Rozmowa z Mają Dzierżyńską - cz. 2 - o własnej twórczości

Autor: 
Krystyna Oniszczuk-Awiżeń
maja-dzierżyńska-na maj.jpg

Maria Dzierżyńska – historyk sztuki, wieloletnia dyrektorka Biura Wystaw Artystycznych w Kłodzku, fotografik, autorka wielu wystaw autorskich, publicystka, krytyk sztuki współczesnej. Związana z Kłodzkiem od 1968 r.
**
- Swoją pracą dała się Pani poznać jako świetny animator kultury, od lat 90. ub.w. natomiast jako artystka, poetka, krytyk sztuki... Ile udało się Pani zrealizować autorskich wystaw? I kiedy następna?

- Czy ta ilość atrybutów naprawdę mnie dotyczy? Przyjechałam do Kłodzka w 1966 r. bez żadnego zaplecza, mając kilka książek i parę osobistych rzeczy nie wyobrażając sobie kompletnie co może mi się tutaj zdarzyć. Wkrótce szef Muzeum p. Wacław Brejter znalazł na
II piętrze zagrożonego budynku muzealnego pokój i kazał wnieść do niego swoją sztalugę, paletę i pudło z farbami. Wierzył, że jeśli dostatecznie znuży mnie inwentaryzacja zbiorów muzealnych, mogę zając się twórczością artystyczną. To się nazywa intuicja. Nie wiedziałam wówczas i dziś nie wiem, czy naprawdę chciał, żebym zaczęła malować, czy to był tylko żart. Bo żarty mojego szefa były często nadzwyczajne. I chociaż nie doczekał się moich osiągnięć w tej dziedzinie, podzielałam zdanie wybitnego francuskiego malarza, który uważał, że „jest rodzaj wzruszenia dostępny tylko malarstwu i nic innego nie daje o tym pojęcia”. Byliśmy wtedy bardzo zajęci przygotowaniem wystawy „X wieków Kłodzka” w ramach obchodów milenijnych, więc zabrakło czasu na takie eksperymenty. Niedługo potem Muzeum musiało się wyprowadzić z zagrożonego budynku, a ja przeniosłam się do Galerii BWA, tam już czasu brakowało permanentnie. Częste wyjazdy po prace artystów lub na zebrania organizowane przez CBWA nie sprzyjały momentom twórczym, chociaż pomogły rozeznać się w gąszczu kierunków i tendencji aktualnych wówczas w sztuce polskiej. Z drugiej strony CBWA objęło nas opieką merytoryczną i ułatwiało kontakty z artystami z ważnych środowisk. Mogłam organizować wystawy prawie ogólnopolskie, ilość uczestników zależała od pojemności sali. Nie miała ona wielkiej przestrzeni, ale była świetnie usytuowana, w ratuszu, pod twierdzą vis a vis zabytkowej fontanny. Kiedy niedawno (2013) na wystawie w mieście rodzinnym pokazałam fotografię tego miejsca, koleżanki i koledzy z klasy pytali - „czy to Italia, co za piękne miejsce (twierdza i fontanna) to zupełnie zaczarowane miejsce”. Wybrano tę fotografię jako pamiątkę po mojej wystawie do zbiorów tamtego Muzeum.
Potem miałam drugie zaczarowane miejsce przy pl. Chrobrego 15, w budynku, jak z zabytkowych nadproży wynika z 1587 r. Muszę przyznać – oba miejsca były wspaniałe, mogłabym zapytać - „i komu to przeszkadzało”? Ale nie odpowiem Pani na pytanie, które mi Pani zadała w pierwszej części wywiadu.
W ten sam sposób zniknęła Huta Szkła w Szczytnej. Nikt wtedy nie przewidział, że drapieżny kapitalizm będzie potrzebował takich faktów.
Wracając do wyjazdów, często je wspominam. Nie tylko poznałam wiele rejonów Polski ale wyjeżdżając na 1 dzień często wracałam po 3 dniach. Artyści nie wypuszczą dopóki nie dowiedzą się, co myślisz o ich sztuce. Tak bywało w Łodzi, Krakowie, Katowicach. W Krakowie mi wmawiano, że tam nie ma żadnej krytyki artystycznej – oczywiście nie wierzyłam w to. Nie zamierzałam być krytykiem, ale czasem nie miałam wyjścia, musiałam coś napisać. Już w słowie krytyk tkwi podejrzenie. Trudno osądzić innych, każdy wybiera własną drogę. Często podoba mi się coś innego niż wszystkim – nie ma sądów obiektywnych, nie łudźmy się. Ale artyści są też wspaniałomyślni, zawsze zachęcali mnie do pracy twórczej, często prowokowali. Od Urszuli Broll z Katowic dostałam chiński tusz w kostce, przydał mi się do rysunków, które później podmalowałam akwarelą – właśnie wtedy kiedy był bojkot środowisk twórczych wystawiałam te prace na wystawie „Moje dzieło”, w której Pani też uczestniczyła. Mam piękną pamiątkę od Pani (kołnierzyk z haftem richelieu). A jak wspaniale zareagowało środowisko na zaproszenie do tej wystawy. Zgłosili się lekarze: p. dr Teresa Radzikowska (hafty i akwarele), p. dr Witalis Marcinkiewicz (portrety), p. dr Ignacy Einhorn (prace na papierze w konwencji „młodych dzikich”), wiele podjęło temat i wtedy zorientowałam się jaki potencjał w nim tkwi. Takie momenty pozwalają przeżyć kryzys i podsycają zapał.
W końcu lat 70. wybitny fotografik Jerzy Lewczyński sprowokował mnie do kupna aparatu. Okazał się on bardzo pomocny w pracy (dokumentacja wystaw, zdjęcia do katalogów) a pomiędzy nimi ... zmierzchające wieczory w mieście, lśnienie rzeki, martwe natury itd.
Kiedy mój współpracownik zrobił mi niespodziankę i urządził ciemnię fotograficzną, zabawa zaczęła się na całego. Nie tylko mieliśmy własny materiał fotograficzny, ale niektóre próby mogłam dowolnie powiększać i przygotować do ekspozycji. Niedługo potem reaktywowany przez Bogusława Michnika Kłodzki Klub Fotograficzny skupił podobnych amatorów fotografii czarno-białej. A nieco później nawiązała się już dwudziestoletnia tradycja spotkań z fotografikami czeskimi z naszego pogranicza, gdzie istnieje około 18 klubów fotograficznych. Od pierwszych (1995) wspólnych wystaw w Nachodzie, a potem na zamku
w Nowym Mieście nad Metują, uczestniczyliśmy w wielu warsztatach, seminariach, bo Czesi traktują fotografię bardzo poważnie. I odtąd każdego roku spotykamy się na wystawach.
Kiedy znalazłam się na wcześniejszej emeryturze było mi bardzo, bardzo smutno z powodu zamknięcia Galerii, ale nie przeczuwałam, że będę uczestniczyć w wystawach z Kłodzkim Klubem Fotograficznym ponad 30 razy i zdobędę się na 12 wystaw indywidualnych. Jak zwykle potrzebny jest kryzys a potem wszystko zaczyna się od nowa.
Niedawno wyjeżdżając w inne miejsca z wystawą, uświadomiłam sobie, że nie wszędzie miałabym na co dzień dookolne pejzaże, które inspirują, rozmowy o literaturze, które rozgrzewają nas wewnętrznie, słowem – wielką ilość zdarzeń, które prowokują do uczestnictwa.
Jeśli sięgam pamięcią w te 50 lat w Kłodzku, to widzę, że często biwakowałam w kulturze, w różnych jej warstwach, dlatego że miejsce to jest dobre do biwakowania. Bo chociaż widziałam ludzi z kultury ciągle zapracowanych, zmierzających od jednego wydarzenia do następnego, to wiem, że nie ma niemal tygodnia, żebyśmy nie spotykali się w podobnym gronie, w miejscach, które są naznaczone jakimś emocjonalnym klimatem. Wszystko zdarza się niejako po drodze i zagarnia nas, a do miejsc tych mam tylko 15 minut spacerkiem.
W ub. tygodniu dzwoniła do mnie z Berlina Lidia Cankowa – ma tam galerię. Weź Twoje dmuchawce, pokażemy naszą słowiańską duszę... Może się wybiorę.

- Niedawno odbyło się ciekawe spotkanie w PiMBP w Kłodzku, podczas którego odczytała Pani listy od Stachury. Co kryje jeszcze ciekawego Pani prywatne archiwum?

- Na niedawnym spotkaniu w bibliotece przeczytałam listy od Edwarda Stachury – było ich 14 i 3 kartki pocztowe. Pisał po spotkaniu w galerii BWA w grudniu 1975 r. O listach Stachury Basia Kulkowa powiedziała w Warszawie redaktorowi „Twórczości” p. Jakubowi Beczkowi. Zadzwonił do mnie i poprosił o ksero tych listów, a po zapoznaniu się z nimi uznał, że to ciekawy materiał dla „Twórczości”. Są właśnie przygotowywane do druku.
Inne tajemnice mojego archiwum? Mam wiele listów od Henryka Wańka, Jerzego Lewczyńskiego, Jana Kulki, Urszuli Broll, Ildefonsa Houwalta, Jacka Rybczyńskiego, Joanny Wiszniewskiej-Domańskiej, Lidii Cankowej, Bogdana Kraśniewskiego, Małgosi Iwanowskiej-Ludwińskiej, Zdzisława Beksińskiego oraz pojedyncze od innych artystów. Poznałam ich często jako młodych ludzi, tuż po debiucie – dziś są to znaczące nazwiska w sztuce polskiej, niektórzy zostali profesorami na ASP albo pisarzami.

- Pani Maju, pamiętam, że prowadziła Pani swego rodzaju pamiętnik,
w którym odnotowywała ważne i ciekawe wydarzenia w kulturze Kłodzka, swoje refleksje dot. współczesnej sztuki i artystów. To „pamięć” o tamtych czasach i świetny materiał na książkę o kulturze Kłodzka. Czy myśli Pani o takiej publikacji?

- Tak, prowadziłam pamiętnik składający się z czterech zeszytów. Nie byłam w stanie zapisywać wszystkiego, za dużo się działo. Zwykle raz w miesiącu lub rzadziej podsumowywałam wydarzenia, to pomaga w konfrontacji z przeszłością. Ale opisać je musiałabym od nowa
w oparciu o te daty, a to praca nie do wyobrażenia dla mnie. Z powodów zdrowotnych nie mogę korzystać z komputera, a pisać ręcznie to praca na parę lat.
Pomiędzy jednym a drugim progiem w kulturze znajduje się kładka, ona tkwi w języku, przy jego pomocy można go przekroczyć. Ale wejście w świat po rewolucji technicznej nie jest łatwe. Wszystko jest inaczej. Sztuka była dla mnie dotąd doświadczeniem estetycznym i staram się żeby tak zostało. Zmagać się ze współczesnością, gdy „odbywa się nieustannie taniec z jej granicami” – jak to świetnie określił Wiesław Borowski, wymaga ciągłej czujności. Jednocześnie „napęd cywilizacyjny” degraduje niektóre wartości. Więc albo trzeba coś zdradzić albo stać na uboczu przyglądając się jak gracze okupują coraz to nowe terytoria. Bo sztuka przestała być poważna.
Czasem tylko pozwalam sobie na aktualny komentarz do dziejących się zdarzeń. Jednocześnie wiem, że żyję w otoczeniu niezwykłej przyrody, która dyktuje swoje prawa, a może i dla nas obowiązki. I chociaż nie fotografuję pejzaży (koledzy z klubu robią to lepiej) w tych fragmentach natury, które zwracają moją uwagę, tkwi jakiś potencjał formy z nią związanej. Czy mamy inne wyjście? Kiedy człowiek budzi się rano i słyszy kosy śpiewające w ogódku pod blokiem i widzi wzgórza wyłaniające się na horyzoncie wśród różowych mgieł....
Może dopowiem tę historię za rok?
Zdradziła mi niedawno p. Lucynka z KCKSiR, że ma w komputerze około 40 moich tekstów, gdyby dodać do tego kilkanaście listów z „kłodzką różą w tle”, które pisała do mnie Ania Gałczyńska, a ja odpowiadałam jej rodzajem felietonu, to może wyszłaby z tego książka.
Sumując moje 50. lat w Kłodzku, znalazłam tu odpowiedni klimat, który tworzyli ludzie. Na początek pracy nie dostałam od szefa instrukcji biurokratycznej, tylko farby i paletę, a od drugiego szefa (Witolda Turkiewicza) dłutko do wycinania rysunków na płycie graficznej. Te pamiątki przechowuję. Gdyby żyli powiedziałabym im – wszystko zgodne z Waszą intuicją, miałam wystawy we wszystkich salach wystawowych Kłodzka (KOK - 3, Muzeum - 2, Bibliteka - 2, BWA - 1). A najważniejsza w Centrum Kultury Chrześcijańskiej prezentowała wszystko i spotkała mnie urocza niespodzianka - tomik wierszy wydał mi p. Janusz Laska. I odtąd używa Pani terminu poetka. To niesamowite, jak łatwo w Kłodzku robi się karierę artystyczną.

Wydania: