Most przez czas czyli list do wnuka - część I
Mój przyjaciel, podróżnik i właściciel wydawnictwa STAPIS, postanowił wydać książkę, która zawierałaby listy do późnego wnuka. Takiego, którego nigdy nie poznamy, który urodzi się za około dwieście lat. Zostałem zaproszony do grona autorów. Książka zawierająca kilkadziesiąt listów ukazała się – również w wersji e-booka – w styczniu 2016. Otwiera ją mój list…
Zawsze zastanawiało mnie to, że kiedyś się znika. Tak całkowicie. Najpierw jako biologiczny organizm, potem jako ślad w pamięci najbliższych, przyjaciół, sąsiadów, wrogów. W końcu przychodzi czas, kiedy z archiwów usuwa się nieaktualne i niepotrzebne dokumenty, formalne potwierdzenie, że kiedykolwiek się istniało. Takie zniknięcie jest deprymujące. Trochę żal. Żal tego wszystkiego, co wiem, żal tego świata, który budowałem w głowie przez lata.
Nazywam się Zbigniew Piotrowicz. Prawdopodobnie zakończyłem życie koło 2040 roku. Teraz mam pięćdziesiąt siedem lat. Mój ojciec jeszcze żyje. Ma lat osiemdziesiąt osiem i jest w niezłej kondycji fizycznej. Ponieważ wiele odziedziczyłem po ojcu, mam cichą nadzieję, że prognoza docelowa, czyli 2040 rok, jest realna. Ten list pochodzi z roku 2015. Uznałem, że warto napisać do Ciebie, bo prawdopodobnie w swoim życiu widziałem najważniejszy moment w historii ludzkości. Moi dziadkowie ze strony ojca urodzili się w roku 1900, a więc w ostatnich miesiącach XIX wieku. Zanim dorośli i poszli do szkół, wybuchła I wojna światowa. Potem już byli zbyt dorośli, aby do tych szkół chodzić. Zostali analfabetami. Z czasem dziadek Lucjan sam nauczył się jako tako czytać, aby mając siedemdziesiąt lat, móc przeczytać program telewizyjny. Nie miał wiele do czytania. W Polsce w tamtych czasach był jeden kanał telewizyjny, a program zaczynał się o siedemnastej i kończył po pięciu, sześciu godzinach. Babcia nigdy czytać się nie nauczyła i nie bardzo rozumiała sens wielu wynalazków. To za czasów młodości moich dziadków powstawały pierwsze kina. W ówczesnych filmach nie chodziło o fabułę. Opowiadana historia była pretekstem do oglądania wynalazku, ruszających się obrazków. Dziadek dostrzegł jednak w kinie to, co dziś uważamy za naturalne – przekaz autora, jego myśl, piękno. I wymykał się od czasu do czasu na filmowe seanse. Kiedyś – pamiętam – babcia złapała go, gdy się niezbyt dyskretnie szykował do wyjścia.
– Ty dzie? – spytała z właściwą sobie dociekliwością.
– No… do kina – Dziadek nie umiał kłamać.
– Ta na co ty tam idziesz, a? – Babcia była ze wschodu. – Przecież ty już raz tam był..!
Dziadkowie, mając świadomość własnych braków, bardzo chcieli wykształcić syna Ryszarda, mojego ojca. I udało im się, choć droga to była wyboista. Ojciec najpierw chodził do polskiej szkoły w Lidzie, powiatowym mieście na polskich Kresach, a po zajęciu Lidy podczas kolejnej wojny światowej najpierw przez Niemców, a następnie przez Rosjan, był uczniem szkoły rosyjskiej. Do średniej szkoły chodził już na Ziemiach Odzyskanych, a studia… No cóż, w owych czasach ojciec był młodzieńcem o ujmującym, nostalgicznym spojrzeniu i zaczesanych do tyłu czarnych włosach. Miał śnieżnobiały golf i motocykl marki wfm, wyrób krajowy. Czy ktoś taki miałby mieć głowę do studiowania? Owszem, trochę się pouczył w Szczecinie, ale potem został przeniesiony przez swoją mamę do Gdańska pod dyskretną opiekę jej siostry. Tam pracował, ale nadal w studiach przeszkadzało mu życie towarzyskie. Uczelnię kończył wiele lat później, mając na głowie rodzinę i dwójkę wrzeszczących dzieci. Jednym z nich byłem ja. O wykształcenie nie musiałem już zabiegać. To było naturalne i oczywiste, że mam się uczyć i niczego innego właściwie ode mnie nie wymagano. Moja najmłodsza córka ma teraz siedem lat. Biegle czyta i bez zahamowań posługuje się laptopem oraz telefonem komórkowym, podstawowymi narzędziami, których ja musiałem się uczyć, a mój ojciec nie bardzo rozumie ich przeznaczenie. Czy kiedykolwiek i ktokolwiek mógł oglądać oraz doświadczać tak niebywałego skoku w rozwoju ludzkości?
W historii zwykło się nazywać wiek XIX wiekiem pary (wówczas wynaleziono i powszechnie stosowano silniki parowe), a wiek XX wiekiem elektryczności. Podróżowanie pociągiem ciągniętym przez parowóz było za mojego życia rzeczą normalną. Bardzo podobały mi się momenty, kiedy parowóz wtaczał się na stację kolejową, buchając dymem i parą, cały w smarach i oliwie, a błyszczące srebrzyście tłoki przenosiły napęd na koła za pomocą precyzyjnie dopasowanych przekładni. Napędzanie tej wielkiej maszyny polegało na mało wyrafinowanym wrzucaniu węgla do paleniska. Dziś te pojazdy stoją już w muzeach, a ja znów mam kolejny dowód na to, że żyłem w czasach technicznego i cywilizacyjnego przełomu, między epoką pary i epoką sztucznej inteligencji.
Nie będę przewidywał, jak może wyglądać świat za dwieście lat. Tego nie da się zrobić. Pamiętam, jak w przedszkolu wychowawczyni zadała nam wykonanie rysunków na temat „Jak wyobrażam sobie świat w roku 2000”. Narysowałem chyba jakieś rakiety i samoloty. Na rysunkach innych dzieci wszystko było postawione na głowie: drzewa rosły do góry korzeniami, ludzie chodzili na rękach, lokomotywy latały… Ta data minęła siedemnaście lat temu. I co? Zmieniło się zupełnie coś innego. Czy ktoś z nas mógł wtedy przewidzieć tak powszechną możliwość komunikacji, jaką dają telefony komórkowe, małe płaskie pudełka, które mają oprogramowanie dziesiątki razy lepsze od statków kosmicznych lądujących pięćdziesiąt lat wcześniej na Księżycu? Czy ktoś mógł przewidzieć stworzenie równoległego świata, jakim jest Internet? Nie będę więc nawet próbował sobie wyobrazić otoczenia, w którym teraz, czytając ten list, drogi wnuku, żyjesz. Już za naszych czasów cyklicznie pojawiały się różne katastroficzne wizje, które prognozowały totalną zagładę za kilkadziesiąt lub kilkaset lat. Kataklizmy miały polegać na wielkich epidemiach, skutkach efektu cieplarnianego, zagrożeniach wynikających z grzebania w genach, prognozowanych wojnach… Mam nadzieję, że się nie spełniły i czytasz ten list, bawiąc się jego archaiczną formą i wspomnieniem wynalazków, z których dziś, jako ludzkość, jesteśmy dumni, a ty znasz je wyłącznie z muzeum. Być może znasz także odpowiedzi na proste i nieco naiwne pytania, które dziś pozostają dla nas zagadką: czy istnieje inna logika, niż ta, którą się posługujemy? Kiedy zaczął się czas? W czym powstał wszechświat? Być może odpowiedzi na te pytania sprawią, że zupełnie inaczej będziemy sami siebie spostrzegali? Być może dzięki temu odkryjemy nowe „kontynenty”, których istnienia nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, tak jak pięćdziesiąt lat temu nie wyobrażaliśmy sobie Internetu?
Piszę ten list także po to, aby ocalić kawałek mojego świata. Tego, w którym żyję i tego, który jest wyłącznie mój. Zbyszek – mój dwudziestoczteroletni syn – napisał kiedyś do swoich przyjaciół i znajomych kilka słów o tym, że życie to szansa, której nie wolno zmarnować. Jeden z akapitów tego tekstu zaczynał się od wstrząsającego swoją oczywistością spostrzeżenia: „Um-rzesz. Naprawdę”. Była to odpowiedź na głosy pokolenia czekającego. Żyjemy bowiem w czasach, kiedy nikogo nie dziwi czterdziestoletni mężczyzna mieszkający z rodzicami i narzekający, że jest mu źle. Narzeka i czeka na cud, który sprawi, że jego życie stanie się ciekawe i przyjemne. Ten cud nie nastąpi. Każdy dzień takiego czekania to zacieranie śladów, że w ogóle się istniało. To brak szacunku do samego siebie. Życie nie będzie zmarnowane, jeśli będzie się umiało poprzez nie przekazać coś następnym pokoleniom. Jakąś wartość dodaną, taką tylko od siebie. I nie mam tu na myśli dzieła lub wynalazku, ale choćby podzielenie się rozterkami, wspomnieniami, pytaniami, które mogą się stać inspiracją dla kogoś w przyszłości. Do tego potrzebny jest niepokój istnienia, aktywność, może trochę odwagi…
Żyjąc, ucząc się, poznając innych ludzi, zbierając najbardziej osobiste doświadczenia, a w także powołując do życia innych ludzi – mam tu na myśli troje moich dzieci – zbudowałem swój własny świat, wyobrażenie o nim, katalog zasad, których należy przestrzegać, aby w nim żyć. Odkryłem także, że świat jest większy, niż sobie wyobrażamy. Że żyją obok nas ludzie, którzy myślą inaczej i inne sprawy są dla nich ważne. Wiem, wiem, to wydaje się oczywiste. Ale co innego wiedzieć, a co innego zrozumieć. Nigdy tego nie uświadomimy sobie, jeśli nie będziemy po-dróżować. Dotknięcie innej rzeczywistości pozwala też na nowo odkryć siebie, w pewnym sensie na nowo się urodzić. Miałem w życiu czas, kiedy sporo podróżowałem i wtedy nabrałem cennego dystansu do otoczenia, w którym żyję na co dzień. Tego nie da się nauczyć z lektur lub filmów. To trzeba zobaczyć na własne oczy, przeżyć, dotknąć. Sama podróż bywa już cennym doświadczeniem, przygodą. Jest także metaforą pokonywania własnej życiowej ścieżki. Za dwieście lat, jak sądzę, pod tym samym pojęciem być może będzie kryć się zupełnie inne znaczenie. Więc wyjaśnię. Nie chodzi mi o przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Nie wyłącznie o to. Chodzi mi o powrót do ukrytej pewnie gdzieś głęboko w genach potrzeby zmiany otoczenia, wędrówki przez nieznane obszary, te geograficzne, ale i te mentalne, aby coś więcej zrozumieć. Takie podróże za moich czasów były możliwe. Nie trzeba było wcale jeździć do odległych i egzotycznych krajów. Chodzi mi o to, że w czasach, kiedy żyłem, istniały niespenetrowane obszary na wyciągnięcie ręki. Jeszcze raz zaznaczę, nie chodzi mi o białe plamy na mapie. Mam na myśli miejsca znane, ale mające jeszcze ten walor, że są inne, a tę inność możemy na swój użytek ujrzeć i poznać. I to, że w owo odkrywanie trzeba włożyć trochę wysiłku, czasu, własnej inwencji. Bez entuzjazmu obserwuję, jak dziś unifikuje się świat. Przemieszczanie się jest coraz łatwiejsze, hotele i centra handlowe stają się do siebie podobne. Do tego stopnia, że budząc się rano, czasem trudno poznać, czy się jest w Europie, Ameryce czy Azji. A jak to będzie wyglądało za dwieście lat? Ten proces jest chyba nieunikniony. Obawiam się, że sens podróży jako ważnego, życiowego doświadczenia zniknie. Łatwe i szybkie przemieszczanie się z jednego do drugiego podobnego miejsca będzie pewnie miało charakter czysto techniczny i praktyczny. Czy zostanie w podróżowaniu coś mistycznego? Mam nadzieję, że tak, bo dla mnie było to zawsze bardzo ważne i chciałbym, abyś mógł tego doświadczyć. Wtedy ten przekaz ponad czasem stanie się zrozumiały.
cz. II – w numerze wrześniowym