Czy rząd PiS-u jest prawicowy?

Autor: 
Jan Pokrywka

Gdzieś przeczytałem, że działacz socjalistyczny to ktoś taki, kto daje się aresztować, podczas gdy innym łamią kości. To ciekawa definicja, ukazująca drugą stronę socjalizmu w szerokim tego słowa znaczeniu, socjalizm występujący pod różnymi nazwami. Socjalista jest bowiem członkiem organizacji globalnej, co oznacza, że rozpięty jest nad nim parasol ochronny i zawsze spada na cztery łapy. Po tym poznajemy socjalistów, tych kadrowych oczywiście, a nie tzw. pożytecznych idiotów, potrzebnych do określonych zadań i spławianych gdy przestają być potrzebni. Kadrowcy mają określone zadania lokalne ale niekoniecznie wiedzą w co się wpakowali, chociaż wiedzieć powinni. No ale natura ludzka tak jest skonstruowana, że wierzy się w to w co chce się wierzyć, a nie widzi się realiów. Kiedy więc jednemu czy drugiemu przewróci się w głowie, o co nietrudno, bo mają za mało przenikliwości by poznać istotę misji organizacji, która go wynajęła, więc idzie na odstrzał, jak w przypadku Nowotki, Trockiego czy innych tuzów zagrażających w pewnym momencie celom globalnym. A jakie to cele? Takie same: zniszczenie własności prywatnej, ograniczenie wolności, i uzyskanie taniej lub darmowej siły roboczej.
Dziś już tak często do ludzi się nie strzela co kiedyś, bo też zmieniły się metody lewaków. Zarzucono rewolucyjną metodę Marksa i Lenina na rzecz „marszu przez instytucje” i zmiany kultury i cywilizacji zgodnie z doktryną Spinellego i Gramsciego. Zamiast Związku Radzieckiego mamy Unię Europejską. Zamiast przemocy mamy przekupstwo i alienację, odcięcie od kont bankowych, bezrobocie, zamiast proletariatu – prekariat.
Obecnie rządzący rząd PiS nawiązuje do tradycji socjalistycznych II Rzeczpospolitej, PPS i piłsudczykowskiej. Teraz, podobnie jak wtedy, rządzący myśleli, że rządzą naprawdę. Jak to się skończyło – wiemy, a jak się skończy – zobaczymy. Oni nie rozumieją, że mają tylko pewne zadanie do wykonania i w zależności od okoliczności zostaną w pewnym momencie zmienieni. PZPR – partię rządzącą najdłużej po 1945 roku, zmieniono na rządy postsolidarnościowe: UD, KLD, UW, AWS, SLD, PO i PiS. Wszystkie one były lewicowe, choć niektóre werbalnie prawicowe. Co będzie po nim – zobaczymy. Zmiana nastąpi „zgodnie z mądrością etapu”. Rząd PiSu bowiem, jeżeli upadnie to nie dlatego, że jest rządem prawicowym, za jaki chce uchodzić, tylko, że jako lewicowy wyczerpał swoją przydatność.

Polska Fundacja Narodowa istnieje już rok – o rok za długo
Zarząd: prezes – Cezary Andrzej Jurkiewicz – specjalista od strategii biznesowych, oraz członkowie: dr nauk społecznych Antoni Kolek specjalista od zarządzania organizacjami pozarządowymi i Maciej Świrski – specjalista od zarządzania nowymi technologiami.
Osiągnięcia: zakup mebli, piknik wojskowy, w nieokreślonej przyszłości – rejs jachtu z Mateuszem Kusznierewiczem, Team100 – program wspierający polskich młodych sportowców, a także wydanie Śpiewnika pieśni żołnierskich i legionowych. To wszystko za 100 mln zł. A gdy przyszło do konfliktu w kwestii penalizacji określenia: „polskie obozy zagłady” cała ta PFN okazała się bezużyteczna. Dlaczego? Po pierwsze PFN jest, jak każda instytucja etatystyczna, synekurą, czyli miejscem zarabiania pieniędzy dla swoich bez żadnej odpowiedzialności. Tak jest zresztą z każdą inną instytucją państwową, tyle, że nie widać tego wprost. Np. mimo stale zwiększanej puli pieniędzy na państwowy system opieki zdrowotnej, pieniędzy ciągle brakuje, a kolejki jak były tak są. Gdyby zlikwidować NFZ, Ministerstwo Zdrowia i ZUS, do którego najpierw trafia składka zdrowotna, która potem wędruje dalej aż rozpływa się we mgle, a zamiast tego składkę przekazać na coś w rodzaju kont bankowych, służących do opłacania lekarzy (skoro nie można sprywatyzowawszy całej służby zdrowia), to problem na szczeblu podstawowym byłby rozwiązany. Rozwiązany z korzyścią dla pacjentów, ale już nie dla urzędników, którzy po prostu straciliby synekury. Jest to rozwiązanie banalnie proste, dużo prostsze i łatwiejsze niż w kwestii doktryny państwa, którą propagować ma PFN. No ale jakże propagować doktrynę, skoro państwo jej nie ma, tylko odbija się od ściany do ściany? To niemożliwe. Gdyby państwo miało doktrynę, czyli jasno określoną rację stanu i sprawną propagandę, nie musiałoby zmieniać ustawy o IPN pod kątem penalizacji takich czy innych określeń, bo każdy zainteresowany wiedziałby co i jak. A ponieważ tego nie ma, a za to jest wiara w sprawczą moc ustaw, państwo nasze wpadło w zastawioną pułapkę i to na własne życzenie. No ale żeby zarządzać rynkiem treści, trzeba mieć nie tylko ową treść, ale też kanały do jej dystrybucji i samych dystrybutorów. Czy wymienieni na wstępie panowie z zarządu PFN nadają się do tego, o ministrze Glińskim nie wspominając? Fakty dowodzą, że nie.

