Wybory. Sława
Wybory samorządowe w toku. Trwa wyborcza gorączka. Zewsząd przytłaczają nas bilbordy z „wymyślnymi” hasłami, wyretuszowanymi do granic twarzami kandydatów na prezydentów, burmistrzów etc. Do uszu docierają wyborcze obietnice i wzajemne pyskówki kontrkandydatów – słowem: „wyborcze piekiełko”. Przyznam się Szanownym Czytelnikom, że nie lubię przedwyborczego okresu i tego całego zamieszania, po którym i tak pozostaje – stare.
Wybory i kampania wyborcza wpływają na mnie depresyjnie. Nie chodzi tu nawet o te rzucane przez kandydatów obietnice bez pokrycia. Do tego to już się człowiek przez lata przyzwyczaił, można rzec nawet, się uodpornił. Czasem tylko zdarzy się zakląć pod nosem bądź zachichotać nerwowo, gdy usłyszy się wyjątkowo naiwną obietnicę, obrażającą inteligencję wyborcy. Denerwuje mnie język wyborczy, nie tyle same hasła wyborcze (często idiotyczne), co słowa jakich używają kandydaci. Chcąc zapewne wypaść w oczach wyborców za nader błyskotliwych, używają słów wyszukanych. Najpopularniejsze z nich to: rachityczny (słaby), degrengolada (zanik wartości moralnych), ambiwalentny (sprzeczne uczucia), konfabulować (zmyślać fakty) itd. W rezultacie, to co mówią, będące z założenia mało zrozumiałe – staje się kompletnie niezrozumiałe.
Przytłaczają mnie wciąż te same kandydatury. Od lat brak jest świeżości w kręgach osób ubiegających się o samorządowe stołki. Nieliczni „nowi” nie wnoszą zaś nic nowego. Ogólnie marazm.
Zawsze przed wyborami zadaję sobie pytanie, dlaczego niektórzy ludzie tak pragną władzy, a innym jest to zupełnie obojętne? Szczegółowej i ciekawej odpowiedzi na to pytanie udzieliłby mi Freud, który bezbłędnie umiał się odnaleźć w ludzkiej psychice. Pragnienie władzy ma swoje korzenie w psychice. Zapewne niejeden specjalista odpowiedziałby nam, że chęć władzy nieodwracalnie wiąże się z problemami jakich delikwent doświadczył w dzieciństwie – zbyt późne wysadzanie na nocnik, brak integracji z rówieśnikami i odrzucenie z grupy bawiącej się w piaskownicy, borykanie się z trądzikiem, który wpływał na relacje z płcią przeciwną, bycie słabym uczniem. Można by było wymieniać takich przykładów w nieskończoność. Podsumowując: władza to rodzaj dominacji i możliwość odreagowania za niepowodzenia i doznane wcześniej krzywdy. Swoistego rodzaju terapia odbudowująca morale, niestety kosztem innych.
Jak twierdzi znany kreator mody Giorgio Armani, kobiety kochają stylowe ubrania i prestiżowe marki, bo dzięki nim nabierają pewności siebie. Otóż to! Myślę, że wielu kandydatów powinno zamiast pchania się na stołek, wybrać modę jako antidotum pozbycia się kompleksów. Wszystkim by to wyszło na zdrowie.
Władza przyciąga także sławą, a jak widać gołym okiem piastujący ją mają w sobie showmański dryg, czasem zdecydowanie zbyt duży. Pokazywanie się w mediach, fotki w gazecie, wywiady – można poczuć się jak gwiazda, względnie celebryta. Któż nie chce być chociaż przez chwilę rozpoznawalny. Najlepiej świadczą o tym programy w rodzaju „Top Model”, „X -Factor”.
W temacie pchania się na stołek, że ujmę to kolokwialnie, nie można zapominać i o finansach, które odgrywają znaczącą rolę. Można sobie wziąć na okres kadencji jakiś mały kredycik i np. wybudować dom, kupić nowy samochód.
Oczywiście, że o władzę ubiegają się także Ci, którzy chcą zrobić coś dobrego nie dla siebie, ale dla innych. Niestety w zderzeniu z rzeczywistością pozostaje im jedynie rozłożenie rąk. I chyba dlatego jest tak jak jest.