzednio wpisanego do inwentarza, zgłoszono jego kradzież przez nieznanych sprawców. Rozwiązanie miało ten minus, że zgłoszenie trzeba było ponawiać co kilka dni a to spotkało się z zarzutem nieudolnego zarządzania.
Papier toaletowy to, rzecz jasna, tylko przykład, choć może najbardziej jaskrawy sytuacji włoskich uczelni uzależnionych od kaprysów administracji ministerialnych, stąd tęsknota autora „Imienia róży” za swobodami zlewicowanych uniwersytetów amerykańskich, które cieszą się dużo większą niezależnością.
U nas jest podobnie jak w reszcie Europy, co pokazuje jak staczamy się po równi pochyłej. Statystycznie obrazuje to liczba odkryć i wynalazków w Europie w porównaniu do choćby Ameryki. U nas, niestety, pustynia, a ostatnim wynalazkiem, o ile pamiętam, była Kostka Rubika w latach 70.

Alimenty źle wróżą
23 kwietnia cztery planety: Uran, Jowisz, Mars i Pluton ustawiają się w czterech narożnikach kwadratu, a więc równo co 90 stopni. Rzecz jasna, tego dnia osiągną pełnię kwadratury, której zarys powstaje już od maja 2013. Astrolodzy są zdania, że kwadratury oraz opozycje (ustawienia naprzeciwko siebie) źle wróżą. Mars, Uran i Pluton uważane są za złoczynne, a tylko Jowisz jest dobroczynny.
Jak tu zresztą nie wierzyć w przepowiednie, gdy nowe władze Ukrainy, nie wiadomo - legalne czy nie, zażądały od Polski i USA 35 mld $ jako zwrot kosztów za rewolucję. Dlaczego zwracają się do nas jako do rodziców o alimenty, o tym w głównych mediach sza. Ukraina nie jest oryginalna: moda na odszkodowania zatacza coraz szersze kręgi, a ostatnio Grecja zażądała od Niemiec odszkodowania za zbrodnie wojenne oraz zwrotu wymuszonej pożyczki z 1942 r. - łącznie z odsetkami 162 mld euro. To nawet dla Niemiec jest niewykonalne.
W przypadku Ukrainy nie można uwolnić się od wrażenia deja vu. Proponowana przez UE i USA pomoc finansowa to przecież gwarancje dla ewentualnych kredytów obwarowanych nie tylko lichwiarskimi procentami ale wymogiem tzw. reform. Coś jak program Sachs-Balcerowicz bis. Kto wie, czy i za to nie zażądają od nas zapłaty.
I druga kwestia. Jeżeli obecni ukraińscy puczyści utrzymają się przy władzy, to bez względu na to, jaką formę przybierze Ukraina, dojdzie nam kolejne państwo nieprzychylnie do nas nastawione.
A przecież nie mamy w sąsiadach przyjaciół. Okręg kaliningradzki to Rosja, wiadomo. Litwa nas nie lubi, bo ma kompleksy a te podtrzymujemy wtrącając się w ich wewnętrzne sprawy. Podobnie jest z Białorusią. Słowacja, proniemiecka, obawia się, że zabierzemy jej Spisz, a Węgry całą resztę. Czechy – tradycyjnie proniemieckie; ich dzieje toczyły się w kręgu Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Aktualna staje się książka Aleksandra Bocheńskiego „Dzieje głupoty w Polsce”.
Ale sprawa ukraińska przykryła inne sprawy z naszego już podwórka. Właśnie minął termin wyznaczony ministrowi Arłukowiczowi na zniesienie kolejek w placówkach służby zdrowia, a zwłaszcza do specjalistów pod rygorem dymisji. I co? Czy kolejki zniknęły? Skądże, mają się dobrze tak jak sam minister.
A kto pamięta groźby pod adresem ministra Grada, że zostanie zdymisjonowany jeśli nie znajdzie inwestorów dla likwidowanych stoczni. I co? Są inwestorzy?
Układ planet miał też wpływ na posła Protasiewicza. I ta sprawa dzięki sytuacji na Krymie została rozmyta.

Mniej państwa – mniej problemów
Program Elżbiety Jaworowicz „Sprawa dla Reportera” osiągnął już pełnoletność, a kto wie, czy nie doczeka się starości. Jego oglądalność wynosi ok. 5 milionów mimo konkurencji programów interwencyjnych w innych stacjach.
Ludziom, którym dzieje się krzywda, nikt nie chce pomóc. Odbijają się od drzwi różnych instytucji, często sądów w myśl zasady, że łatwiej wygrać w Lotto niż w sądzie. Wtedy pozostają media. I jeśli ma się trochę szczęścia i sprawa trafi do jakiejś dużej stacji telewizyjnej (po wcześniejszym zainteresowaniu reportera i przebiciu się wśród tysiąca innych, równie ważnych i tragicznych przypadków) zostanie wyemitowany reportaż. Jeśli szczęście jest duże, interwencja może odnieść skutek.
Ale spójrzmy na to z większej perspektywy żeby uchwycić istotę rzeczy. Dziś każda gazeta, radio czy telewizja zajmuje się interwencją. Jednak spraw nie ubywa, a wprost przeciwnie, co każe wątpić w skuteczność, ale jest w tym pewne „ale”.
Wszystkie one sprowadzają się do jednego: ukazują ludzkie problemy
w zetknięciu z władzą, czyli państwem, czasami bezpośrednio, czasami pośrednio. Często są to sprawy tragiczne, nie do odkręcenia.
William Blake: jeśli ma się czynić dobro, trzeba czynić je w najmniejszych szczegółach. Dlatego dobrze jeżeli choć kilka nieszczęść uda się naprawić. Ale, skoro tak często pokazywane jest wadliwe działanie państwa, dlaczego nie udaje się zreformować systemu tak, aby złe działanie było wyjątkiem, a nie regułą, marginesem a nie normą? Odpowiedź jest chyba taka, że programy interwencyjne nie przekładają się na nic; media nie są czwartą ani żadną władzą, a co najwyżej wentylem bezpieczeństwa dla niezadowolenia społecznego. Bo też mieć nie mogą, zwłaszcza w dobie socjotechniki.
Nieszczęścia ludzkie są tematem mitów i legend opowiadanych, a po wynalezieniu druku – opisywanych. Tyle, że kiedyś opisywano czyny herosów a nie walkę o przeżycie jednostki z państwem.
Skuteczność programów interwencyjnych może być co najwyżej jednostkowa i nie zastąpi zmiany systemu. A to może nastąpić po likwidacji samej możliwości ingerencji państwa w życie obywateli, etatyzmu i wprowadzenia domniemania winy i osobistej odpowiedzialności urzędników. Im mniejsza władza państwa, tym mniej błędów.

Wydania: