Polskojęzyczni rozbójnicy dokazują

Autor: 
Jan Pokrywka

Ochroną obywateli i ich dóbr zajmować powinno się państwo, którego istota na tym właśnie polega: opieka nad obywatelem w zakresie wolności działania i ochrony jego prywatnej własności oraz jego praw obywatelskich. Niestety, nie dość, że tego nie robi, to jeszcze ustanawia prawa, które pozwalają obrabowywać z nich obywateli. Dlatego trzeba to zmienić.
Ochrona danych osobowych
Nie zacznę od sprawy komorników, ale inaczej. Ostatnio głośno zrobiło się po tym, jak kilka mieszkanek Kłodzka zostało oszukanych przez zorganizowaną grupę przestępczą, która najpierw wyłudziła od nich dane osobowe wraz numerem konta bankowego, a następnie pobrała na ich nazwiska pożyczki w kilku instytucjach finansowych, tzw. para-bankach. Wszystko odbyło się standardowo: najpierw w sieci ukazało się ogłoszenie, że znana firma odzieżowa zamierza w galerii „Twierdza Kłodzka” otworzyć swój sklep i poszukuje pracowników, więc zainteresowane osoby powinny wysłać swoje CV na adres, itd. Potem nastąpiła wymiana korespondencji. Gdy jednak okazało się, że żadnego sklepu nie będzie, a do tego jakieś szemrane instytucje zażądały zwrotu pożyczek, kobiety zgłosiły sprawę na policję. Mimo że cała sprawa jest dęta, para-banki żądają zwrotu pożyczek od poszkodowanych. I to jest moment, w którym „nóż się w kieszeni otwiera”, bo trzeba mieć wyjątkowy tupet i poczucie bezkarności, aby do czegoś takiego się posunąć. Każdy, kto miał okazję pobierać kredy czy pożyczkę wie, że nie wystarczy posiadać dane osobowe kogokolwiek, trzeba tam przyjść osobiście, z dowodem, a jakże, podpisać umowę, itd. Ktoś z drugiej strony sprawdza zgodność dowodu z osobą, i jeśli nie jest kompletnym idiotą, łatwo zauważy niezgodność. Jeżeli jednak jest idiotą, to trudno, firmy ponoszą straty zatrudniając kogoś takiego. Mam jednak wrażenie, że nie mamy z tym do czynienie. Mam takie przeczucie, że chodzi tu o działanie - określanym w prawie karnym – wspólnie i w porozumieniu. Udzielający pożyczki pracownik para-banku doskonale wiedział, że to oszustwo. Są poza tym, jakieś dokumenty, podpisy, łatwo sprawdzić prawdziwość podpisu, przesłuchać kogo trzeba i po kilku dniach można zamknąć śledztwo. Piszę to po obejrzeniu informacji w telewizyjnych „Faktach” i to, co mnie jeszcze poruszyło, to mentorski ton dziennikarza, że trzeba być ostrożnym w ujawnianiu danych osobowych.
A to dobre sobie! Wnoszę, że ów redaktor nie otrzymał pracy w normalny sposób, to znaczy taki jak inni, bo wiedziałby, że zgodnie z obowiązującą u nas od jakiegoś czasu „nową świecką tradycją”, osoby ubiegające się o pracę (w nowo-mowie: aplikujące) składają CV, w któ-rym na samym końcu muszą zamieścić ogłoszenie takiej mniej więcej treści: „Zgodnie z ustawą z dn. 29.08.97 r.
o Ochronie Danych Osobowych Dz. Ust. nr 133 poz. 883, wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych dla potrzeb niezbędnych do realizacji procesu rekrutacji i selekcji.” Co to oznacza? Ano to, że nasze dane mogą „fruwać” po całym świecie i być przedmiotem handlu i śmiechu z naiwniaków, co się zresztą dzieje, a o czym wie każdy, kto otrzymał adresowaną imiennie jakąś przesyłkę pocztą tradycyjną czy elektroniczną od firmy, która w żaden inny sposób nie może wiedzieć o naszym istnieniu. Po co owa zgoda? To już zupełny absurd i wyjaśnić się da tylko odgórnym zamiarem bezkarnego posługiwania się danymi osobowymi. Poza tym, na co dzień, posługujemy się dowodem osobistym gdzie za każdym razem zawarte tam dane mogą zostać skopiowane i wykorzystane. Z tego nie ma co się śmiać, bo tego uniknąć się nie da. A jeżeli powie ktoś, że to sprawa błaha, mało istotna, bo straty wyniosły „zaledwie” po kilka tysięcy złotych, to zaraz pokażę, coś w większej skali. Niestety, to wszystko dzieje się z winy państwa. Na każdym etapie, w każdym elemencie opisanej tu sprawy winne jest państwo.
Ochrona własności
Czy problemy tzw. frankowiczów, są czymś autentycznym, czy tylko taką wydmuszką propagandową, za którą mamy drugie, trzecie a nawet kolejne dno? Moim zdaniem to kolejny test na możliwość bezkarnego rabowania Polaków przy biernym lub czynnym udziale państwa. Z punktu widzenia wolnościowca, a więc także wolnorynkowca, każdy ma prawo do zawierania umów z kimkolwiek i o cokolwiek, o ile nie jest to sprzeczne z interesem innych i nie ma na celu przestępstwa. Jeżeli taka czynność odbyła się dobrowolnie, musi ponosić za nią odpowiedzialność. Rzecz w tym, że w naszych etatystycznych i socjalistycznych czasach, trudno mówić o pełnej wolności, a w tym także wyboru. Na czym polega problem? W początkowych latach obecnego tysiąclecia pojawiła się możliwość zaciągania kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich (CHF). No, niezupełnie, one tylko były indeksowane w tej walucie i kredytobiorcy nawet CHF nie powąchali, a co więcej, udzielający kredytu bank także nie musiał ich mieć. Chodziło o to, że bank udzielał kredytu hipotecznego w złotówkach i w złotówkach spłacano raty, tyle, że kredyt oraz wysokość rat wyliczano według aktualnego kursu franka, który wtedy był sztywny decyzją centralnego banku Szwajcarii. W efekcie końcowym, rata spłaty kredytu była niższa niż zaciągniętego np. w złotych. Dlatego też, wielu z tych, którzy nie kwalifikowali się do kredytu w złotówkach kwalifikowali się we frankach. W międzyczasie wartość CHF wzrosła i teraz wartość kredytu a tym samym rat wzrosła kilkakrotnie. Pytanie jest takie: czy frankowicze zostali oszukani przez banki, czy nie? Pytanie należy postawić inaczej: czy zaciągający kredyty działali w sposób wolny i racjonalny? Na pozór trak, ale nie do końca. Jest cały szereg mechanizmów socjo- i psychotechnicznych używanych w handlu, bankowości, czy ogólnie mówiąc – w zawieraniu umów cywilnych między klientem i drugą stroną, w tym przypadku – bankiem. Jedna z nich, zwana teorią oczekiwanej użyteczności, podważa racjonalność ludzkiego działania. Chodzi, rzecz jasna, o większość, bo są wyjątki. Wg tego założenia człowiek jako taki, stara się unikać przede wszystkim zagrożenia bliższego, niż dalszego, czyli unikać płacenia więcej niż mniej, nawet podejmując ryzyko większych strat w przyszłości. Stąd wybór tańszego kredytu we frankach przy założeniu skoku kursowego w przyszłości, niż bezpieczniejszego w perspektywie, ale droższego „teraz” w złotówkach. Być może taki mechanizm jako program został nam „wdrukowany” w wyniku ewolucji – co do tego uczeni toczą spory, ale raczej pewne jest, że bankowcy znają ten mechanizm i że wobec takiego wyboru przytłaczająca większość ubiegających się o kredyty wybierze opcję tańszą, ale na dłuższą metę bardziej ryzykowną. Mamy więc z jednej strony klienta, dość młodego, który dał się wpuścić w kredytowy kanał już tym choćby, że dał sobie wmówić potrzebę posiadania własnego mieszkania, podczas gdy tak naprawdę jedyną potrzebą młodych ludzi jest dorabianie się, co wymaga mobilności, a więc częstej zmiany miejsca zamieszkania. No ale on uwierzył lansowanej od lat propagandzie, że mieszkanie jest czymś ważnym, ba, lokatą kapitału, więc dał się wpuścić w kanał i stał się niewolnikiem banków. Nie dość, że jego kredyt wzrósł, to może stracić nie tylko to co zapłacił, ale mieszkanie, które dziś jest dużo mniej warte niż to, co pozostało do spłacenia.
I jeszcze jedno: obciążenie kosztów pracy ale i każdego innego obywatela podatkami jest tak duże, że ludzi po prostu nie stać na wiele. Zwłaszcza tych startujących zawodowo. Z drugiej strony mamy banki, których interes polega na jak najdłuższym zadłużaniu swoich klientów, czyli pozostawania ich w zależności i wykorzystaniu wszelkich chwytów psychotechnicznych. To, czy spłaci on swoje zobowiązania nie ma dla banku większego znaczenia, bo kredyty, czyli długi klientów bank wpisuje jako swoje aktywa, „produkując” w ten sposób pieniądze. Gdy spojrzeć kwotowo, większość klientów spłaca wartość kapitału i jakąś część odsetek wraz z kosztami banku, więc bank w zasadzie wychodzi na swoje. Pozostałą część długu bank sprzedaje firmom sekurytyzacyjnym za np. 20% jego wartości i umywa ręce. Te z kolei zamieniają je na aktywa i sprzedają w pakietach. Kilka krajów, np. Węgry czy Chorwacja, postanowiły pomóc swoim obywatelom, w różny zresztą sposób. Nasz rząd na to nie stać. Nie tylko dlatego, że ma nas za nic, no niezupełnie, ma nas za barany do strzyżenia, ale też sam zadłużony jest w bankach, więc nie wierzgnie przeciw ościeniowi. W końcu to nasze państwo uprzywilejowało banki ustawowo pozwalając bankom jednostronnie zmienić warunki umów i oprocentowanie kredytów.
Ochrona kodu genetycznego
Nowością jest wyłudzanie czegoś znacznie cenniejszego niż dane osobowe – czyli kodu genetycznego. O ile bowiem dane osobowe mogą się zmienić, to kod genetyczny już nie. A prób wyłudzania i to całkiem prymitywnych wręcz, jest sporo. Są to różne prośby o przesłanie śliny na określony adres (proszący często załącza bezpłatny zestaw) za co
i na podstawie czego, określi nie tylko dokładny horoskop, ale i stan zdrowia, dietę cud, wygrane numery toto-lotka, itd. Komu i do czego potrzebne są te dane? Zwykłym ludziom, do niczego. Nikt spoza branży fachowców nie potrafiłby odczytać kodu nie mówiąc już o zastosowaniu w praktyce. Kod genetyczny ma wartość jedynie dla fachowców, a ponieważ nie jest pozyskiwany w legalny sposób, oznacza to, że cele jakim ma służyć, także do legalnych nie należą. Daniel Estulin w książce „Transewolucja: wiek dekonstrukcji ludzkości” ostrzega, że rozwój technologiczny może spowodować, iż już w najbliższej przyszłości ludzie nie będą już ludźmi. Obecnie jesteśmy w okresie trans-humanizmu, „wieku przejścia” do post-ludzkości, biologii syntetycznej, cybernetycznej nieśmiertelności, nowej technologii rządzenia ludźmi. W wywiadzie dla New Dawn określił trans-humanizm jako „kolejny chytry pomysł zamaskowany „naukowością”, tak pomyślanym, aby było można niezauważalnie prowadzić globalne operacje eugeniczne /.../ Nasze dzieci są ostatnią generacją ludzkich istot na planecie. Będziemy mieli trans-humanistyczne dzieci – post-ludzi, ludzi-maszyny, cyborgi, nie będące wcale ludźmi lecz wynikiem biologii syntetycznej. Teraz, w ramach jednego z największych przełomów w historii najnowszej, naukowcy wytworzyli syntetyczny genom, który może się sam replikować. Wzięli komórkę i zmodyfikowali jej geny w ten sposób, że włożyli DNA innego organizmu. Organizm będzie robić dokładnie to, co zechcą badacze: żywa rzecz, ale pod kontrolą /.../
Zdumiewa to, że ta komórka została sformowana i ożywiona w laboratorium. Technologia ta przekracza granice człowieczeństwa /.../ możecie pozyskać DNA czegokolwiek i stworzyć organizm, który nigdy przedtem nie istniał i to z materiałów nieżywych. Naukowcy stworzą nowe formy życia, jakie system immunologiczny człowieka i świat nigdy dotąd nie doświadczyli”. Stworzenie ludzi-cyborgów ma jeden cel: panowanie nad światem przez grupę samozwańczych super elit. Jest to kalka marzenia XIX i XX-wiecznych socjalistów o stworzeniu nowego człowieka, z tą różnicą, że o ile wtedy robiono to poprzez propagandę i zmianę kodu kulturowego wg koncepcji Gramsciego, to teraz robi się to poprzez zmianę kodu genetycznego.
I oto brytyjska Izba Gmin umożliwiła proceder zastępowania wadliwego materiału genetycznego komórki jajowej matki z materiałami DNA osoby trzeciej, w tym wypadku zdrowego dawcy płci żeńskiej. Dzięki temu urodzić się ma dziecko bez wad fizycznych, choć posiadające cechy genetyczne trzech osób, w tym dwóch matek. Ale czy tylko o to chodzi? Czy to aby nie będą pierwsi post-ludzie, czyli nowy człowiek? Mamy więc dowód, że socjalizm nie zniknął, tylko się przepoczwarzył. I to w formę jeszcze gorszą niż ta wcześniejsza.
Buteyko
Wbrew powszechnej opinii głębokie oddychanie nie jest korzystne dla organizmu, ponieważ głęboki oddech nie dotlenia. W uproszczeniu mechanizm polega na tym, że wszystkie komórki organizmu w tlen zaopatruje hemoglobina (czerwony barwnik erytrocytów krwi). Obrazowo rzecz ujmując, hemoglobina jest czymś w rodzaju taśmociągu, który przenosi tlen. Taśmociąg jest dostatecznie załadowany dzięki normalnemu oddychaniu, tj. niezbyt głębokiemu ale i nie przesadnie płytkiemu. Tlen z „taśmociągu” hemoglobiny rozładowywany jest do poszczególnych komórek dzięki dwutlenkowi węgla (CO2) jako katalizatora, dzięki czemu organizm wraz z tlenem otrzymuje energię. Co więcej, zbyt głęboki oddech, z jakim mamy do czynienia np. podczas wysiłku fizycznego, jest szkodliwy, gdyż nie zaopatruje w tlen krwi tętniczej. (Jest to tzw. efekt Bohra [Christiana, syna Nielsa tego od atomu], ale na grunt medycyny praktycznej, przeniósł je Konstantin Buteyko). Krótko mówiąc: im szybszy i głębszy oddech tym więcej dwutlenku węgla ubywa z organizmu, co oznacza, że tym samym dopływ tlenu do komórek zmniejsza się, a co z kolei prowadzi do hiperwentylacji powodując niedotlenienie, zmęczenie, bóle głowy, odrętwienia i omdlenia.
Prof. Buteyko podczas praktyki lekarskiej zauważył, że głęboki oddech u pacjentów powodował pogorszenie się stanu zdrowia. To przełomowe odkrycie: niedobór dwutlenku węgla w atmosferze i w organizmie człowieka wysuwa się na czoło przyczyn tego, że ludzie chorują, co określił jako Chorobę Głębokiego Oddychania. Dopiero w dalszej kolejności przyczynami są obok złego odżywiania i stresów. Opracował metodę leczenia tej choroby – pn. WEGO (Wolicjonalnej Eliminacji Głębokiego Oddychania) lub ina-czej wolicjonalnej (tzn. zależnej od woli człowieka) normalizacji oddechu. Uczył spowolnionego i płytkiego oddechu, przy którym tracą z organizmu mniej dwutlenku węgla niż przy głębokim oddychaniu.
Dlaczego odkrycia Buteyki jest tak mało znane? Myślę, że powodów jest kilka. Pierwszy, to dość niechętne przyjmowanie w nauce nowości. Dotyczy to wszystkich dyscyplin, medycyna nie jest tu wyjątkiem. Drugim powodem jest współczesna obsesja na punkcie dwutlenku węgla, uważanego za demona zła, a w każdym razie – przyczynę tzw. efektu cieplarnianego, który jest bardziej lewarem do robienia pieniędzy niż naukowo stwierdzonym faktem. Dwutlenek węgla, obok światła i wody, jest głównym elementem niezbędnym do fotosyntezy czyli życia roślinnego. Głębokie oddychanie ma jednak swoje zastosowanie, np. w tzw. oddychaniu holotropowym, jako niefarmakologiczna metoda wywoływania odmiennych stanów świadomości, autorstwa czeskiego psychiatry Stanislava Grofa.

Wydania: