Opowiadanie: Klątwa (cz.2)

Autor: 
Artur Chabrowski

Wieszczka poprosiła o jajo, a gdy je oddał ostrzegła go:
- Orzeł musi zobaczyć cię jako pierwszy, żeby stać się twoim przyjacielem.
Umieściła jajo w sadzawce z jakąś pobłyskującą cieczą. Przybliżył się i zobaczył jak orzeł zaczyna się wykluwać. Wieszczka kazała mu wpatrywać się cały czas w jajo. Trudno było mu utrzymać wzrok w jednym miejscu, ale w końcu orlik zaczął go dostrzegać. Gdy już wyrósł, objął Witolda skrzydłami. Teraz miał dwóch przyjaciół. Wyrośniętego i Swojaka. - Zanim wyślę cię w ostateczną podróż, mam dla ciebie ostatnie zadanie. Idź na bagna i złap ognika. Masz ode mnie specjalną klatkę, wysmarowaną olejkami błyszczącymi w środku, dzięki czemu nie zgaśnie. Gdy już go złapiesz – przyprowadź do mnie. Weź z mojego magazynu wszystko co uznasz za stosowne.
- W porządku.
Wziął linę z hakiem, kij, kurtę z kieszeniami, dziwnie wyglądające buty zrobione z desek i wyruszył przed zmierzchem. Gdy zszedł ścieżką w dół, zrobiło się już ciemno. Na rozstajach skręcił w kierunku bagna, które rozpoznał po świecących ognikach. Założył dziwne buty i wszedł w grząski teren. Kijem sprawdzał czy nie ma trzęsawiska. Otworzył klatkę, a ze środka wyłoniło się tak mocne światło, że prawie oślepł. Nie uprzedziła go o tym. Szybko zamknął klatkę. Zawiesił pułapkę na linie z hakiem i otwierając ją na oścież, skierował na świetliki. Skrył się w zaroślach i czekał. Gdy w końcu jeden dał się złapać, udał się do wieszczki. - Teraz masz już wszystko. Otwórz klatkę i daj ognika. Tylko uważaj na skrzydełka.
Witold podał jej ostrożnie ognika, ona zaś skapnęła kropelką z jednego eliksiru na jego głowę. Ognik zaczął mówić.
- Co wyście porobili duraki jedne. Ooo, ja potrafię mufić. Nie fiem cy dziekofać cy plakać. Moze to i to. - i zaczął płakać.
- Dałaś mu rozum. - Uśmiechnął się do wieszczki.- Tak to prawda. - Odwzajemniła uśmiech. - Przyszedłeś do mnie w konkretnym celu. Ja dałam ci środki, do ciebie należy wykonanie ostatniego zadania.
- Uratowanie siostry. - Stwierdził. - To będzie trudniejsze niż przypuszczasz. Musisz iść za kładkę w pełnię księżyca i zebrać ziele zwane wybudnikiem księżycowym, które kwitnie jedynie w tym czasie. Noc ta nadejdzie w tym Saturdasie, czyli masz jeszcze dwa dni na przygotowanie. A teraz idź i wróć z kwiatem. Pamiętaj jednak, że z moich usług można skorzystać jedynie raz w życiu, więc uważaj, by jakaś klątwa nie została na ciebie rzucona. Żegnam.
Po takim przemówieniu ze strony wieszczki, udał się razem z swoimi zwierzętami do wioski. Pierwsze co zrobił, to skierował się do swojego domu, by zobaczyć jak sprawy stoją. Rena leżała coraz słabsza, ojciec jak mógł robił w gospodarstwie – na szczęście nie pił. Matka opiekowała się siostrą.
Gdy Kładczanie zobaczyli jego wilka, na początku uciekali. Dziwili się również na widok Wyrośniętego: taki orzeł, a spokojnie siedzi na ramieniu Witolda. Świetlika na razie trzymał w pułapce, by ludzie nie uznali go za większego dziwaka, niż do tej pory. Gdy przyszedł wieczór, zjadł w końcu coś ciepłego na kolacje i położył się spać. Następnego dnia wziął siekierę i otworzył przejście do zakazanego lasu. Ludzie buntowali się, lecz gdy im wyjaśnił, czemu to robi, pozwolili mu działać. Wyrąbał przejście przez cierniste krzaki i pozostało mu jedynie czekać na noc. Wieczorem przeszedł przez kładkę w towarzystwie Swojaka i Świetlika. Zamknięto za nim kładkę. Wyrośnięty patrolował teren w powietrzu. Szedł ścieżką ciemną, oświetlaną jedynie przez ognika. Księżyc był za chmurami. Przez chwilę miał wrażenie, że ktoś go śledzi, ale to chyba normalne w takim ciemnym lesie. Drzewa wyglądały jak karykatury ludzi. Pochylały się nad nim jakby chciały zabrać jego duszę. Może właśnie tego chciały, bo Swojak warczał na nie. Świetlik przez cały czas bredził coś o umieraniu i jakie to nieszczęście było, że dał się złapać w klatkę.- Ale to tak nie mialo być. Mialem zaloszyć radosnom rodzinke swietlikuf.- Przymknij się, bo zwracasz na nas uwagę.
- Ufs, pseplasam. - odpowiedział cichym już głosem. Wykrakał. Na szczęście ojciec przed wejściem do lasu dał mu swój miecz z czasów wojen z orkami, które zostały wypędzone za lodowiec, a broń została. Zobaczył pierwsze cienie.- Świetlik poświeć ostrzej, bo nas dostaną. - Stało się tak jasno jak w dzień, a cienie rozpłynęły się w świetle.
Oprócz cieni były też stwory z krwi i kości. Otoczyły ich. Wyjął miecz, a Swojak obnażył kły. Z początku bały się ich, lecz powoli zaczęły podchodzić. Jeden z nich, chyba dowódca, rzucił się pierwszy. Swojak obronił Witolda własnym ciałem i wbił kły w szyję przeciwnika. Za dowódcą inne stwory odważyły się zaatakować. Ciął z wszystkich sił. Nagle orzeł zaczął pikować. W samą porę uchylił się w dół, gdyż stwór za nim skoczył i już miał wbić kły w jego szyję, kiedy Wyrośnięty zleciał na niego.
Stworów już zostało mało, gdy przed nim pojawiła się czarownica. - Ty! - Krzyknął i zaczął biec w jej stronę z wyciągniętym i krwawiącym jeszcze mieczem. Stwory na widok jego szału wycofały się. Czarownica zaczęła się śmiać, zrobiła unik i go ugryzła. Z wściekłością ciął jej szyję. Gdy oderwała zęby od szyi, uciął jej głowę. Wilk był pogryziony, orzeł złamał skrzydło, a świetlik prawie się wypalił. Świetlika wsadził do klatki, żeby odpoczął i zyskał siły. Poszedł dalej ścieżką i trafił na polanę, na której kwitł wybudnik księżycowy. Był oświetlony przez wiązkę księżyca. Zerwał go i wrócił do wioski, a na końcu do wieszczki, która zrobiła napój uzdrawiający dla siostry przy użyciu jej kamienia filozoficznego.
Spytała się czy coś dziwnego go spotkało. Powiedział wszystko oprócz tego, że ugryzła go czarownica. Napomknął, że ją spotkał i odrąbał jej głowę, ale nic więcej. - To była moja siostra. Dziękuję że skróciłeś jej cierpienia. Może była zła, ale stała się taka przez swoją chorobę, na którą zachorowała, gdy nasza matka uczyła nas sztuki magicznej. Matka kazała jak najszybciej przynieść pewne zioło, lecz nie mogłyśmy iść przez drogę, gdzie rosły wilcze ciernie. Ja zrobiłam jak kazała, a siostra chcąc być ode mnie lepsza, poszła przez ciernie, które ją pokłuły i zaraziły wilczą polimorfią zwaną wilkołactwem... Od stołów w karczmie powoli zaczęli wstawać ludzie i sięgać po broń. A że byli mocno pijani, obrona przed kłami wyrastającego przed nimi wilkołaka była bezcelowa. Następnego dnia wędrowiec zebrał złoto, które wydał w karczmie na wino dla gości i z uśmiechem wyruszył polować i zaspokajać głód gdzie indziej. A jego siostra? Została wyleczona. Rena zaczęła uczyć się u wieszczki i kto wie, może kiedyś położy kres klątwie swojego brata.

Wydania: