Kobieta. Przedmiot
Ostatnie wydarzenia z profesorem Chazanem w roli głównej - jego odmowie wykonania aborcji u pacjentki wywołały u mnie stan przygnębienia, żeby nie rzec depresji. Zdałam sobie nagle sprawę, że oto ja - kobieta, tak naprawdę jestem przedmiotem, produktem, którego się używa i o którym można decydować według własnego widzimisię (czyt. klauzuli sumienia).
Nie będę poruszać problemu samej aborcji, ani dzielić się z Drogimi Czytelnikami swoim stanowiskiem w tej sprawie. Bo to czy jestem za, czy przeciw usuwaniu ciąży nie ma w tym felietonie znaczenia. Chcę skupić się na temacie kobiety jako istoty, która w XXI wieku, pomimo równości płci, szalejących „feministek”, tak naprawdę jest - nie bójmy się użyć tego słowa: podgatunkiem. Służymy tylko i wyłącznie do celów prokreacji, jesteśmy „inkubatorem” i tylko to wyznacza naszą wartość. Zostałyśmy wciśnięte w ramy „tej co daje życie”, i nic poza tym się nie liczy. Na każdym kroku widać dyskryminację. Najlepszym tego przykładem są reklamy TV, w których to kobieta - płeć piękna, najczęściej ma problemem z nietrzymaniem moczu, wzdęciami, hemoroidami, niestabilną protezą, czy też innym cholerstwem. Mężczyzna w reklamach dotyczących tej tematyki gra „rolę pierwszoplanową” dużo rzadziej. Jest za to „gwiazdą” pierwszego planu w tematyce dotyczącej kłopotów z erekcją. Ja te reklamy odbieram jednoznacznie - jest to zarzut skierowany do nas kobiet. Swojego rodzaju krzyk rozpaczy: „mam kłopoty przez twoje wzdęcia i hemoroidy…To twoja wina, że muszę się wspomagać tabletkami”.
Przysłuchując się profesorowi Chazanowi, jak i innym przedstawicielom płci męskiej, którzy z taką stanowczością wypowiadają się o sprawach,
w których to kobieta powinna mieć decydujące zdanie, stwierdzam, że istnienie seksizmu w naszym kraju to fakt niezaprzeczalny. Nie można wyciągnąć innych wniosków, jak te, że mężczyźni uważają się za lepszych od kobiet i tym samym uzurpują sobie prawo, by sprawować nad nimi kontrolę.
Zapewne wielu przedstawicieli płci brzydkiej, którzy czytają moje felietony zakrzyknie teraz z oburzeniem: „A co z waszymi przywilejami drogie panie, czyż ich nie macie?!”.
O! Mamy, mamy. Niech pomyślę… wcześniejsza emerytura? Toż to kpina, o której nie warto w ogóle mówić.
Przeczytałam kiedyś artykuł, w którym tak oto scharakteryzowano temat przepuszczania kobiet w drzwiach: „przepuszczanie w drzwiach sprowadza kobietę do pozycji niesamodzielnego i słabego dziecka”. Cóż, nie sposób się z tym „wnioskiem” nie zgodzić.
To, że jesteśmy traktowane jak przedmiot, najlepiej odzwierciedlają promocyjne ceny za wejście na imprezę do klubu. Jest to nic innego jak „wabik”. Obecność kobiet na imprezie równa się większa ilość mężczyzn, którzy zwabieni wdziękami kobiecymi, walić będą do klubu jak w przysłowiowy: „dym”.
Dyskryminację widać bardzo wyraźnie w wysokości poborów. Mimo równie dobrego wykształcenia, a czasem nawet lepszego - kobiety np.: w instytucjach państwowych zarabiają 11% mniej, a czasem nawet 30% mniej.
Powracając do tematu głównej roli kobiet - czyli rodzenia potomstwa. Wbrew powszechnej opinii, że z tego tytułu przysługuje nam ochrona, to i na tym polu panuje dyskryminacja. Kobieta ubiegająca się o pracę, raczona jest pytaniami rodzaju: ma pani dzieci? A chce mieć pani dzieci? Po urlopie macierzyńskim w wielu instytucjach powrót na dawne stanowisko jest utrudniony.
Chyba coś tu nie tak. Jeżeli naszą powinnością jest rodzić, to do licha niech nam ułatwi się życie!
Na koniec przydałaby się jakaś sensowna konkluzja. Może pytanie: czy mimo wszystko warto być kobietą? Odpowiedź jest tak oczywista, że podaruję ją sobie.