Ustawa jako ustawka
Państwo poważne, więc ma cele, czyli rację stanu. Polska ma cel utrzymania się aktualnych elit u władzy, przy czym wirtuozowi intrygi udaje się to lepiej. Rzecz polega na generowaniu konfliktów, poczucia zagrożenia i skupienia wokół tego większej części społeczeństwa, czyli demokratycznego elektoratu. Po czym to poznajemy? Po sposobie zarządzania emocjami jak to ma miejsce w przypadku zmian w ustawie o IPN. Jest to zmiana pozorna, bo przecież w kodeksie karnym istnieje zapis umożliwiający ściganie za publiczne znieważenie narodu polskiego. To pierwsza przesłanka, a druga to taka, że nowa ustawa jest nieskuteczna wobec obywateli państw obcych, a dla swoich i tak czyni wyjątki, np. w postaci działalności artystycznej, cokolwiek by to miało oznaczać, a pod co będzie można podciągnąć co się zechce. Trzecia – to działanie prezydenta Andrzeja Dudy, który jest za a nawet przeciw. Za, bo nową ustawę podpisał, a przeciw – bo skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego, co umożliwi gmeranie przy niej przez długi czas. Czwarta wreszcie to „żyrowanie w ciemno” Ukrainie, gdzie obowiązuje podobna ustawa, tyle że gloryfikująca ichniejszych nacjonalistów spod znaku UPA i Bandery. Np. działacz społeczny we Lwowie Rostysław Nowożeniec – pisarz i polityk znany z promowania wprost fantastycznych teorii na temat znaczenia Ukrainy i Ukraińców w historii ludzkości, który opublikował przewodnik „Ukraińskie miejsca w Polsce” mówi, że Kraków to staro ukraińskie miasto, a Mikołaj Rej czy król Jan III Sobieski to oczywiście nie Polacy, a Ukraińcy. Nasi politycy w kwestii Ukrainy kładą uszy po sobie i udają, że nie widzą tego słonia w składzie porcelany.
Mamy więc ustawkę pod pretekstem ustawy, tyle, że jest to taka zabawa zapałkami w prochowni. Sytuację wykorzystają inne, poważne państwa, które mają poważne interesy. Niebezpieczeństwo leży w tym, że chcąc, czy nie chcąc, obecny rząd otworzył kilka frontów, a jak wiemy z historii, już choćby dwa fronty to za dużo.

Czy Kościół katolicki to sekta?
Na to pytanie starał się udzielić odpowiedzi pastor Paweł Chojecki w jednym ze swoich nauczań, a pytanie to stało się o tyle aktualne, że w samym Kościele rzymskokatolickim wrze i wiele wskazuje na możliwość schizmy.
W potocznym mniemaniu sekta tym różni się od nie-sekty, że jest mniejsza, wręcz mała. To błędne mniemanie, bo wielkość nie należy do istotnych cech sekty, choć prawdą jest, że zazwyczaj jest mała, gdyż wyodrębnia się z jakiejś całości. Co jednak, gdy to owa większa całość nabiera cech sekty? Aby na to odpowiedzieć Chojecki opisuje cechy sekt. Pierwszą jest odejście od treści Pisma Świętego, a właściwie jego zmiany, które są niedopuszczanie (Ap 22,18-19), co określa zasada sola scripta. Zasadę tę odrzucili m.in. Mormoni, zastępując prawdę Pisma Księgą Mormona, Świadkowie Jehowy – Strażnicą i pismami Russela, Adwentyści Dnia Siódmego – proroctwami Ellen White, Zielonoświątkowcy – objawieniami prywatnymi oraz Kościół rzymskokatolicki niejednoznacznie określoną Tradycją i Urzędem Nauczycielskim Kościoła.
Drugą cechą sekt jest dodawanie czegoś do warunków zbawienia oprócz wiary (sola gratia i sola fide), np. ofiar materialnych, uczynków itd.
Trzecia cecha to zwiedzenie, fałszywą nauka, fałszywi prorocy, nakazujący iść za człowiekiem a nie za Bogiem, ubóstwiać człowieka a nie Boga. Członkowie sekt (nieważne czy tego faktu świadomi), nie troszczą się o to co mówi Bóg (w Piśmie) ale co mówią ich przywódcy, np. biskupi. W prawdziwym Kościele w centrum jest Chrystus (sola Dei gloria) a nie ludzie.
W tym ujęciu Kościół rzymskokatolicki staje się sektą, na razie dużą, ale tlące się konflikty wewnętrzne mogą go rozbić od środka. W zasadzie takie rozbicie istnieje. Po II Soborze Watykańskim mamy quasi schizmę lefebrystów – Bractwo św. Piusa XII oraz dalej idących sedewakantystów, nie uznających papieży post soborowych. Obydwa odłamy krytykują Kościół za zbytni liberalizm, czyli lewactwo i zmianę dogmatów i liturgii w tym kierunku. Obecny papież Franciszek skręca na lewo jeszcze bardziej, co może doprowadzić do jeszcze większych podziałów.

Co prawda w swojej historii Kościół przechodził większe kryzysy niż – jak się wydaje – obecny i jakoś z nich wychodził. Czy będzie tak i tym razem – tego nie wiemy.

Wydania: