Zderzenia w Kłodzku - Reaktywacja (cz. 1)

Autor: 
Janusz Skrobot
kielecki teatr tańca R2.jpg
obycy z mons o1.jpg

Stało się. W dniu 20 listopada br., w pierwszą rocznicę śmierci twórcy Festiwalu „Zderzenie Teatrów”, Mariana Półtoranosa, w sali widowiskowej Kłodzkiego Centrum Kultury rozbrzmiał niesłyszany od 2012 roku hejnał festiwalu napisany przez znanego kompozytora, Macieja Pawłowskiego, specjalnie dla „Zderzeń” w 1991 roku.
Jako pierwszy spektakl kłodzczanie mogli zobaczyć sztukę „Ewelina płacze” w gwiazdorskiej obsadzie aktorów TR Warszawa (R. Maćkowiak, M. Maj,
E. Pankowska i A. Woronowicz) – rzecz utkaną z marzeń o sławie, wielkich nazwiskach, w które wcielają się bohaterowie, opowiadając tak naprawdę o sobie – sloganami wyrwanymi kolorowych brukowców na przemian z monologami wewnętrznego ja. Pudełkowe opowieści tak naprawdę pokazują, jak trudno mówić o sobie publicznie, nawet jeśli to mówimy, próbując wcielić się w inną postać. Spektakl momentami śmieszy, innym razem „przeraża” konwencją dawnych akademii, oszczędnością środków wyrazu. Być może owa surowość jest konieczna, aby zakpić z kultu gwiazd i mód wszelakich.
„Obcy z MONS” zagrany przez Teatr Ad Spektatores zabrał widzów w czas I wojny światowej, gdzieś nieopodal granicy Belgii i Francji w czas wigilii i świąt. Była to niezwykła forma spektaklu połączenia „pełzającego” teatru ruchu z formą kina, ponieważ widzowie mieli możliwość śledzić sceny dziejące się tu i teraz na deskach teatru (dosłownie!) na dużym ekranie. Niebywale spójna opowieść, wzmocniona poetyką kina niemego tworzonego na oczach widzów, przenosi publiczność dzięki swojej formie w początki XX wieku. Płynna narracja plansz pojawiających się na ekranie dzieli sceny niczym w niemym kinie. Odwrócono perspektywę, piony i poziomy. Aktorzy płynnie poruszający się, ale jakby na stałe przyklejeni do podłogi, zabierają nas w świat dokumentu, a jednak w liryczną prawdziwą „baśń” faktu o tamtej wigilii, o tamtych świętach. O tym, co ukryte na dnie serca. O tym, co ciche i płoche bez dźwięku słowa, a jednak krzyczy do nas z ekranu ruchem, gestem i muzyką. Niespotykaną formę ruchu połączoną misternie z poetyką kina niemego, przejmującą i ponadczasową wymowę tego spektaklu doceniła kłodzka publiczność, przyznając mu Grand Prix.
Trzeci dzień festiwalu i trzy spektakle Kieleckiego Teatru Tańca „Stół bez szczęścia”, „Sen Jakuba”, „Poza horyzontem”. Pierwszy to opowieść o braku zrozumienia, akceptacji, empatii w rodzinie, której symbolem jest pusty stół, przy którym siedzą rodzice i dziecko. Tylko siedzą, tylko jedzą. Tylko. Stół staje się też schronieniem dziecka, gdy waśń zajmuje rodziców, a ono szuka bezpiecznego miejsca dla swoich dziecięcych marzeń i pragnień. W rodzinie pojawia się radość i wspólny taniec, gdy gości uczucie, jest miłość. Jednak częściej jej nie ma, ludzie rujnują sobie i innym życie. Następnie był taniec i był sen jakubowy z drabiną do nieba. Trwoga przespania snu. Zgubienia rzeczywistości, w której się budzimy, a tu… Nasz dom, w którym odnajdujemy drogę kończącą się bramą do niebios i muzyką K. Pendereckiego, gdzieś „poza horyzont”. Tam, dokąd dążymy wpatrzeni w nieboskłon, a częściej sami w siebie… – wracając w zakamarki dzieciństwa, młodości i „utraconego czasu”. Tak naprawdę wróciliśmy z tancerzami na tę sentymentalną w dobrym tego słowa znaczeniu drogę. Teatr Tańca z Kielc i jego młody zespół długo był oklaskiwany przez kłodzką publiczność.
Irina Andreeva z Teatru NovogoFronta po raz kolejny odwiedziła kłodzki festiwal. Tym razem zaprezentowała swój najnowszy spektakl „PASSING”. Jak to jest ,kiedy przechodzimy tę cienką granicę pomiędzy życiem, a śmiercią lub życiem, a życiem na nowo? Przedstawienie pełne refleksji, bólu i w końcu nadziei na spotkanie nieuchronne z kimś, gdzieś? Irina misternie i konsekwentnie „tka” każdym gestem swoją pajęczą sieć porozumienia z widzem. Wytycza granicę światła, dźwięku, tańca, by za chwilę na naszych oczach przekraczać Rubikon, a zarazem wciągać nas każdym ruchem drobnego ciała mocarnie za sobą w świat sacrum przeżywania odejścia, nadejścia chwili ostatniej. Ostatniej? Tylko czy na pewno ostatecznej?
Chciałoby się powiedzieć: „WOT TAKAJA ŻYZŃ”, a to już tytuł następnego zaprezentowanego na tegorocznych „Zderzeniach spektaklu”. Tym razem przez Teatr Biuro Podróży z Poznania i rzeczywiście podróż była. Czworo aktorów zabiera nas w świat, gdzie nie ma oczywistych oczywistości, czyli do Rosji. Czy jednak nie jest to rzecz o stereotypach, które już znamy? O szemranych interesach, bogactwie idącym w parze z biedą. Chlaniu wódy i absurdalnych majakach? I tak, i nie. W tym pełnym humoru spektaklu scena za sceną wszystko jest tak nieoczywiste, że podążamy razem z Biurem Podróży w głąb Rosji spod znaku czerwonej gwiazdy w rytm kolędy w blask ognia płonącego na mrozie. Idziemy ulicą, na której ktoś „obiera nas z ubrania”, do gaci niekoniecznie w myśl socjalistycznej równości. Uśmiechamy się, kiedy widzimy modlących się do portretu Władimira Władimirowicza, bo skądś to znamy. Znamy tę siłę sprawczą. Tajemną? Siłę, która zmienia ludzkie życie w piekło, uzależnia i niszczy. Zamienia ludzi w clownów – dyspozycyjnych, zdyscyplinowanych, gotowych oddać życie na atomowym Kursku. Jest jednak i nadzieja na lepsze jutro, gdzieś na Patriarszych Prudach. c.d.n.

Wydania: