Jazz w Trzebieszowicach

Autor: 
Mietek Kowalcze
Foto: 
Mirek Awiżeń
trzebieszow.jpg

Koncert plenerowy to zawsze bardzo wiele różnorodnych przygotowań, z nieustannym “drżenien” organizatorów - co z pogodą? Czy niebo będzie łaskawe? Dolnośląski Festiwal Muzyczny po raz drugi podjął ryzyko zaproszenia melomanów do słuchania muzyki pod gołym niebem. Przypomnę bardzo udany ubiegłoroczny koncert na plaży w Gorzuchowie. I teraz po raz drugi się udało. Niebo i ludzie znów sprzyjali. W parku otaczającym budynek Zamku na Skale w Trzebieszowicach zebrało się 6 czerwca grono ponad 400 uczestników muzycznego święta. Prawdziwego święta, bo na scenie wystąpił znakomity polski pianista jazzowy Kuba Stankiewicz z programem z własnej płyty pod tytułem “Kilar”. Kompozycje, które zagrał to jazzowe interpretacje muzyki napisanej przez Wojciecha Kilara do wielu polskich, dobrych filmów. Zagrane i zinterpretowane w taki sposób, że długo jeszcze dźwięki muzyki trwały między ludźmi i drzewami tego czerwcowego, pięknego wieczoru. Artysta przed koncertem i po nim opowiadał wiele o swojej pracy nad prezentowaną płytą, ale ze szczególnym zaangażowaniem mówił o muzycznej i biograficznej przygodzie z Victorem Youngiem. Oto okazało się, że ten światowej sławy kompozytor muzyki filmowej - ponad 300 hollywoodzkich produkcji, pośmiertnie Oscar - ukończył w roku 1918 Konserwatorium w Warszawie u Romana Statkowskiego. Jego pochodzenie (żydowska rodzina z Mławy), ba, dyplom ukończenia studiów przedstawiła artyście krewna Younga, mieszkająca do dziś w Los Angeles. Kuba Stankiewicz w prezencie od niej dostał ów dyplom i przekazał go Muzeum Żydów Polskich „Polin”. Z ciekawością sprawdzimy, czy pojawi się wśród eksponatów „Muzeum na kółkach”, które odwiedzi Kłodzko między 17 a 19 lipca.
Jeśli zaś chodzi o płytę „Kilar”, to materiał z niej kompozytor poznał niedługo przed śmiercią i bardzo ją chwalił. I miał rację. Bez wątpienia. Tym, którzy pojawili się w Trzebieszowicach nastrój miejsca, technika pianisty, emocjonalność wykonawcza, inteligentne kreowanie atmosfery bardzo zaimponowały. To było po prostu ważne wydarzenie. Warto, jak to zwykle w takim podsumowaniu, zwrócić uwagę na techniczną stronę przedsięwzięcia. Tę stronę, która w znacznej mierze stanowi o jakości spotkania słuchaczy z muzyką. Co mam na myśli? Naturalnie sprawy czysto organizacyjne.
W tym przypadku wybór przyjaznego miejsca koncertu. I Zamek na Skale to takie ze wszech miar miejsce. Z ogromnym zaangażowaniem właścicieli. Kolejny element to pomoc fanów Festiwalu. Wsparcie fanklubu DFM to zawsze niezbędny dla nas element pracy. Podtrzymują na duchu, proponują, argumentują, konkretnie pracują. Znakomicie też spisał się nasz partner-współorganizator z Lądka Zdroju, czyli Centrum Kultury i Rekreacji. Dzięki CKiR mieliśmy do dyspozycji scenę oraz świetnie ustawione przez akustyka Andrzeja Sikorskiego nagłośnienie i oświetlenie całości. Artysta żartował po koncercie, że bardzo go kusiło, żeby zacząć improwizować do śpiewu ptaków. Może następnym razem. No cóż, stare polskie powiedzenie sugeruje, że do trzech razy sztuka. Dolnośląski Festiwal Muzyczny zapewne podejmie kolejną próbę zorganizowania koncertu plenerowego. Może znów będą sprzyjać i pogoda, i ludzie?

Wydania: