Strońskie wywczasy - czylio swojskie kllimaty (cz. III)

Autor: 
Wojciech Grębski

W nocy popadało. Już wieczorem zaczęło dmuchać od południa, ale nad ranem zapowiadany halny przeszedł w lekkie, ciepłe powiewy. Nastawał ciepły i słoneczny dzień.
- Powietrze w Stroniu to takie świeże i rześkie, że aż samo do płuc wchodzi - zauważyła Anka.
- A wiesz Aniu dlaczego w górach jest zawsze świeże powietrze? Dlatego, że górale w chałupach nigdy okien nie otwierają.
- Wujek chyba żartuje...
- Ani mi w głowie żarty, pospacerujemy to zobaczymy.
- Wybierasz się gdzieś? - zapytała Jola.
- Tylko po gazetę. A przy śniadaniu wspólnie ustalimy co i jak.
- To ja idę z tobą – ochoczo odezwał się Witek i zaczął szukać butów w całym przedpokoju. Przecież same z domu nie wyszły. Są!
- ... ale tylko po gazetę! z naciskiem stwierdziło moje ślubne szczęście.
- No, jakżeby inaczej – odparłem. Dzień długi. Ze wszystkim zdążymy bez pośpiechu. Dochodząc do Sudeckiej mijamy dwoje starszych ludzi idących powolutku chodnikiem.
- Tadeuszu – karcącym głosem odezwała się starsza pani – kałuży nie widzisz? omijaj ją. Butów szkoda. Nie dowiedzieliśmy się czy pan Tadeusz po reprymendzie zaczął omijać kałuże....
- Szybko wróciliście – stwierdziły zgodnie nasze panie, ale chuchać nie kazały. Od samego ranka dobrze nam patrzyło z oczu. Przy śniadaniu żonka zaproponowała żeby pojechać na targ z badziewiem, a później do Wapiennika Łaskawy Kamień. Szwagier za kierownicą, my do Mercedesa i w stronę dawnego dworca PKP. Od kilku lat pociągi niestety, nie kursują. Jeździły do Kłodzka, Wrocławia a nawet Warszawy. I komu to przeszkadzało? Rynek ze starzyzną nawet spory. Opony, doniczki, rowery i narty, talerze, kubki, radia, fotele, meble, kufle i obrazy. Wybierać, targować ile się da i cieszyć się okazją. Są i ciuchy. Moją uwagę zwróciła ceramiczna, brązowa butelka z kurkiem w kształcie głowy cezara i napisem Calvados.
- Ile za to cacko?
- Dycha.
Postawiłem ostrożnie flaszkę i odchodzę.
- To ile pan dasz? – spytał sprzedawca zachęcając do targowania.
- Piątkę, królu złoty, bo butelka pusta a i korek ździebełko poluzowany. Za skorupę więcej się nie należy.
- Opuszczam jak dla pana do 7. złociszy.
- Dam 6. To ostatnie słowo.
- No, niech ja stracę, kupiłeś pan.
Dziewczęta grzebały w szmatach. Przymierzały, pytały o cenę, i coś tam sobie każda upatrzyła, a ja nawet nie wiem jak się toto nazywa. Tunika? pelerynka? ponczo? a może wdzianko? Nie znam się i nie zamierzam. Szwagier zauważył duży, mosiężny moździerz i eleganckie, sportowe adidasy, prawie nówki tylko za 15 zł plus sznurówki gratis. Moim zdaniem nie przepłacił.
Jedziemy do Starego Wapiennika, obok którego przechodziliśmy wczoraj wieczorem wracając z gospody w Kletnie. Po 15 min byliśmy na miejscu i zdajemy się w opiekę i fachowe przewodnictwo sympatycznych gospodarzy.
- Cóż za niezwykła budowla – zauważa Anka – to prawdziwy zabytek. Krętymi schodami weszliśmy prawie na szczyt Wapiennika. Stojąc na niedużej platformie widokowej zacząłem Podlasiakom objaśniać co jest co i jak się nazywa. Za nami Czarna Góra z wyciągami i stokami narciarskimi. W kierunku południowym za tą górą, którą widzicie, jest wyższa góra, której nie widzicie a nazywa się Śnieżnik. Przed nami dobrze widoczny Łysiec i góra Suszyca.
- Mnie też suszy – wyrwało się szwagrowi.
Zwiedzanie Ogrodu Japońskiego, rzeźb i niezwykłych roślin zajęło nam dobrą godzinę. Wracamy do domu, pora na obiad – zarządziła Celinka. Jak tu się nie zgodzić z tak miłą propozycją. Przed posiłkiem panie zafundowały nam rewię mody. Ciuchy dosłownie fruwały w powietrzu wśród porad: co skrócić, co poszerzyć, a może wystarczy przeszyć guziki. Ale to, co dzisiaj kupiły na ryneczku pasowało jak ulał. Nareszcie na stół wjeżdża śląski żurek, następnie wieprzowe polędwiczki podane z ziemniaczkami po węgiersku. Wyborna, wytworna śliwowica własnej produkcji w kryształowej karafce z tutejszej huty dopełniła smacznej całości. A tu nagle Witek wstaje i wali prosto do drzwi. Co się stało?
- Byłbym na śmierć zapomniał, że mam dla was dwie flaszki z dalekich kresów. Są w samochodzie. Jeszcze trochę i wróciłyby z nami do Łomży. Skleroza jakaś cholera, nie zabije, ale człowiek się niepotrzebnie nachodzi.
Po kilku minutach na stole pojawił się „Jelcyn” i ukraiński „Chlibnyj Dar”.
- Wstaw je Wojtek do baru, żeby nie kusiły – przytomnie i w porę zauważyła Jola. Zrewanżowaliśmy się czeskim trunkiem „Łzy Stalina”. Wymiana suwenirów prawie jak na najwyższym szczeblu, ale jaka praktyczna!
- Jakiś czas temu – zaczęła zagadkowo Jola – wytwórnia spirytusu i wódek w Brześciu wypuściła na rynek nową, super wódkę „Rakieta”.
- Dlaczego akurat taka nazwa bądź co bądź zwyczajnej wódki?
- Dlatego szwagier, że jak się napijesz dzisiaj, to już masz pojutrze! Niesamowicie skuteczna. Przywieziemy dla degustacji następnym razem, jeżeli nas zaprosicie.
- Rodziny to my nie zapraszamy - stwierdziła pani domu – każdy może przyjechać kiedy tylko chce i na jak długo sobie życzy. Dom otwarty przez całą dobę i cały rok.
- My tu gadu gadu, ale powiedzcie jak się wam Stronie podoba? Tylko mówcie tak, jak czujecie.
- W Sudetach jesteśmy po raz pierwszy w życiu...
- Ale nie po raz ostatni – wtrąciła szybciutko Anka.
- Miasteczko, owszem, niczego sobie, ale wiesz szwagier, tak według mnie, to te góry cały widok zasłaniają!
- Góral to już z ciebie nie będzie, mój mężu, ale na mój gust jest tu i pięknie i zdrowo. Jak w sanatorium. Całkiem dobrze, ale na Łomżę to bym się nie zamieniła. Tu macie przy sobie synów, wnuczęta. I to się liczy.
I tak na rozmowach, oglądaniu albumów i wspomnieniach przy kawie, sękaczu i torciku zeszło nam błyskawicznie kilka godzin.
- Ja nie chcę nikogo poganiać – zauważyła Celinka – ale pora do łóżek skoro macie raniutko wstać i wracać do domu. To prawie 600 kilometrów, a do tego po nienajlepszych drogach.
- Ale będą lepsze – dopowiedziała Anka.
- Ale nie od jutra – smętnie zauważył Witek.
- Życzymy dzisiaj dobrej nocy, a jutro szerokiej drogi.
***
Po 7 rano coś plumknęło w telefonie. To SMS od podróżników: Jesteśmy za Opolem. Korki w normie. Nareszcie płasko. Dziękujemy za wszystko.
Odpisałem: Dajcie znać jak dojedziecie. I my dziękujemy.

Wydania: